To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Toż z dawna wiadomo, że jaka żona, taki mąż. Powiada też, że brak w Polsce ludzi znających swą wiarę... Że dysydenci wiedzą, czego chcą, a katolicy nie wiedzą. - Hej, wiedziałbym, czego chcę jako katolik, gdyby na mnie klątwa nie ciążyła! - Kto ci broni powiedzieć, co wiesz, i pociągnąć wszystkich? - Swoje racje wyłożyłem przed chwilą. - Nie urażając, wyznać muszę, że prymasa czy nuncjusza one racje by nie przekonały. Jakie jest, twoim zdaniem, walne irnpedimentum wyjazdu? Obawa przed kpinami różnowierców? - Próżno gadać, stary. Mniejsza o to, czego się boję, ale nie pojadę. Umarłem, a upiorów nikt rad nie ogląda. Rozdział osiemnasty W komnacie matczynej było ciepło, woniało kadzidłem i dymem z jałowca. Na kominie strzelał ogień, odświeżając powietrze, Anusia leżała na wznak, drzemiąc. Wychudłe jej dłonie, podobne do dłoni dziecka, spoczywały na piersiach. Różaniec, który usiłowała przed zaśnięciem sumiennie odmawiać, owijał się wokół nich. Tak leżąca wydawała się być zmarłą, wejście jednak Kryski przebudziło ją. Frasobliwa ostatnio dworka wyglądała dziś zgoła inaczej. Cała w rumieńcach, tajemniczych uśmiechach, przypadła do łoża takim samym zwiewnym ruchem, jakim Anusia niegdyś klękała przy łożu ojca. . — Paniuńcia nie śpi? - szeptała. - Paniuńci coś powiem... Ale żeby nikt nie słyszał... I powtórzyć nie można nikomu... A ja powiem... Anusia spojrzała na nią wzrokiem schodzącym z daleka. — Dlaczego nie można powtórzyć? — zapytała słabo, nie przejawiając zaciekawienia. — Bo to o paniczu Staszku... Paniuńciu! Pan marszałek koronny przyjechał... Słyszałam, co powiadał do Jaśnie Wielmożnej Pani... Że panicz jak dzik po lasach się błąka... I myśli, że panienka już postrzyżona, bo gdyby wiedział, że jest doma... — Nie wolno mi tego słuchać — przerwała wojewodzianka mocniejszym nieco głosem. Blade przed chwilą policzki powlókł gorący rumie- niec. - Paniuńciu! Laboga! Toć paniuńcia jeszcze nie w zakonie... Grzechu nie ma... A pan marszałek, mówił, że... - Nie wolno mi tego słuchać — powtórzyła Anusia już rozkazująco. — Wracaj do roboty, Kryska... - Już idę, paniuńciu... Jeno dopowiem... - Nic nie dopowiesz... Nie chcę... Markotna i zawstydzona dziewczyna wycofała się z komnaty. Dopiero gdy znikła za drzwiami, Anusia wybuchnęła płaczem tak gorzkim i rzewnym, że zdawało się, iż łkania przerwą jej wątłe ciało, a wojewodzina, która w godzinę później przyszła, ni perswazją, ni solami trzeźwiącymi nie mogła jej uspokoić. Przewielebna ksieni łuckiego klasztoru Panien Benedyktynek, urodzona Agnieszka Woyniłłowiczówna, przyjęła list wojewody brzeskiego llllll 5 - „Blogodiawioną wina" 129 oraz towarzyszący mu mieszek dukatów z podwójnym uczuciem radości i zakłopotania. Jako zabiegliwa, mądra przeorysza, jałmużniczka i krzewicielka oświaty, potrzebowała stale pieniędzy, toteż hojny dar ucieszył ją szczerze. Równocześnie jednak bez'entuzjazmu myślała o przybyciu Anu-si. Bała się jak ognia sióstr, choćby bogatych, skoligaconych, lecz wstępujących do klasztoru raczej z rozporządzenia rodziców niż z własnej woli. Owych panien brzydkich lub nieposażnych, owych niefortunnie zakochanych albo w kołysce Bogu poświęconych, które wpychano przemocą za kratę. Wieloletnie doświadczenie nauczyło ją, że częściej diabeł niż anioł odnosi korzyść z takich mniszek. A ile zgorszenia i pokus wynika stąd dla pozostałych sióstr! Ile dodatkowych biczowań administrować musi przełożona dlatego tylko, że jedna duszyczka trwa w nieugaszonym buncie i rozpaczy! Rodzice, jak to rodzice. Wyobrażają sobie, że dzieci są ich własnością, obowiązane czynić to, co oni każą. Zapominają lub nie wiedzą, że miła Bogu jest tylko własnowolna ofiara. Pierwszą wiadomość o rychłym przybyciu do klasztoru Anny Sapieża-nki, córki wojewody brzeskiego,-Mikołaja, matka Agnieszka przyjęła z zadowoleniem. Znając swych powinowatych, sądziła, iż zachodzi tu rzeczywiste powołanie. Lecz przez ubiegłe półrocze zdążyła zasłyszeć niejedno, skąpe zaś informacje, umiejętnie przez nią wydobyte z imć Kiersnow-skiego, przybyłego z listem, obawy jej potwierdziły. Dziewczyna była zaręczona. Ojciec kazał jej iść do zakonu, skoro został ekskomunikowany. Słusznie czy nie słusznie zrobił - jego rzecz. Wkażdym bądź razie ucierpi na tym porządek w klasztorze. Znów się zaczną wzdychania, melancholie, zwierzenia innym siostrom, jak to było z nowicjuszką Beatą Komorows-ką, która na szczęście prędko umarła... Bóg może obciążać dzieci odpowiedzialnością za grzechy rodziców