To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

przepisana ilość Polaków, którzy stale musieli się znajdować w więzieniach czy obozach koncentracyjnych. Jeżli ta ilość z jakiegoś powodu (np. zwiększonej śmiertelności) w pewnej chwili topniała, a konkretnych powodów do masowych aresztowań chwilowo nie było, wówczas zarządzano łapanki. Dlatego często nie można było się doszukać przyczyny uwięzienia pewnych osób, które się właśnie dostały do kontyngentu. Aresztowania też mnożyły się przeraźliwie, więzienie na Montelupich było nabite ludźmi katowanymi. Wiadomości coraz to krwawsze nadchodziły z całego kraju, szczególnie z Warszawy. Tam, w największym zbiorowisku, opór ludności był najsilniejszy. Na każdym kroku stolica była nam przykładem. Tym mocniej stała, im więcej było ofiar. Obławy, które sami Niemcy nazywaliMenschenfang2^, tam były liczniejsze i intensywniejsze niż gdziekolwiek. Podczas jednej z wielkich łapanek córka znajomych, młodziutka dziewczyna, wchodząc do swojego domu, spotkała w sieni młodego, nieznanego chłopca, który właśnie wychodził. "Niech pan ucieka na górę, łapanka!" Chłopiec zbladł. "Moja teczka!" -szepnął i zawrócił. Ale w tej samej chwili wpadli do sieni gestapowcy i zabrali go. Dziewczyna zdążyła mu się rzucić na szyję, płacząc i krzycząc: "Mój najdroższy, mój jedyny, rozdzielają nas!" -Wyrwała mu przy tym teczkę i popędziła na górę. Chłopca zabrali, dziewczyna wpadła do mieszkania; otworzyła teczkę - była pełna bibuły. "Apoznałabyś chłopca, którego od niechybnej śmierci uratowałaś?" - spytała matka. "Nigdy w życiu, nie mam pojęcia, jak wyglądał". 22 Ale my, Niemcy, budujemy biblioteki. 23 łapanka _____________________________87 Wobec ducha stolicy wróg był bezsilny, dążył więc po prostu do jej wyludnienia. Była to dla niego droga najprostsza i najłatwiejsza. Wśród innych prowincji górowało Radomskie, gdzie Niemcy potrafili prześcignąć samych siebie. Siła oporu moralnego wobec tego wszystkiego rosła wciąż, ale zarazem zadawaliśmy sobie coraz częściej pytanie, jak to będzie, gdy wreszcie wróci Polska, a nie starczy Polaków... Były czasy, gdy w Oświęcimiu umierało codziennie stu ludzi, o których wiedzieliśmy; tylko część rozstrzelana lub kolbami zabita, większość "na zapalenie płuc"... Wiedzieliśmy tylko tyle, że w zimie kazano stać na mrozie długimi godzinami w drelichach, a potem z wiosną kazano pracować w wodzie od rana do nocy... Portale kościołów krakowskich były oblepione klepsydrami: imię, nazwisko, zmarł w dziewiętnastym czy dwudziestym, czy trzydziestym którymś roku życia. Nabożeństwo żałobne odbędzie się... Gdy nie było na klepsydrze zawiadomienia o pogrzebie, przechodzień czytał w skupieniu, wiedział, co to znaczy - a tych klepsydr pojawiało się coraz więcej. Jedno było pociechą w tej całej niepojętej tragedii, w porównaniu do aresztowań i wywozów organizowanych przez wschodniego najeźdźcę. Tam ludzie znikali jak kamień w wodę, nikt nigdy nie mógł się czegoś o nich dowiedzieć lub mniej jeszcze, wejść z nimi w kontakt - tutaj było inaczej - dzięki Niemcom. W chwili okupacji kraju Polska żyła w przekonaniu o brutalności Niemców, ale zarazem o bezwzględnej ich uczciwości osobistej, a dopiero z czasem odkryliśmy jedną bardzo ważną cechę okupanta - nadzwyczajną wrażliwość na dobra materialne, przy zupełnym braku wrażliwości na sposób zdobywania tych dóbr. Pierwszą niespodzianką była nieopisana i zupełnie