To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
I wtedy umówimy się, za ile oddamy mu jego własną córkę. Ile będzie kosztował go nasz rozwód. Nie chcemy przecież wszystkiego, bylebyś- my zwrócili nasze koszta. - Właśnie! - włączył się książę, a Ko nabrała pewno- ści, że ta para oszustów znowu łże. Wcale nie zamierzali zwolnić profesora, zamężna córka miała być hakiem, przy pomocy którego chcieli wyciągnąć od kolekcjonera całe jego bogactwo. - Niestety, wygadał się, że rano wzywa prawnika, by dokonać wydziedziczenia córki i wypędzić ją z domu. Może nawet wygralibyśmy proces, ale to dużo kosztuje. I ciągnie się kilka lat.. Nie zostało więc nam nic innego... - Jak zabić mojego ojca - podpowiedziała Ko. - Jak się okazało - nie twojego. - Pomogłyście nam z dyrektorką. Podpowiedziałyście jak się przebrać, by stary dureń uznał, że to wizyta rod- zinki. Reszta to sprawa techniki - powiedział książę chrupiąc kolejną landrynkę. - Zaproponowaliśmy mu, żeby przepisał cały majątek córce - powiedział Artur. - Daliśmy mu szansę ujścia zżyciem. - Jeśli nie poświęcił zbioru dla małej córeczki, to dzi- siejsza rozmowa była czczą gadaniną - powiedziała Ko. - Czcza gadanina - zgodził się książę. - Zakończona śmiercią profesora. - Po co tyle okrucieństwa! - Ko z trudem powstrzy- mywała łzy. - Dlatego, że chcemy, by wszystko było w zgodzie z prawem - powiedział książę takim tonem, jakby prze- mawiał do mało pojętnego dziecka. - Dlatego, że kied} profesor zmarł, cała fortuna przeszła na córkę. Na ciebie - No i wpadliście! - ucieszyła się Ko, mimo że nada groziła jej śmiertelne niebezpieczeństwo. - Wystarczy że ktoś sprawdzi mój kod genetyczny, by uznał, że ty Arturze, ożeniłeś się nie z córką profesora. - Właśnie dlatego - ze smutkiem westchnął książ - musimy dzisiejszej nocy zabić również ciebie. Zginies w pożarze, który za kilka minut ogarnie cały ten dorr Rozumiesz, dlaczego? - Dlaczego? - tępo zapytała Ko. - Dlatego, że po twojej śmierci, według prawa cał kolekcja przechodzi w ręce twojego męża, a mojego brs tanka. A Artur na te słowa księcia wykonał błazeński ukłor muszkieterski, zamiatając podłogę wyimaginowanyn piórami kapelusza. - Nic z tego - zawołała Ko. - Komisarz Milodar będz: tu jutro! - Wiemy. Słyszeliśmy jak mówiła o tym jeszcze jedr zdrajczyni - czerniawa mucha śmietnikowa! A ja wic rzyłem, że mnie kocha! - Książę był wściekły. - Zmia dżyliśmy ją jak pluskwę. - Zabiliście ją? - Ko wiedziała, że książę znowu kłami ale i tak się przestraszyła. - A teraz śpieszymy się skończyć z całą was2 rodzinką. Na razie wszyscy strażacy zajęci są hoteler ale my popracujemy sobie tutaj. - Książę udał, że n słyszał okrzyku Ko. - Nie zdążycie... - To nasze zmartwienie - uśmiechnął się książ - Z moimi znajomościami i uporem załatwię sprawę sp dku przez komputer jutro, w ciągu pół godziny. Kie< wszyscy się opamiętają i przybędzie twój komisarz Mil dar, będziemy już w otwartej przestrzeni kosmicznej. Ni i nigdy niczego mi nie udowodni. A powiedział to książę tak, że Ko uwierzyła w każ jego słowo. Operacja zaplanowana jeszcze w ubiegłym roku, w końcu została zakończona, tak jak chciał tego książę Wolfgang. I nikt się niczego nie domyśli... 25 Zarówno książę jak i Artur byli podekscytowani i, chyba, pijani. Podskakiwali, wykrzywiali się i wyglądali komicznie w długich sukienkach i perukach. - Nafta! - nagle krzyknął książę. - Przynieś naftę, bra- tanku! Ko obejrzała się: dokąd uciekać? - Nawet nie próbuj! - Książę wychwycił i prawidłowo zinterpretował to spojrzenie. - Niestety, nie możemy zostawić cię żywej. Przecież nawet nie jesteś Weroniką. •A my musimy przejąć... my tak lubimy zbierać znaczki! Do gabinetu wbiegł Artur. W ręku trzymał kanister. Nawet w tym szczególe bandyci byli przygotowani. - Niestety, musimy zeszpecić twoją urodę - powiedział książę. - Potrzebne są nam wasze ciała, spalone tak, by nikt nie dał rady ich ożywić. Nie możemy ryzykować. Mamy swoje rodziny i obowiązki wobec państwa. - Książę! -jęknął Artur. - Ale może zdążę jednak wy- konać swoje małżeńskie obowiązki? Tak raz-dwa. Żal mi, że zejdzie z tego świata jako dziewica. - Jest w tym jakaś czystość szczególna - nie zgodził się z nim książę. - Dostaniesz jeszcze dziesięć żon, młodszych od tej. I delikatniejszych... - Roześmiał się na całe gardło, jednocześnie usiłując pokazać Arturowi, by ten kończył swą hultajska robotę. - Lać czy strzelać? - zapytał ten nie rozumiejąc ges- tów księcia. - Lej, a ja będę strzelał - odpowiedział książę. Podniósł pistolet i niezbyt pewnie wycelował go w Ko. Artur zaczął rozlewać naftę. Wszystko było proste, ohydne i śmierdziało. Nie mogło dotyczyć Ko. Po prostu nie mogło, i już! Coś musiało się stać, coś musiało przeszkodzić w te zbrodni. Jakiś cud! Przecież to niemożliwe, żebym ja zginęła.. W korytarzu dały się słyszeć głośne zdecydowani kroki. I w chwili, kiedy książę w końcu wycelował w Ko, obol niej pojawiła się dyrektorka Aaltonen. Madame miała na sobie strzępy czarnej sukienki włosy na prawej połowie głowy były nadpalone, a na le wej - roztrzepane; pantofel, i to bez obcasa, zachows się tylko na jednej nodze, ale w ręku mięła swoją czarn torebkę. - Natychmiast! - krzyknęła od progu niskim zachr> pniętym głosem nauczycielki. - Natychmiast prósz przerwać ten skandal. Kto wam pozwolił! - Moja ty słodka - krzyknął do niej książę. - Zejdź n z drogi, przeszkadzasz celować. Przecież nie chcesz, b twoja pechowa wychowanica męczyła się przed śmiercią - Uciekaj! - rozkazała pani Aaltonen dziewczyn) głosem nie cierpiącym sprzeciwu. - Ale to już, heti! I Ko, jak ołowiany żołnierzyk, jak psiak, któremu kaź uciekać przed złym psiskiem, rzuciła się do ucieczki. Książę zaczął strzelać za nią. Ko pędziła korytarzem, potem wybiegła na gane i pomknęła do bramy. - Stój! - wrzasnął książę. Słyszała jego głos. - Stój, t strzelam! Usłyszała kolejne strzały i coś potwornie boleśn uderzyło ją w ramię, i oparzyło