To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Trzeźwiała, bo La Tour, czerwone wino spod Bordeaux, to nie calvados, prędko ścina, ale także szybko paruje. – Powiesz mi ten wiersz..? – Nie. W rogu sypialni wisiała jako dekoracja stara harmonia z wczesnych lat dwudziestych, może jeszcze starsza, jedna z tych, jakich używano na Białorusi i Ukrainie. Wziąłem ją do ręki, otrzepałem z kurzu. Ciekaw byłem, czy wyda jakiś dźwięk, gdy ją napełnię powietrzem. Stare, zżółkłe klawisze wydobyły ton nieco zachrypły, wyciszony, ale piękniejszy niż się spodziewałem. Chciało mi się zaśpiewać. Podszedłem znów do okna, naciągnąłem rozpadającą się, zabytkową harmonię i wtedy same mi się słowa przypomniały i rozśpiewałem się pełną piersią, jakbym samotnie hasał po borach, po łąkach... „Proszczaj, radost moja!Słyszu, jediesz bes mienia.Znat' dotzen s toboj rozstał'sia,Tebia mnie bolsze nie widat'.Tiomnaja noczeńka, ech, da nie spitat'sia” 1 Olga Andriejewna usnęła wkrótce, wypłakawszy się do poduszki. Ja poszedłem do kuchni zaparzyć sobie herbaty. Pomyślałem, że nie mogę z Olgą wyjechać na Florydę, gdyż jakiegoś dnia, zanim zsunę się z jej pleców i naciągnę spodnie, wpierw uduszę ją, zacisnąwszy mocno palce na jej miękkiej szyi. Byłaby afera, niczym żywcem wycięta z kartek Fiodora Dostojewskiego. Zostałem z moimi psami w nagłej ciszy, w mroku nocy słabo tylko rozjaśnionym jedną, skąpą lampą na skrzyżowaniu alei. Poczułem, że mi zimno. Przypomniałem sobie, że w telewizji zapowiadali pierwszy śnieg w tym sezonie. Psy zmarzły, bo dygotały, skóra im się zjeżyła, gdym pieszczotliwie dotknął ich grzbietów. Zanim dotarłem do drzwi, wiatr przywiał pierwsze płatki mokrego śniegu. Topniał natychmiast na policzkach i czole, przyjemnie schładzał powieki. Wpuściłem psy do środka, 1 Żegnaj, moja radości!Słyszę, jedziesz beze mnie.Znaczy, pora się rozstać,Więcej cię nie zobaczęCiemna nocko, och... sam stanąłem w progu i obserwowałem to niebywałe uroczyste zjawisko: pierwszy najazd prawdziwej zimy z wirującymi płatkami śniegu. Chciałem je polizać, lecz były zbyt nieuchwytne, tajały natychmiast w zetknięciu z gorącą skórą moich dłoni. Po południu przywiozłem Olgę Andriejewnę do domu. W samochodzie powiedziała mi, że wreszcie najęła administratorkę. – Przyjęłam ją na rok. Nawet gdybym wcześniej sprzedała interes, nowy właściciel będzie potrzebował na kilka miesięcy osoby dobrze zorientowanej, na okres przejściowy. Gdyby się cokolwiek stało i nie sprzedałabym szpitaliku, przedłużymy umowę na następny rok, z podwyżką około dwudziestu procent. Teraz kolej na ciebie. Czy będziesz tu pilnował i przyjmiesz posadę, którą nazwiemy stanowiskiem konsultanta, czy... wyjeżdżasz ze mną na Florydę? Ja pakuję moje rzeczy natychmiast, gdy tę dziewczynę będę mogła samą zostawić. A wydaje mi się, że nawet gdybym odleciała dziś wieczór, ona by nie dała sobie w kaszę dmuchać. Bystro jej z oczu patrzy, nawet obawiałabym się, że może zbyt bystro, no... – Nie myślę, bym jechał na Florydę. Nie odpowiedziała, nie skwitowała mojej uwagi najmniejszym słowem lub gestem. W domu zrobiłem jej kolację i podałem do stołu. Zażądała butelki burgunda z piwnicy. Przyniosłem, otworzyłem i napełniłem kryształowy pucharek. – Może być, dobre młode wino z okolic Cote d'Or. Idź sobie na górę. – Pani lubi wino, Olgo Andriejewna... – Gdy żył mój mąż, wypijaliśmy butelkę we dwoje do kolacji, nigdy nam nie szkodziło, teraz wypijam sama i to mi najwyraźniej nie służy, jak sam wiesz. – Niczego nie zauważyłem, Olgo Andriejewna. – Tobie się coś stało dzisiaj, rozmawiasz ze mną jak swój własny starszy brat, co spędził połowę życia w Carskom Selje. – W mojej rodzinie nie było arystokratów, ale spędziłem swoje lata w Leningradzie, to miasto jest arystokratą, samo w sobie na przekór czasom i wszelkim ustrojom, to się udziela, szczególnie poetom i wykładowcom Wergiliusza. – Co ty będziesz robił, gdy ja wreszcie sprzedam ten interes pana Kotoffa? – Prawdopodobnie będę pisał wiersze, w końcu jest to jedyne zajęcie, które mi sprawia niekłamaną przyjemność. – Za czyje pieniądze? – To jest bardzo istotne pytanie