nie ukrywana chciwość w rabowaniu, np. jeśli chodziło o zabieranie urządzeń mieszkaniowych. Już w listopadzie 1939 "zwolniono" dom profesorski na ulicy Ruskiej w ten sposób, że rodzinom wywiezionych do Sachsenhausen profesorów dano 20 minut na opróżnienie mieszkania, przy tym wybrano porę wieczorową i wyłączono światło. Nie tylko w domu Kraków profesorskim tak się działo. Do znajomych na ulicę Zygmunta Augusta wpadli, wołając bez tchu: "Wb sind die Teppiche? Schnell!"u To samo uprawiali tzw. Treuhdnder. Nie znam wypadku, żeby Treuhdnder nie wyniósł poważnej części urządzenia dworu czy pałacu, szczególnie o ile chodziło o starożytne meble czy porcelanę i, przede wszystkim, zegary. Zresztą - skoro to robił tak jawnie i oficjalnie Frank czy Goering, to dlaczegóż by tego nie mieli robić wszyscy mniejsi, na skalę odpowiednio mniejszą? Ale ta strona niemieckiej chęci posiadania nie była dla nas najważniejsza. Istotna była rzecz inna - mianowicie korupcja. Jej to zawdzięczaliśmy nieraz możność dowiedzenia się, gdzie się osoba aresztowana znajduje; gestapowiec za grube pieniądze przekazywał czasem paczkę, nieraz nawet udawało się za jeszcze grubszą sumę taką osobę zwolnić. Na te cele zostały wydane olbrzymie pieniądze polskie w ciągu długich lat okupacji. Oczywiście cel bywał osiągany nadzwyczajnie rzadko. Działo się to zwykle tak: po aresztowaniu zjawiał się w mieszkaniu u żony lub znajomych ktoś z "propozycją pomocy". Obiecywano zwykle, że jeśli w danym dniu - terminy bywały bardzo krótkie - w danym miejscu będzie złożona ściśle określona, bardzo duża suma -więzień będzie zwolniony. Z początku zrozpaczone rodziny - zwykle kobiety, matki czy żony - sprzedawały ostatnią biżuterię czy złote dolary, czy dzieła sztuki i składały okup. Normalnie gestapowiec już potem nie pokazywał się więcej, kilka razy rzeczywiście nastąpiło zwolnienie, zdarzało się to jednak tak rzadko, że z czasem ten sposób wyłudzania pieniędzy stawał się coraz trudniejszy. Wtedy Niemcy zaczęli żądać z góry tylko połowę sumy, z tym że druga połowa będzie zapłacona w chwili zwolnienia. Wtedy się gestapowiec zadowalał pierwszą ratą, nieraz zaś otrzymał i tę drugą, gdy uwolnienie rzeczywiście miało miejsce; tylko w ogromnej większości wypadków nie trwało ono długo - ofiara często tegoż dnia wieczorem wracała do więzienia. Najwięcej zawsze baliśmy się wiadomości o wywozie do obozu koncentracyjnego. Śmiertelność tam, szczególnie w Oświęcimiu, była o wiele większa niż w więzieniu, a wydobywanie stamtąd jesz- 24 Gdzie są dywany? Prędko! _____________________________89 cze o wiele trudniejsze. Poza tym żyliśmy w ciągłej obawie, że Niemcy w chwili klęski, przed kapitulacją, wymordują wszystkich w obozach. Dopiero później - o wiele później - gdy już sama byłam po tamtej stronie życia, dowiedziałam się, że wyjazd do obozu był szczytem marzeń wielu więźniów. W obozie czekała śmierć - wiadomo, ale z wyjazdem do obozu kończyła się zwykle (nie zawsze) ta zmora najstraszniejsza - strach przed sypaniem przy katowaniu. I u nas w szpitalu też leżeli ludzie, którzy przeszli nie tylko przez obóz jeniecki. Był podporucznik Czesław Bielewicz, nauczyciel z Żywca, który uciekł z niewoli, został ujęty przez Niemców i zawieziony do obozu koncentracyjnego, gdzie trzymano go prawie bez ubrania w namiocie podczas straszliwych mrozów pierwszej zimy wojennej. Ten olbrzym o budowie atlety nabawił się tam gruźlicy