To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Poznawał ją teraz, w ostatniej swojej godzinie, i zdumiał się. Jak można bać się śmierci? Drżał przed nią w huraganowym ogniu, w szturmie, w wyprawie nocnej pod nieprzyjacielskie druty, w walce wręcz na granaty i noże... Bał się jej od trzech z górą lat, jak każdy i wszyscy. Ciemni, opętani ludzie!... Przecież tylko śmierć jest prawdą, a wszystka reszta mamidłem i niczym. Chwytało go uniesienie. Ból, wzgardzony, spokorniał i przycichł. Piętrzyły się nad nim rzeczy niepojęte, porywało go widzenie tajemnic, w których nie było już nic z tego świata. Widniało. Górny wiatr przeganiał chmury, rozwlekał je za pasma, z zakrytego jeszcze nieba sączył się blady zmierzch. Od zachodu przedzierało się przez chmury słabe lśnienie. Na dalekich pozycjach czuwały niezmordowanie błękitno-zielone kule ogniste wciąż wzlatując, wciąż spadając i wciąż wisząc w powietrzu. Czyniło się szaro, coraz częściej wybuchały alarmy, żołnierzom na posterunkach i podsłuchach troiło się w oczach, świat majaczył, mienił się – choć daleko jeszcze było do świtania. Mroźny wiatr budził się chwilami, polatywał po ziemi i ustawał jakby nadsłuchując, i stwarzał ciszę. Wśród ciszy dochodziły z niezmiernej odległości zza horyzontu głuche, przeciągłe pogrzmoty ciężkich bateryj. Naraz oblała ziemię blada, zwodna poświata. Wionęło smutkiem i ponurością. Wszystko stało się jednym nieogarnionym widmem nędzy i zatracenia – okropnością gorszą od wszystkich niedoli, jakie odsłonić zdoła słońce i biały dzień. Jak okiem sięgnąć obnażyła się ziemia – pustynia wyklęta i zapomniana przez Boga. Był to świat zdeptany wojną, zamordowany na śmierć. Legły pokotem poprzez olbrzymie pola jego pohańbione, nie pogrzebane zwłoki. Trupia zgniłość wisiała we mgle błąkającej się strzępami, trupie było nad ziemią lśnienie księżyca. Jego skradające się patrzenie, niepewne, kosookie i fałszywe podglądało ukrytą w pomroce tajemnicę. 6 M o r t - H o m m e – wzgórze położone na północo-zachód od Verdun, od września 1914 r. przedmiot zaciętych ataków niemieckich (najsilniejsze natarcia miały miejsce od lutego do lipca i w grudniu 1916 r.); zdobyte przez Niemców dopiero w marcu 1917 r., odbite przez Francuzów w czasie ofensywy prowadzonej od lipca do grudnia 1917 r. 12 Sierp niespodziany, wąski, ostry spoza kłębu chmur wyjrzał i zawisł na skraju nieba jak tajemniczy znak zgrozy. Porucznik von Senden wlepił oczy w zjawę na niebie i osłupiał w zapatrzeniu. Spływał nań od tego skrawka księżycowego zły urok jakiegoś zamarłego wspomnienia. Blady sierp napomykał mu o dawnych udręczeniach i wskrzeszał z grobu jego własne dzieje, które zamordował był w duszy i przywalił kamieniem. Przyszło to teraz jak obce, ukradkiem, podstępnie, żebrało zmiłowania i łaski. Gdy pożegnał już wszystko na świecie i modlił się tylko o rychlejszą śmierć, musiał teraz wracać ku sprawom przeklętym, do bezmiernego swego cierpienia dokładać mękę duszy. „Dosyć! Nie chcę! Ja umieram...” „Nie umrzesz, póki nie przebaczysz – ja cię nie puszczę...” „Idź precz...” „Nie pójdę, bo zawsze cię kochałam... Daruj mi w ostatniej godzinie...” Zasłoniły mu cały świat jej oczy przepastne, zarazem złe i