To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Nic dziwnego, że dzieciaki wąchają klej i biorą narkotyki! Nie winię ich. Ja też brałbym narkotyki, gdybym musiał wysłuchiwać tych bzdur. I nikt nie widzi, jakie to wszystko może być proste. Hej, głośno myślę, ale weźmy choćby magnetyzm. Czy pan kiedyś słyszał, kapitanie, żeby ktoś mówił do rzeczy o energii magnetycznej? — Generatory mają magnesy — rzekł kapitan. — Elektromagnesy. One potrzebują energii. To znaczy paliwa, fa mówię o naturalnych magnesach... — Nie rozumiem, jak by to miało działać. — Wielkości diabelskiego koła — wyjaśnił tata. — Nie ma takich wielkich. — Tysiące ich umieszczone na kilku kołach. — Będą się przyciągać — zauważył kapitan. — Jestem bardziej zaawansowany od pana. Trzeba je umieścić pod różnym kątem, ponad trzysta sześćdziesiąt stopni, i uzyskuje się sfekt popychania i przyciągania ze zmiennymi polami magnetycz- nymi. 87 — Po co? — Perpetuum mobile. Chodzi o to, że czymś takim można oświetlić miasto. Ale gdy komuś o tym powiesz, patrzą na ciebie jak na wariata. — Tata spojrzał na kapitana, jakby rzucając mu wyzwa- nie, żeby patrzał na niego w ten sposób. Mama powiedziała: — Allie jest wynalazcą. — Właśnie się nad tym zastanawiałem — rzekł kapitan. — Ściśle mówiąc — wtrącił tata — nie ma czegoś takiego jak wynalazek. Nie ma w tym nic twórczego, to mam na myśli. To tylko powiększenie tego, co istnieje, żeby spotkały się przeciwległe biegu- ny. Mogliby tego uczyć w szkole. Edison chciał, żeby wynalazczość stała się przedmiotem nauczania w szkole, jak nauka o prawach obywatelskich albo język francuski. Ale szkoły wolą uczyć malowa- nia palcem, chociaż mogłyby uczyć dzieciaki czytać. Zachęcają do impertynencji. Szkoła jest zabawą! Harvard jest zabawą! — Kapitan częstuje cię kawą, Allie. Kapitan trzymał dzbanek z kawą nad filiżanką taty. — I tak to zawsze jest, prawda? Zajmujesz się poważnym pro- blemem, jaik końcem cywilizacji, a ludzie mówią: — „Nie myśl o tym — napij się". Zabawny świat. Piekielnie się cieszę, że go żegnamy. — Nie napije się pan kawy? — zapytał kapitan. — Nie, dziękuję. Pod wpływem kofeiny za dużo mówię. Hej, podoba mi się ta bananowa łódź! Pójdę do mojej kabiny i zapalę skręta. Myślałem, że kapitanowi oczy wyjdą z orbit. — Po prostu żartowałem — powiedział tata. 9 „Jednorożec" płynął teraz wolniej. Wiedziałem o tym, patrząc na szpilki na mapie. Powiedziałem o tym tacie, a on rzekł: — Nie spuszczaj oczu z tych szpilek, Charlie. Mam ręce pełne roboty, żeby się ukryć przed Gurneyem Spellgoodem i jego wyznawcami Biblii. 88 On modli się, żebym dołączył do niego, aja się modlę, żeby zostawił mnie w spokoju. Zobaczymy, czyje modły zostaną wysłuchane. Później tego ranka, gdy patrzyłem na szpilki, Emily wyskoczyła zza moich pleców i zapytała: — Dlaczego nie łowisz ryb? — Nie mam ochoty. — I wyszedłem na pokład. Szła za mną i dalej pytała: — Skąd ty jesteś? — Ze Springfield — rzekłem, wymieniając największe miasto, jakie znałem. — Nigdy nie słyszałam o Springfield. Jaką mają drużynę? Zastanawiałem się, o czym ona mówi. Odparłem: — To