To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Utopili. Ariele spojrzała na nią, na spiętą, zaciętą twarz Miroe, skrzywiła się lekko. - Tata powiedział, że na dworze Królowej Śniegu grał na piszczałce. - Tak - powiedziała Jerusha - zgadza się. - I z nią spał. Jerusha opuściła wzrok. - Nie wiem. - Tak powiedział - wyszeptała Ariele. - Czy to dlatego mama nienawidzi Arienrhod? - Nie. Nie tylko dlatego. - Jerusha roztarła ramiona. - Obie kochały twego ojca. Nic nie mogły na to poradzić. - Bo były tą samą osobą - powiedziała Ariele głosem nagle bezdźwięcznym i napiętym. - To nie takie proste - powtórzyła Jerusha. - Pragnęły tego samego - twojego ojca, uwolnienia tego świata od Hegemonii - ale zmierzały do tego celu inaczej. Ariele pokręciła głową i wykrzywiła w niechęci twarz, Jerusha wiedziała, że ją stracili. Dziewczyna odeszła, jej bose stopy pluskały w pokrywającej pomost wodzie. Po dotarciu do brzegu zaczęła biec, szybko zniknęła na zwężającej się wstędze plaży. Ariele zwolniła, gdy tylko nabrała pewności, iż nie dosięgnie jej już żadne przywoływanie. Zatrzymała się i spojrzała na zatokę, wypatrując głowy Silky. Ostrym gwizdem zwróciła na siebie uwagę mera. Silky wyszła z wody, niezgrabnie podreptała brzegiem na szerokich, płaskich płetwach, jej szyja wykręcała się z ciekawością. Ariele pochyliła się i pogłaskała merątko, poczuła, jak zimne miejsce w jej sercu wypełnia się ciepłem i miłością, jak w umyśle rodzą się myśli niosące blask i obietnicę, przyszłość nie ograniczoną niczyją przeszłością. - Słyszysz, moja milutka? - zapytała. - Mój tępogłowy brat próbuje naśladować piszczałką twą muzykę. Zaśpiewajmy mu prawdziwe melodie... - ruszyła znowu, lecz dużo wolniej, żeby mer mógł dotrzymać jej kroku. Patrzyła na błyszczący piasek pod nogami, stawała niekiedy, by wśród wyrzuconych przez fale kamieni, wodorostów i muszelek wyławiać agaty. Przed nimi wznosiło się strome wzgórze ze zniszczonego erozją piaskowca, przypominało warownię. Od dziecka nazywali je Zamkiem, wyobrażali sobie, że jest twierdzą z legend opowiadanych im przez Jerushę. Tammis nadal lubił siadywać tam w wygrzanych słońcem szczelinach (czasem nawet ona) i tak jak teraz grać na piszczałce. Pewnie była z nim Merovy, chłonęła każdą nutę, każde jego słowo, jak przystało na taką zaślepioną idiotkę, jaką była. W dzieciństwie lubiły się z sobą bawić, ale Ariele dawno już straciła cierpliwość dla młodszej dziewczyny, tak samo jak dla swego ostrożnego, ulegającego nastrojom brata i jego obsesyjnego zainteresowania muzyką. Na pewno gra, żeby wywrzeć wrażenie na tacie, lecz nigdy mu się to nie uda, chyba że przestanie być nudną beksą. Zatrzymała się u podnóża Zamku, wsłuchała w dobiegającą teraz czysto i wyraźnie muzykę brata: mieszaninę tradycyjnych melodii Letniaków i swobodnych przetworzeń fragmentów pieśni merów, których go nauczyła, wszystko razem tworzyło zadziwiająco spójną i - choć nie lubiła tego przyznawać - piękną całość. Silky uniosła łebek i rozpoczęła własny, niski śpiew; przerwała i zakołysała głową, odezwała się znowu, jakby chciała włączyć się do muzyki, lecz nie była pewna jej wzoru. Ariele zaczęła zachęcać ją śpiewaniem i gwizdaniem, aż wysoko w górze pojawiła się głowa. Ariele uniosła wzrok, dostrzegła długie, kędzierzawe włosy Merovy, brązowymi, grubymi splotami otaczające jej bladą twarz i szare oczy. Głowa zniknęła, muzyka umilkła. Teraz wychylił się Tammis, promienie słońca rzucały czerwone i złote blaski na jego ciemnobrązowe włosy, słuchał muzyki Ariele i Silky z twarzą wyrażającą niepokój i skupienie. Gdy zrozumiał, że przybyłe naśladują jedynie jego własną pieśń, zdenerwował się bardzo. - Odejdź - powiedział. - Przeszkadzasz mi. - Tak? - Ariele zadarła głowę. - Czyżby? Myślałam, że po prostu grałeś na. piszczałce. - Roześmiała się, spojrzała z udawaną romantyczną tęsknotą, wykrzywiła się wyraziście. - Chodź, Silky, zostawimy zakochane ptaszki w ich gnieździe... - Ruszyła wolno wzdłuż brzegu, podnosząc agaty i krwawniki, ociągająca się Silky szła w tyle