dobre, znienawidzone i do końca ukochane. Już nie miał siły obronić się przed ich opętaniem. Słabł, poddawał się. Tamtej nocy, gdy przybył z frontu na nieludzko skąpe pięć dni urlopu wprost spod Verdun7, patrzał wówczas na ten sam księżyc. Zajrzał do jego okna jarzący sierp, księżyc zamierający, gdy odciągał bezpiecznik na swoim bojowym mauzerze... Podporucznik von Senden, niezłomny żołnierz, cudem ocalały, oszczędzony przez wszystkie pociski, wybuchy, przez bagnety i noże, przez gazy i ognie nad krwawą rzeką Mozą8, pod Douaumont, pod fortem Vaux, pod fortem Souville...9 Miałżeby zginąć teraz we własnym cichym domu, zginąć marnie od własnej kuli? Nie. Od półtora roku wyzywa śmierć, z podziwem i ze zgrozą patrzą nań koledzy i żołnierze, krzyże i medale okryły jego polową szarą kurtkę – żadne kule go się nie imały. Ale ufał, że nadejdzie dzień i godzina – wyzwolenie i pokój wieczny. Dopiero teraz... Nie przyszedł koniec w celnej kuli, która razi piorunem i nie da sekundy czasu na jedną bodaj myśl. Zwleka, dręczy i depce wolę cierpieniem nad wszelkie ludzkie siły. Czeka, aż dusza poniżona wyzbędzie się ostatniej reszteczki dumy i godności... „Przebaczam ci, Greto, zdrajczyni, i daj mi już umrzeć...” Natychmiast spłynęła po promieniu księżyca, legła w błocie i owinęła ramionami jego głowę. Podtrzymała ją, okryła ciepłem pocałunków, pieszczotą rąk. W zdyszanym szeptaniu opowiadała mu swoje winy i ciężką pokutę, i żrące tęsknoty, powtarzała swoje niezliczone listy słane na front, które palił był wszystkie i niszczył nie czytane. Szeptała śpiesząc się, by zdążyć, żeby, nim odejdzie, wiedział o niej wszystko. Niech wie o żonach porzuconych na całe lata, oszalałych z trwogi, targanych niepokojem dniem i nocą, bez jednej chwili wytchnienia. Wciąż przychodzą i mijają wiekopomne zwycięstwa, tryumfalne komunikaty, fanfary na ulicach wszystkich miast, jak Niemcy długie i szerokie, i wrzaski pijanego tłumu... Te 7 V e r d u n – po pierwszej bitwie nad Marną Niemcy usiłowali zdobyć ten kluczowy punkt oporu Francuzów; najcięższe walki toczyły się w ciągu dziesięciu miesięcy 1916 r. O utrzymaniu twierdzy w rękach Francuzów zadecydowała ofensywa gen. Nivelle w 1917 roku. W obronie Verdun poległo trzysta tysięcy Francuzów, Niemcy ponieśli znacznie większe straty. 8 M o z a – w czasie pierwszej wojny światowej nad brzegami Mozy stoczono dwie wielkie bitwy: w wyniku pierwszej z nich, w sierpniu 1914 r., Francuzi wycofali się po zażartych walkach do rzeki Aisne; druga, w listopadzie 1918 r., zadecydowała o kapitulacji Niemiec. 9 D o u a u m o n t, V a u x, S o u v i l l e – forty w pobliżu Verdun, które były celem ataków niemieckich w czasie walk toczonych o to miasto w 1916 r. W Douaumont wzniesiono w 1927 r. mauzoleum ku czci poległych żołnierzy francuskich. 13 gazety co dnia pełne chełpliwości i wygrażania całemu światu, pełne oficjalnego łgarstwa i przelewające się od wielkich słów, obrzydłych, wyszarganych przez patriotycznych pismaków... Nie zaznała ulgi w modlitwie ani w pracy po szpitalach, ani w kokainie, ani w kłopotach domowych, gdy nie stało co jeść... Obłąkała się w czekaniu na straszną wieść i oszalała. A gdy przyszła najgorsza godzina – uległa