To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Tak, to ja - odpowiedział. - Wychodź! Jako że nie ma tutaj niedźwiedzi, zapoluję na śmierdzące jeże. Nastąpiła przerwa. Przeciwnicy naradzali się. Po chwili rozległo się pytanie: - Jesteś sam? - Nie. - Kto jest z tobą? - Efendi, którego uwięziliście, a poza tym jeszcze trzech innych ~~;:`;;' Ujrzeliśmy już bowiem zbliżających się Osko i Omara, ukazał ~~ się również sahhaf zajęty wiązaniem koni. Halef nie powiedział ,, zatem nieprawdy. Po chwili z wnętrza chaty zapytano: Gdzie jest Deselim? Nie żyje. Kłamiesz. Powiedz to jeszcze raz, a wrzucę wam ogień na dach i wszy- scy się spalicie. Z taką hołotą jak wy nie żartuję! - A w jaki sposób umarł? - Płatnerz złamał sobie kark. Na skradzionym karoszu chciał przeskoczyć przez potok w pobliżu Kabacz, ale spadł z konia i skrę- ~ cił kark. W ten sposób odzyskaliśmy konia. - Jeśli to prawda, niech odezwie się twój efendi. - Nie widzę przeszkód - powiedziałem. - Na Allaha, to on! 155 Człowiekiem, który ze strachem wykrzyknął te słowa, był gruby `' piekarz. Znałem jego gruby głos. - Tak, to ja! - ciągnąłem dalej. - Pytam was, ezy się pod- ', dacie. - Idź do diabła! - Tego akurat nie zrobię, ale coś innego. Chcieliście mnie za- . mordować, a teraz zrxajdujecie się w moich rękach. Jestem chrze- ' ścijaninem i nie będę się na was mścił. Przyślijcie mi Boszaka. ' Będzie parlamentariuszem. Powiem mu, pod jakim warunkiem ' zrezygnuję z ze~nsty. Jeśli nie posłuchacie tego rozkazu, wyślę ''. jednego z moich ludzi do kjai Cznibaszly. On was uwięzi, i może- : cie się domyślić, co nastąpi potem. W śradku rozległy się szepty. - Wychodź - usłyszałem po chwili. - O Allah! On mnie zabije! - bronił się grubas. - Pomyślcie też o ukrytych dywanach! - ostrzegłem. - One też będą stracone, jeśli nie uczynicie tego, czego żądam! - Co zrobisz z bojaczim? - zapytał któryś. - Powiem mu tylko, pod jakim warunkiem puszczę was wolno. . - Nic mu nie zrobisz? - Nie. Jeśli przyślecie mi Boszaka i będziecie się zachowywać spokojnie, gdy będę z nixn rozmawiał, włos mu z głowy nie spadnie i bez szwanku będzie mógł wrócić do was. - A jeśli się z nim nie dogadasz? - Wtedy też Boszak będ:zie mógł spokojnie adejść i opowiedzieć wam wszystko o przedmiocie naszych rokowań. Nawiasem mówiąc, jeśli będziecie cicho, usłyszycie każde słowo naszej rozmowy. Po- znacie wtedy, że jestem bardzo wyrozumiały, a nawet z radością spełnicie to, czego żądam. - Niechaj więc wyjdzie do ciebie. Grubas wydawał się nie chcieć, gdyż wywiązała się dłuższa, pro- wadzoaa półgłosem sprzeczka. Tymczasem postawiłem Osko i Oma- ra przy obydwu węgłach, które obsadzaliśmy do tej pory ja i Ha- lef. Otrzymali instrukcję, żeby przy najmniejszych oznakach wro- gości zrobili użytek ze swej broni. - Niech Allah wam przebaczy! - usłyszałem grubego farbia- rza. - Muszę się dla was poświęcić. Jeśli zginę, zadbajcie o moją żonę i dziecko. Wypowiedziane to zostało tak smutnym i zrezygnawanym to- nem, że z trudem się powstrzymałem, żeby nie wybuchnąć śmie- chem. Potem wyszedł z chaty Boszak. Nieraz mialem przed sobą ludzi 156 ~dących obrazem wstydu, strachu i zakłopotania, aZe taki obraz, ki przedstawiał grubas, widziałem po raz pierwszy w życiu. Nie iał odwagi podnieść oczu i z drżeniem zatrzymał się w drzwiach. - Podejdź tutaj na bok - rozkazałem. - Tymczasem ci dwaj aelni ludzie będą uważać, żeby twoi towarzysze nie podjęli prze- wko nam jakichś wrogich kroków. - Będą spokojni i nie ruszą się z chaty! - zapewnił. - Taką mam nadzieję dla twojego dobra! Nic ci się nie stanie, e przy najmniejszym uchybieniu z ich strony wbiję ci ten nóż iędzy żebra - zagroziłem, wskazując swój sztylet. Farbiarz natychmiast złapał się abiema rękami za brzuch. - Efendi, miej na względzie, że jestem ajcem rodziny! - Czy wydając mnie tym mordercom, zapytałeś może o moją ~dzinę? - Chodź! Schwyciłe~n grubasa za rękę i pociągnąłem go za róg chaty. Stali m Halef i Ali. - Maszallah! - zawołał Halef. - Co za bryła mięsa! Już wcześ- ~ej, przy naszym pierwszym spotkaniu, nie mogłem się temu Farbiarz ujrzał drugiego z moich towarzyszy i zawołał ze stra- - Hadżi Ali, sahhaf! - Tak, twój zięć, którego spotykasz~ tutaj na swoje szczęście - yjaśniłem. - Przywitaj się z nim, jak to jest w zwyczaju mię- ~y bliskimi krewny;mi. Sądziłem, że Boszak będzie się wzbraniał, ale pozdrowił krótko hhafa. Następnie powiedziałem, zwracając się do Boszaka: - Usiądź, Boszak! Możemy rozpocząć nasze rokowania. Rozejrzał się speszony dokoła. - A jak potem wstanę? Wtedy mały Hadżi położył rękę na swoim biczu z krokodylej - Oto, królu wszystkich grubasów, dobry środek na prędkie ř~iadanie i szybkie wstawanie. Nie przynieśliśmy ci otomany. W jednej chwili piekarz klapnął na ziemię niczym warek mąki i poprosił: - Zostaw swój bicz za pasem! Przecież już siedzę! - Popatrz, jak to zgrabnie poszło! Ma~m nadzieję, że ze wsta- ;waniem pójdzie równie szybko. Sihdi, powiedz mu, czego od niego żądasz! - Tak, powiedz mi! - powtórzył grubas, jęcząc ze strachu