To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

McAuliff i Alison przysiedli się na kilka kolejek do Whitehalla i jego znajomego w barku na górnym pokładzie. Znajomy - biały, bogaty i rozpity; był rozpróżniaczonym spadkobiercą starej fortuny na południowo-wschodnim wybrzeżu wyspy, toteż Alex nie mógł się nadziwić, że właśnie komuś takiemu poświęca Whitehall tak wiele atencji. Dziwnie niemiło przychodziło mu patrzeć, jak Whitehall nadskakuje grubasowi i przytakuje co chwila jego pijackim, niezbyt bystrym i niezbyt śmiesznym uwagom. Po drugiej kolejce Alison trąciła McAuliffa w ramię. Był to sygnał, że wolałaby wrócić na fotel. Miała dosyć, podobnie jak i McAuliff. Alison. Ostatnie dwa dni przed wyjazdem z Londynu okazały się tak pełne obowiązków, że Alex nie był w stanie spędzić z nią tyle czasu, ile pragnął, czy ile planował. Pochłonęły go na dwa dni problemy organizacyjne: zakupy i wynajem sprzętu, sprawy paszportowe, upewnianie się, jakich szczepień wymaga się na Jamajce (nie wymagano żadnych), zakładanie kont bankowych w Montego, Kingston i Ocho Rios, oraz dziesiątki podobnych zajęć, niezbędnych przed każdą dłuższą wyprawą geologiczną. Dunstone trzymało się za kulisami tego wszystkiego, chociaż i tak Firma dzięki rozmaitym kontaktom ogromnie we wszystkim pomogła. Ludzie z Dunstone umieli dokładnie powiedzieć Alexowi, gdzie i do kogo ma się zgłosić. Tylko dzięki geologowi udało się nie utknąć w sieciach rządowej i handlowej biurokracji. McAuliff poświęcił jeden z wieczorów na spotkanie dla całej grupy, to jest dla wszystkich oprócz Sama Tuckera, który miał do nich dobić w Kingston. Uczestnicy spotkali się przy kolacji w restauracji „Simpson”. Impreza raczej się udała. Wszyscy obecni byli w końcu profesjonalistami; taksowali pozostałych wzrokiem i jeżeli znali ich prace, komplementowali je uprzejmie. Najwięcej komplementów zebrał Whitehall, co słusznie mu się należało. Bądź co bądź, rzeczywiście był sławą, choć tylko w wąskim kręgu naukowców. Ruth Jensen i Alison przypadły sobie najwyraźniej do gustu, czego spodziewał się w głębi duszy McAuliff. Mąż Ruth, Peter Jensen, przybrał dobrotliwy, ojcowski ton w stosunku do Fergusona, dyskretnym śmiechem zbywając nieustanne przechwałki młodego botanika. Charles Whitehall posiadał za to nienaganne maniery. Był nieco wyniosły i niesłychanie uprzejmy, ze szczyptą naukowego dowcipu i udawanej skromności. Lecz wracając do Alison... McAuliffowi udało się spotkać z nią w południe, nazajutrz po nocnych szaleństwach w „Sowie Świętego Jerzego” i obłędzie, który zaczął się później na opustoszałym polu pod Londynem. Alex szedł na to spotkanie z mieszanymi uczuciami. Był zły na Alison za to, że nie szepnęła słowem o podejrzanych machinacjach byłego męża. Nie zaakceptował jednak rzuconego mimochodem przez Holcrofta argumentu, że Alison może się okazać wtyczką Warfielda. Nie miałoby to najmniejszego sensu. Alison można było zarzucić wszystko, prócz braku niezależności. Podobnie jak Alexowi. Zgoda na donoszenie o wszystkim Warfieldowi oznaczałaby kres tej niezależności, z czego Alex zdawał sobie sprawę. Alison nigdy by nie poszła na nic takiego, a już na pewno nie potrafiłaby tego przed nikim ukryć. Mimo wszystko, spróbował skierować rozmowę na męża Alison. Jedyną reakcją były pełne humoru, lecz grzeczne frazesy, na przykład ten o wywoływaniu wilka z lasu. Alexowi zdarzało się już wywołać wilka, i to nieraz. Postanowił więc dać spokój sprawie, gdyż Alison, przynajmniej w tej chwili, nie miała najmniejszego zamiaru rozmawiać z nim o Davidzie Boothu. Rzecz nie była w końcu taka ważna. - Panie i panowie - dobiegł ich przez głośniki męski, pełen autorytetu głos z kabiny pilotów - mówi kapitan Thomas. Zbliżamy się do północno-wschodniego wybrzeża Jamajki i za kilka minut będziemy przelatywać nad Port Antonio, skąd zaczniemy podchodzenie do lądowania w porcie lotniczym Palisados w Port Royal. Prosiłbym uprzejmie, aby zechcieli państwo wrócić na swoje miejsca. Nad Górami Błękitnymi możemy wejść w niewielką strefę turbulencji. Lądowanie przewidujemy obecnie na godzinę 21