To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

James Street, z powrotem poszedł pieszo. Teraz przyczyna zmiany stroju stała się jasna. Każdy przygodny obserwator uznałby za wyjątkową postać Świętego, kroczącego po londyńskim West Endzie, o godzinie szóstej nad ranem, w najbardziej oszałamiającej kreacji z Saville Row. Nikt jednak nie potrafiłby opisać porządnie ubranego i całkiem zwyczajnie wyglądającego młodego człowieka. Nie mógł być też później rozpoznany przez zaspanego portiera, który otwierał po zadzwonieniu w umówiony sposób; twarz Simona była zamaskowana od oczu po podbródek chusteczką, złożoną w trójkąt, a kapelusz rzucał cień na oczy. Tyle tylko portier zdążył zauważyć, zanim Święty uderzył go pałką gumową, raz, szybko, ze współczuciem i niechętnie. Święty zamknął za sobą drzwi i rozpiął dwurzędowy płaszcz. Pod nim znajdowało się wiele zwojów lekkiej liny, którą związał ręce i nogi odźwiernego. Całość uwieńczył humanitarny, lecz efektywny knebel. Potem zaniósł nieprzytomnego do mikroskopijnej służbówki, nie zapominając zabrać jego kluczy. Wbiegł po schodach na drugie piętro do drzwi mieszkania Lemuela. Prawie natychmiast wyszukał właściwy klucz. Jeżeli drzwi będą zablokowane zasuwą… Ale najwyraźniej Lemuel polegał na bezpiecznym zamku Yale i czujności portiera. Cicho jak kot szedł korytarzem i nasłuchiwał pod każdymi drzwiami. Gdy usłyszał odgłos miarowego oddechu, wszedł bezgłośnie do sypialni Lemuela i zatrzymał się przy łóżku niczym duch. Był pewien, że Lemuel spędzał ostatnią noc bezsennie, dopóki telefon nie ukoił jego skołatanych nerwów. Znajdujące się na stoliku obok łóżka butelka, syfon, szklanka oraz wypełniona niedopałkami popielniczka potwierdzały jego opinię. Teraz zaś Lemuel spał jak zabity. Święty delikatnie naciągnął brzeg prześcieradła na twarz śpiącego i wylał na nie nieco bezbarwnego płynu z buteleczki, którą wyjął z kieszeni. Atmosfera zagęściła się. Pięć minut później, w innym pokoju, Święty otworzył antywłamaniowy sejf własnym kluczem Lemuela. Znalazł to, czego oczekiwał, i co w istocie spowodował. Nie trzeba być geniuszem, by dojść do wniosku, że dzień wcześniej Lemuel podejmie z banku wszystkie swoje oszczędności. W przypadku braku zadowalającej informacji od Einsmanna przed rankiem, Lemuel byłby daleko od Anglii i to na długo przed upływem terminu wyznaczonego mu przez Świętego. Simon spalił w kominku akcje o wartości 25 tysięcy funtów. Już wcześniej znajdowała się tam niezła kolekcja popiołu. Najwyraźniej Lemuel spędził część ubiegłego wieczoru likwidując swoje osobiste papiery. Przeszukiwanie jego biurka byłoby więc czystą stratą czasu. Po zgrabnym rozmieszczeniu na sobie około 40 tysięcy funtów w banknotach, po wykonaniu artystycznej pracy, Święty zamknął sejf i powrócił do sypialni Lemuela. Odłożył klucze na miejsce. Zanim odszedł, ściągnął mu z twarzy prześcieradło. Okna sypialni były otwarte, więc do rana zapach eteru się ulotni. — Do rana… — Schodząc w dół Święty spojrzał na zegarek i pomyślał, że dał sobie ledwo wystarczający margines czasu. Jednak po drodze zatrzymał się w portierni, a bezsilny mężczyzna spoglądał na niego nieufnie. — Przykro mi, że musiałem cię uderzyć — rzekł Święty. — Ale to być może ułatwi ci zapomnienie o kłopotach. Wyjął z portfela 10 jednofuntowych banknotów i położył je na stole, po czym wybiegł przez hali i ściągnął maskującą chusteczkę, otwierając drzwi. Pół godziny później był już w łóżku. Francis Lemuel zamówił wczesne budzenie, tak na wszelki wypadek, a uspokajająca wiadomość telefoniczna przybyła zbyt późno, by je odwołać. Obudził się więc o 8.30, potrząsany za ramię przez służącego, i usiadł nieco otumaniony. Głowa mu pękała. Wypił łyk gorącej herbaty, którą przyniesiono mu do łóżka, i poczuł się chory. — Wypiłem chyba więcej whisky, niż myślałem — stwierdził na wpół przytomny i wtedy zdał sobie sprawę, że służący coś do niego mówi. — Było włamanie do tego domu, sir. Około szóstej nad ranem portier został znokautowany… — Gdzie? Do nas? — głos Lemuela był ochrypły i spięty. — Nie, sir. Tak mi się przynajmniej wydaje. Rozejrzałem się dookoła, lecz wszystko znajduje się na miejscu. Lemuel głęboko odetchnął. Na chwilę lodowaty strach chwycił go za gardło. Wówczas przypomniał sobie, że Święty nie żyje, i nie musi się już więcej bać. Upił znowu herbaty i zachichotał gardłowo