To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— A zatem w zamian otrzymam zrzeczenie się roszczeń z wyszczególnioną sumą, jaką zapłaciłem. — Nie. — Więc mnie pozwijcie, a zeznam, że nie zawarliśmy ugody tylko przez waszą nie- chęć do podpisywania dokumentu z wyraźnie zaznaczoną sumą pieniędzy. — To kwestia przywileju. — Nie ma tu żadnego przywileju, ponieważ nie jest pan moim prawnikiem. Będę w kancelarii o wpół do dziewiątej rano. Czek będzie wypisany na pańskiego klienta. — To ma być gotówka. — Będę o wpół do dziewiątej z czekiem bankowym. Pan będzie miał gotowe zrze- czenie się roszczeń z określoną sumą pieniędzy i bez żadnych uwag na temat związku pomiędzy mną i panią Claybourne. Jeśli nie, możecie mnie pozywać do uśmiechniętej śmierci. — Najwyraźniej nie zdaje pan sobie sprawy, co znaczy postępowanie sądowe. W przeciwnym razie nie okazywałby pan takiej beztroski. — Wydałem ćwierć miliona dolarów na podobnych panu palantów, żeby odzyskać moje dziecko. A inni, jeszcze gorsi, przeszkodzili mi w tym, po czym moja była żona zginęła razem z córką. Jak się panu wydaje, czego niby mogę się jeszcze bać? — Boi się pan, że Cindy Claybourne straci pracę. — Raczej nie. — Więc koniec z galanterią? — Nie, po prostu się nie boję, że straci pracę. Wybraliście sobie niewłaściwy cel. Pani Claybourne i ja straciliśmy już wszystko, co mieliśmy. Nie macie szans nam nic ode- brać. — Więc dlaczego zgadza się pan na dwadzieścia tysięcy? — Ponieważ jeśli tego zaraz nie załatwię, pewnie kogoś zabiję. — I kto tu komu grozi? — No właśnie, zastraszam pana, żeby przyjął pan te dwadzieścia patoli. Wpół do dziewiątej rano. Czek na pańskiego klienta. Zrzeczenie się roszczeń. Żadnych uwag o Cindy Claybourne lub jakichkolwiek kontrowersyjnych tematach. — Przyjmę wyłącznie gotówkę. — Świetnie. Może być gotówka. Albo czek. Jak pan woli. Do zobaczenia. Odwiesił słuchawkę. Dygotał co najmniej jak Ryan Bagatti. Niedobrze jest stawiać się prawnikowi. Takie typy tylko się uśmiechają i obmyślają sposoby, dzięki którym zmie- nią ci życie w piekło. Ale jego życie już było piekłem. Prawnicy wreszcie stracili nad nim władzę. 90 Poszedł do banku, w którym znajdowały się pieniądze na remont, i pobrał dwadzie- ścia tysięcy w postaci czeku bankowego. Na dole napisał: „za zrzeczenie się roszczeń do domu Bellamych i innych związanych z nim spraw". Potem wsunął go, złożony, do kie- szeni koszuli i wrócił do domu. Drzwi frontowe były zamknięte, tak jak je zostawił. Oczywiście, Sylvie nie miała klu- cza. Sylvie nie miała klucza, a jednak wpuściła Pomocne Dłonie. Nie. Pewnie zapomniał zamknąć dom. W końcu właśnie wtedy podpisał transakcję. Zostawił dom otwarty. Dobrze, więc może jednak zamknął drzwi. Otworzyła drzwi wytrychem i tyle. Prze- cież nie kupił u Lowe'a pancernego zamka. Pewnie była włamywaczką, w ten sposób zdobywa pieniądze na narkotyki. Których nie bierze. Pomyślał o znikających dziurach w drzwiach. Ten dom wkrótce go wykończy. Wyjął z kieszeni czek, włożył go pod śrubokręt, a potem, z łomem w ręku, udał się na piętro i dopóty zrywał tynk, aż cały był w białym pyle i pocie. Wciąż panował upał. Woda nie będzie aż tak zimna. Don poszedł do łazienki, roze- brał się, strząsnął z siebie pył nad wanną i wszedł pod prysznic. Woda była już czysta, a przez to tym bardziej czuł się jak w górskim potoku. Wytrzymał, ile mógł, potem za- kręcił kran i stał, dygocząc i otrząsając się jak pies, aż wreszcie uznał, że może wyjść. Cóż, nie był w domu sam. Nie widział Sylvie od powrotu z banku, więc zupełnie o niej zapomniał. Ale przecież nie mógł paradować po domu goły jak święty turecki. Niestety, nie mógł także ubrać się w to zapylone ubranie. Poszedł na kompromis. Wło- żył szorty, a resztę zaniósł na dół. Oczywiście stała u stóp schodów. — Woda zimna, co? — spytała. Minął ją bez słowa. Po spotkaniu z Bagattim i rozmowie z prawnikiem znowu zaczę- ła w nim narastać furia. Miał ochotę potrząsnąć dziewczyną i wrzasnąć, żeby dała mu wreszcie spokój. Ale poszedł tylko w milczeniu do walizki po coś w miarę czystego do włożenia