To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Śniadanie zakończyło się burzliwą dyskusją przy krańcowo odmiennych zapatrywaniach na tematy kompozycji opartej na zasadzie trójkąta, chromatycznej harmonii barw i subtelności malarskiej, koniecznych dla stworzenia obrazu na Salon, który miałby szanse przyjęcia przez jury. Głośno dyskutując wyszli całą gromadą od Agostiny i rozproszyli się w różnych kierunkach. - Musi pan mieć wrażenie pewnego chaosu? - zapytał Henryk van Gogha idąc z nim ulicą Caulaincourt. Towarzysz jego kroczył z głową spuszczoną i szkicownikiem pod pachą. - Myślałem, że jeśli przyjadę do Paryża, będę mógł dowiedzieć się czegoś o sztuce i stać się dobrym malarzem - powiedział wreszcie. - Teraz zaczynam w to wątpić. Może Th~eo miał rację, może jestem za stary. Wesołość opuściła go całkowicie. Zdawał się tak oszołomiony, obcy, zabłąkany na tej ulicy Montmartre, że Henrykowi zrobiło się go żal. - Nie należy się zniechęcać, Vincent. Czy mogę mówić panu po imieniu? Nie daj się zbić z tropu tą całą gadaniną o kompozycji na zasadzie trójkąta i chromatycznej harmonii barw. To wcale nie jest takie trudne, jak się zdaje. - Że zaś współczucie zmusza często do nieszczerości, dodał: - Wkrótce dogonisz nas wszystkich. Zwolnili kroku na krętej, wspinającej się w górę uliczce i tak doszli do pracowni. Zastali panią Loubet na antresoli, zmiatającą odłamki tynku na śmietniczkę. Mruczała przy tym coś gniewnie pod nosem. - Ach, ci hydraulicy, proszę pana! - zawołała z góry na widok Henryka. - Niech pan zobaczy, jak naśmiecili! Gdybym wiedziała, co oni narobią, nigdy bym nie kazała naprawiać tej łazienki. Kiwnęła lekko głową van Goghowi, ze złością skończyła zamiatać i ciężko zeszła z wąskich schodów niosąc w jednym ręku szczotkę, w drugim śmietniczkę. Van Gogh wyciągnął rękę po śmietniczkę. - Proszę, niech pani pozwoli sobie pomóc - zaproponował. Ruch był tak szczery i tak pełen galanterii, że stróżka spojrzała na niego ze zdziwieniem spod zmrużonych powiek. - Bardzo pan ujprzejmy, ale dam sobie radę sama. Niech panowie pogadają i rozerwą się trochę. Wyszła zamykając drzwi. - Zdobyłeś serce pani Loubet - powiedział Henryk wieszając kapelusz i płaszcz na wieszaku. - Zobaczysz, przyjdzie za chwilę z filiżanką tisane. * Wypij, nawet jeśli nie będziesz miał ochoty, i nie dyskutuj. Próbowałem. Ale to tak, jakbyś dyskutował z lokomotywą. A może byś mi tak pokazał swoje szkice? Tisane - napar z rumianku, kwiatu lipowego lub innych ziół. Podszedł do długiego stołu i odsunął naftową lampę, żeby zrobić miejsce na tekę van Gogha. - A czy nie mógłbym najpierw zobaczyć twoich obrazów? - odrzekł Holender przyglądając się nie dokończonemu Ikarowi. - Wspaniale namalowane. Zaraz widać, że bardzo dobrze znasz anatomię. Żebym to ja tyle umiał!! - Po prostu długa lista terminów łacińskich, którą trzeba zapamiętać. Jeśli chcesz, będziemy się razem uczyli. - Ten rudowłosy cudzoziemiec wydawał się Henrykowi niezmiernie sympatyczny. - Proszę, przychodź tu, kiedy chcesz, nie krępuj się. Ja przez dwa lata korzystałem z pracowni Rachou. Vincent obrócił wzrok na Henryka, ale jego oczy patrzyły ponad nim, jak gdyby utkwione w jakąś wizję. - Czy wiesz, co bym zrobił, gdybym umiał malować tak jak ty? Malowałbym chłopów w polu. Starałbym się oddać na płótnie ich zmęczenie, ból krzyża pod koniec dnia, ruch, jakim prostują się stając pośrodku bruzdy, żeby rękawem koszuli otrzeć pot z twarzy