To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Kiedy Clayborne ujrzał wodospad pędzący w nieskończoność, zrobiło mu się słabo. Zawroty głowy były nie do zniesienia. Z rozpostartymi ramionami zrobił chwiejny krok naprzód. Turnbull ujął go za ramię. Musiał użyć siły, by skierować Clayborna z powrotem w kierunku czoła skały. Potknął się, zwalił z nóg, bezwiednie dotknął ręką kamienia. Tylko, że to nie był kamień. A obok baraszkowała oślizła pijawka, tak duża jak zaciśnięta pięść. Pijawka czy zgoła coś zupełnie innego. Przez moment leżała do góry nogami. Turnbull dojrzał jasnopurpurowe, drgające chitynowe nóżki, szpony jak szczypce, jadowicie żółte szczęki i błyszczące jak diamenty oczy. Ręka Turnbulla była w niebezpieczeństwie. Zszokowany próbował się cofnąć. Ale stworzenie nie dało za wygraną. Wpiło się w rękę ofiary. Był to niewątpliwie sposób, w jaki to „coś” zdobywa pożywienie. Gdy tylko ta myśl zaświtała w głowie Turbulla, poczuł ukąszenie. Przenikliwy ból spowodowany przez kolce rozgrzanego do czerwoności żądła skorpiona. Turnbull krzyknął i oczy niemal wyszły mu z orbit. Wrzeszcząc, skoczył na równe nogi i strącił stworzenie ze skały. Lecz jad czynił swoje. Turnbull stracił równowagę i zrobił niepewny krok w tył, ponad przepaścią. Staczał się, gdy Bannerman uchwycił przegub jego lewej dłoni żelaznym uściskiem. Bannerman uśmiechał się. Turnbull opanował strach, zwalczył odrętwienie i uniósł prawą rękę. Miał zamiar sięgnąć do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyjąć broń i załatwić Bannermana. Powiedziałby wówczas: - No dobra, draniu, dalej, upuść mnie. Ale w tym ułamku sekundy, w którym mnie puścisz, ja naciskam spust i odstrzelam twoją pieprzoną głowę! Tylko, że... Bannerman nie reagował. Turnbull czuł, że jest ciągnięty do góry. Postawił nogę na występie skalnym i padł na plecy. Był cały i bezpieczny! ,Dzięki Bogu, Bannerman!” - pomyślał. Nie był pewny nawet tego, że tracił przytomność. Rozdział Piętnasty - Zostań tutaj - rzekł Bannerman do Clayborna. - Czekaj na mnie. Cofnęli się o jakieś pięćdziesiąt metrów do miejsca, w którym szczelinę okalała winorośl. Groźny wodospad stał się już tylko odległym, stłumionym łoskotem. Bannerman przeniósł Turnbulla w całkowicie bezpieczne miejsce. - Tutaj? - doszło do głosu całe przerażenie Clayborna. - Zostać tutaj? - powtórzył. - Ale... dlaczego mnie zostawiasz? - Zostawiam was obu - odpowiedział Bannerman bez emocji. - Sam mogę poruszać się szybciej i bezpieczniej. Znajdę drogę i wrócę po was. Ty musisz tu zostać i opiekować się nim. - Ale... co ja mogę dla niego zrobić? - Clayborne ukląkł na skale tuż przy Turnbullu i spojrzał na jego bladą, wymizerowaną twarz. Oddech Turnbulla był płytki, nierówny. Na jego górnej wardze i zapadniętych policzkach pojawiły się kropelki potu. Bannerman wzruszył ramionami. - Myślę, że niewiele możesz dla niego zrobić - powiedział. - Lecz dla mnie byłbyś jedynie balastem. Więc zostań tu i pilnuj go. - Ale... - Clayborne nie dawał za wygraną. Bannerman wpadł mu w słowo: - Wrócę. Po chwili wydostał się na otwartą przestrzeń, gdzie znalazł dogodny punkt obserwacyjny. Mógł z niego ogarnąć wzrokiem prawie cały teren. Nie dalej niż sto metrów na południe Anderson i Varre wracali w poszukiwaniu dogodniejszej drogi. Przyczyna tego manewru była oczywista: pieniąca się ściana wodospadu była nie do przebycia, o czym dokładnie wiedział Sith-Bannerman. A oto co Bannerman widział pod wodospadem: Gdzieś około dwadzieścia metrów poniżej spienionej wody znajdował się otoczony mgłą staw, wtopiony w kamienną czeluść płaskowyżu. Ukryty za wodospadem. Niewidoczny dla grupy Turnbulla. A nad stawem siedziała Angela Denholm myjąc się na płyciźnie i rozkoszując chłodną wodą po gorączce wspinaczki. Gill i Haggie też tam byli; siedzieli na płaskim głazie, na brzegu stawu. Wybrana przez nich trasa okazała się najlepsza. Sith-Bannerman miał poczucie humoru, z tym, że w jego przypadku było to sarkastyczne poczucie humoru. Zaśmiał się w duchu na myśl o tym, jak ta trójka na dole zareaguje na niespodziewane przybycie jego, Turnbulla i Clayborna, na dodatek z tak niespodziewanego kierunku! Oczekiwał tego z niecierpliwością. Anderson i Varre przedzierali się w tym czasie zboczem skały aż do odnogi, która łączyła się ze szlakiem wcześniej przebytym przez grupę Gilla. Zauważyli Sith-Bannermana i przystanęli, by mu pomachać ponad zboczami. Odwzajemnił gest wskazując trasę, którą powinni iść. Obserwował ich zmagania. W końcu zadowolony, że bezpiecznie dotrą do stawu, wrócił po Turnbulla i Clayborna