tajem- nica. — My jesteśmy z Baltimore. Baltimore ma „Orioles". To moja drużyna. Prawie wygrali rozgrywki światowe. Noszę nowy stanik. Ruszyłem na rufę. — Wiem, dlaczego nie łowisz ryb. Ta mewa, którą zabiłeś, zabrała twoją linkę. Zasłużyłeś na to, żeby ją stracić, bo jesteś mordercą. Zamordowałeś niewinnego ptaszka, jedno z boskich stwo- rzeń. Mewy są dobre — zjadają odpadki. Mój tata modlił się za tego ptaszka. — Mój tata modlił się za twojego tatę — powiedziałem. — On nie ma prawa tego robić. Mojemu tacie niepotrzebne są żadne modlitwy. On pracuje dla Boga. Założę się, że nawet nie masz drużyny. — Właśnie, że mam. Jest w telewizji. — Jaki program najbardziej lubisz w telewizji? To mnie zatkało. Nie mieliśmy telewizji. Tata nie znosił jej, jak również radia, gazet, filmów. Powiedziałem: — Programy telewizyjne to trucizna. — Tak zawsze mówił tata. — Chyba jesteś chory — stwierdziła Emily i poczułem, że tata mnie zawiódł, ponieważ nie wiedziałem, co odpowiedzieć. — Ja oglądam Muppety, Misia Adamsa, Niewiarygodnego Nie- zgułę, Jaskiniowców, ale mój ulubiony program to: Star Trek. W so- botnie popołudnie oglądam horrory. Widziałam też, jak Frankenstein 89 spotyka potwora z kosmosu i Godzillę. To naprawdę straszy. W nie- dzielę wszyscy oglądamy program religijny i śpiewamy hymny. Mój ojciec był w telewizji, właśnie w tym programie. Czytał lekcję. Pomylił się i musiał przerwać dlatego, że światło raziło go w oczy. Telewizyjne światła mogą wywołać paskudne oparzenie, dlatego wszyscy ludzie są czerwoni. Założę się, że twój ojciec nigdy nie brał udziału w telewizyjnym programie. — Mój tata jest geniuszem — oświadczyłem. — Tak, ale co on robi? — Może zrobić lód z ognia, widziałem to. — I co w tym dobrego? - — To lepsze niż modlitwa. — To grzech. Bóg cię za to skarze. Pójdziesz do piekła. — My nie wierzymy w Boga. Te słowa wywołały u niej szok. — Bóg cię słyszał! — zawołała. — No, dobrze, a więc kto stworzył świat? — Mój tata twierdzi, że niezależnie od tego, kto to był, zrobił to źle, więc dlaczego mamy go czcić za to, że zrobił bałagan? — Jezus powiedział nam, że trzeba się modlić. — Mój tata mówi, że Jezus to głupi żydowski prorok. — Nie był Żydem. — Emily żachnęła się. — Na pewno. Ty naprawdę chodzisz do jakiejś głupiej szkoły, że w to wierzysz. Nie chciałem mówić o szkole, ani o Bogu, ponieważ nie pamię- tałem dokładnie, co tata mi mówił. — Uczymy się w szkole o systemie komunikacji — powiedziała Emily. — Panna Barsotti nas uczy. Ma nową impalę. Prawdziwe cudo — biała, z czerwoną tapicerką i klimatyzacją. Spala galon na osiemnaście mil. Pozwoliła mi się przejechać na przednim siedzeniu. Nasza szkoła w Baltimore ma dwa baseny —jeden jak olimpijski. Zdobyłam odznakę pływacką średniego stopnia. Tego dnia, w czasie przejażdżki, panna Barsotti kupiła mi colę i hamburgera. Powiedzia- ła, że jej przyjaciel jest bioelektronikiem. Po tym przemówieniu zabrakło jej tchu. Ja nie miałem szkoły, basenu, panny Barsotti. Patrzyłem ponad relingiem na zieloną taflę oceanu i pomyślałem, że jeżeli takie nudziary chodzą do szkoły, to 90 tata ma rację