To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Tym razem w bucie ukrył nóż. Wpadł na ten pomysł, kiedy się przekonał, że nikt nie przeszukuje krasnoludów przy wjeździe do miasta. Ryzyko się opłaciło. Tego dnia Hobrow nie powitał ich kazaniem. A kiedy rozkazano im się zameldować w miejscach pracy, Jup nie czekał na nadzorcę. 11 - Orkowie 161 Po prostu wraz z dwoma pozostałymi ruszył do cieplarni. Istuan powiedział mu, co ma robić - to samo co poprzedniego dnia- i Jup zabrał się do roboty. Rosomaki ustaliły, że przy bramie znajdą się w południe, czyli za około cztery godziny. Oznaczało to, że z arboretum musiał się wy- mknąć dużo wcześniej. Pracował i nieustannie zerkał w stronę małej dżungli w oszklonym pomieszczeniu. Nie chciał opuszczać Trójcy, przynajmniej nie próbując czegoś zrobić. Jak powiedział Stryk, mógł podjąć dodatkowe ryzyko, o ile to mu nie przeszkodzi w zdobyciu gwiazdy. Uznał, że jest ono warte świeczki. Plan wydostania się z cieplarni i dotarcia do świątyni był prosty, konkretny i z konieczności brutalny. Zastanawiał się nad nim, dźwi- gając drewno i czarne łatwo palne kamienie na sterty przy piecach. Czas wlókł się niemiłosiernie, jak zwykle w chwili oczekiwania, ale Jup wiedział, że gdy przyjdzie właściwa pora, minuty nagle zaczną pędzić jak oszalałe. Ociekając potem, ładował opał, zerka- jąc ukradkiem ku pełnej trujących roślin cieplarni. Kiedy uznał, że wybiła ta godzina, wyszedł tylnymi drzwiami, rzekomo by sprawdzić poziom wody w kadziach. Nie chciał stawać z nożem przeciwko swoim braciom, jeśli nie będzie musiał, nawet gdyby okazali się zdrajcami. Dlatego wybrał mocną belkę, ukrył się za drzwiami i czekał. Minęło parę długich minut. Wreszcie z pomieszczenia dobiegł podniesiony głos. Słowa były niewyraźne, ale zapewne go wołano. Nie zareagował. Drzwi się otworzyły i wyszedł jeden z krasnoludów. Jup odczekał, aż zamknie je, i mocno zdzielił go prowizoryczną maczugą. Jego ofiara osunęła się na ziemię. Jup ociągnąłjąna bok. Wrócił na to samo miejsce. Tym razem nie było ostrzegawczego krzyku. Drzwi się otworzyły, lecz stanęła w nich niejedna, ale dwie postaci. Znalazł się oko w oko Istuanem i drugim krasnoludem. Rzucił się na nich. Pierwszy padł krasnolud, oczywiście, bo nie miał się czym bronić. Ale nadzorca stawił opór. - Ty mała gnido! - ryknął, wymachując własną maczugą która - w przeciwieństwie do broni Jupa - była dobrze dostosowana do swojego celu. Wymienili pierwsze ciosy. Jup obawiał się, że człowiek krzyknie i zaalarmuje innych. Musiał to szybko skończyć. 162 \ Okazało się, że nadzorca nie jest łatwym przeciwnikiem. Jeden z ciosów trafił Jupa w ramię. Był bolesny, ale zamiast go obez- władnić, tylko sprowokował do większego wysiłku. Krasnolud sko- czył na Istuana, zasypał go gradem ciosów, czekając na sprzyjający moment. Następny cios przeciwnika dał mu tę szansę. Uskoczył i trafił nadzorcę maczugą w brodę. Istuan zachłysnął się; broń wypadła mu z odrętwiałych palców. Jup szybko zakończył sprawę uderzeniem w głowę, po którym strażnik stracił przytomność. Odrzucił maczugę i ujął topór, uży- wany do rąbania drewna. Jeden cios zniszczył rurę, którą woda biegła ze zbiorników do pomieszczenia z piecami. Rzucił się do drzwi. Woda w korycie już zaczęła wysychać. Chwycił łopatę i nabrał na nią rozżarzonych węgli. Odwrócił się, przebiegł do cieplarni i rzucił węgle w plątaninę roślin. Powtórzył tę trasę jeszcze kilka razy, kursując z węglami i płonącymi drwa- mi, aż wreszcie rośliny w cieplarni zaczęły płonąć, a półki zajęły się ogniem. Miał nadzieję upiec przy tym ogniu dwie pieczenie. Pożar od- wróci uwagę od świątyni, a zniszczenie roślin może udaremnić pla- ny Hobrowa, a przynajmniej je odwlec. Zadowolony, że ogień szaleje już w całej cieplarni, wyszedł na ulicę, mocno zatrzaskując za sobą drzwi. Kiedy przebiegał koło szyb budynku, dostrzegł kłębiący się wewnątrz dym i iskierki żół- tych płomieni. Ruszył do świątyni, ze wszystkich sił powstrzymu- jąc się, by nie biec. Zastanawiał się, kiedy zacznie się alarm. Zerknął w niebo; słońce zbliżało się do zenitu. Rosomaki powin- ny już stać na pozycjach. Miał nadzieję, że ich nie zawiedzie. Idąc, starał się nie myśleć o ciężarze zadania, którego się podjął. Skręcił w ulicę prowadzącą do świątyni. Niemal w tej samej chwili drzwi się otworzyły i na zewnątrz wypłynął tłum ludzi