To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Umundurowani pracownicy ochrony patrolowali 82 parter i balkon; Will wiedział, że na widowni są także policjanci po cywilnemu. Za rzędami krzeseł ustawiali się dziennikarze i ekipy telewizyjne. — Powiedz mi, Will, jak oceniasz Boy da Hallidaya? — spytał Lemm. — To nie jest człowiek zadowalający się drugim miejscem. — Co z tobą? — Mam nadzieję, że cię nie zawiodę, Tom, ale kiedy walczyłem o zwycięstwo za wszelką cenę, wynikały z tego tylko kłopoty, no i obrywałem. W tej chwili jestem więcej niż zadowolony z tego, że walczę i próbuję być najlepszy, niezależnie od tego, czy wygram czy nie. Prawdę mówiąc, moim zdaniem zwycięstwa, jeśli nie odnosi się ich na sali operacyjnej, bywają mocno przeceniane. Jezu Chryste, czy to gubernator? — Gramy o wielką stawkę, Will. — To wytłumacz mi raz jeszcze, dlaczego ja trzymam w dłoni pistolet, a ty jesteś tylko sekundantem? — Bo straszny ze mnie nudziarz, no i nie umiem przegrywać. Słuchaj, trochę luzu, poradzisz sobie bez problemu. Podeszli do nich Jim Katz i jego żona Julia oraz Gordo z Kristin. Towarzyszyła im Susan, sama, w eleganckim twee-dowym kostiumie wyglądała uroczo i w ogóle nie przypominała zaniedbanej, chłodnej intelektualistki. Cameron pierwszy dostrzegł Willa, wskazał go innym, którzy uśmiechnęli się i zaczęli mu machać, po czym podszedł i objął przyjaciela w niedźwiedzim uścisku. — Nie włożyłeś kitla? — zdziwił się Will. — Przecież wiem, jak bardzo interesuje cię to, co pod spódniczką. Nie chciałem odwracać twojej uwagi. A co z tobą, Waleczne Serce? Gotów do walki? — Gordo, powiem ci szczerze, że kiedy lekkomyślnie zgadzałem się na ten cyrk, wszystko wyglądało lepiej niż teraz. — Nie uwierzę! Chłopak, na sali operacyjnej zimny jak lód, teraz trzęsie się jak osika! — A co ja poradzę na to, że mam alergię na upokorzenia? — W każdym razie masz być zabawny. Zapowiedziałem Kristin, że następną noc w mieście mamy za miesiąc! 83 — Człowieku, spokojnie! Już postawili mnie pod ścianą, a teraz ty chcesz mnie rozstrzelać. — No, dobrze. Zrób wszystko, żebyśmy byli z ciebie dumni. — Zrobię, co w mojej mocy. — A ten Willard to kto? — Daj spokój, pomyłka w druku. Roselyn Morton otworzyła dyskusją krótkim słowem wstępnym, w zasadzie neutralnym, choć w pewnym momencie oświadczyła autorytatywnie, że to nadużycia poprzedniego, bezpłatnego systemu zdrowia stały u podstawy jego wielkiej reformy. To twierdzenie wydawało się Willowi co najmniej dyskusyjne. A gdy nadszedł jego czas, miał ochotę krzyknąć: „Hej! Nie jestem gotów, dajcie mi trochę czasu! I na litość boską, nie mówcie mi..,". — Doktor Willard Grant. Uprzejme, niezbyt głośne brawa. Will zebrał stos notatek przygotowanych z pomocą Lemma, wśród których znajdowały się wydrukowane slajdy z PowerPointu, i na sztywnych nogach podszedł do podium. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, o ile wygodniej byłoby występować po Hallidayu. Halliday mógł zrobić wszystko, on zaś nie miał wyboru. Musiał trzymać się przygotowanego z Tomem Lemmem scenariusza. — Minęło przeszło dwadzieścia lat — rozpoczął prezentację — od czasu, gdy rozpoczęto na wiele różnych sposobów próby reformowania służby zdrowia opartej na modelu opłaty za usługę, na której dorastało pokolenie lekarzy. Współczesne rozwiązanie, mieszanka przeróżnych form prywatnej opieki zdrowotnej, ustawiło zarówno lekarzy, jak i pacjentów w opozycji do kas chorych, nastawiło lekarzy przeciw lekarzom, nawet lekarzy przeciw pacjentom. Mamy do czynienia z coraz większą liczbą procesów sądowych, z rosnącą pod niebiosa frustracją lekarzy, szalejącą plagą wcześniejszych przejść na emeryturę, niesłychaną wręcz liczbą pozwów o błędy w sztuce. Wiele kas chorych zakłada plan finansowy na podstawie 84 liczby pacjentów. Według niego lekarze pierwszego kontaktu uzyskują ustaloną sumę na opiekę nad nimi w ciągu roku. Testy laboratoryjne, rentgen, konsultacje specjalistyczne płacone są z tej zaliczki. To, co zostaje przy końcu roku, to wynagrodzenie, dzięki któremu mogą oni opłacić koszty praktyki i nakarmić rodzinę. Ta zaliczka nie jest przesadnie duża. Lekarze pierwszego kontaktu doskonale wiedzą, że płaci się im za chodzenie na skróty