To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Orzeł wzbija się w niebo, gołębica sfruwa z nieba. Przestań zapuszczać się w regiony, gdzie nie znajdziesz ani źródeł, ani cienia. Skoro kiedyś nie mogłaś spojrzeć w przepaść, żeby się nie załamać, zachowaj swoje siły dla tego, który cię pokocha. Odejdź, biedna dziewczyno, toć wiesz, że mam narzeczoną. Minna wstała i podeszła z Serafitem do okna, przy którym był Wilfryd. Usłyszeli wszyscy troje, jak Sieg wzbierał pod naporem wód spływających z gór, wód, co niosły już drzewa uwięzione w lodach. Fiord odzyskał głos. Rozwiały się iluzje. Wszyscy zachwycali się przyrodą uwalniającą się z więzów - która odpowiadała jakby wzniosłym akordem Duchowi nawołującemu, by zbudziła się ze snu. Kiedy troje naszych przyjaciół rozstało się z ową tajemniczą istotą, wypełniało ich niejasne uczucie nie będące ani snem, ani odrętwieniem, ani zdziwieniem, ale które łączy w sobie coś z każdego z nich; które choć nie jest ani zmierzchem, ani jutrzenką, budzi w nas łaknienie światła. Wszyscy rozmyślali. - Zaczynam wierzyć, że ona jest Duchem ukrytym w ludzkim kształcie - powiedział pan Becker. Wilfryd wrócił do domu spokojny i przekonany, nie wiedząc, jak walczyć z siłami tak bosko majestatycznymi. Minna powiadała sobie: - Czemuż on nie chce, żebym go kochała? V POŻEGNANIA. Istnieje w człowieku zjawisko nieznośne dla umysłów kontemplacyjnych, które chciałyby znaleźć sens w pochodzie społeczeństw i nadać prawa progresji ruchowi inteligencji. Choćby zaszedł fakt najpoważniejszy - gdyby fakty nadprzyrodzone istnieć mogły - choćby publicznie stał się cud najwspanialszy, błyskawica owego faktu, piorun owego cudu zatonęłyby w oceanie moralnym, którego powierzchnia, zaledwie zmącona przelotnymi wirami, odzyskałaby zaraz poziom swoich zwykłych fluktuacyj. Mówiąc zrozumialej: czy Głos przechodzi przez pysk Bestii? Czy Ręka pisze litery na fryzach sali, gdzie obżera się Dwór? Czy Oko rozświetla sen króla? Czy nadchodzi Prorok, żeby wytłumaczyć sen? Czy Śmierć przywołana pojawia się w regionach, gdzie odżywają możności? Czy Duch rozbija Materię u stóp mistycznej drabiny Siedmiu Światów Duchowych, co zetknęły się w przestrzeni, objawiając się kaskadami świetlistych fal, które spływają po stopniach Niebios? Choćby najgłębszym było Objawienie wewnętrzne, choćby najbardziej widomym było Objawienie zewnętrzne - już następnego dnia Balaam wątpi o swojej oślicy i o sobie; Baltazar i Faraon rozkazują komentować Słowo dwóm Wizjonerom, Mojżeszowi i Danielowi. Duch się pojawia, unosi człowieka ponad ziemię, otwiera dlań morze, ukazując mu jego dno, pokazuje mu zaginione gatunki, wskrzesza je z zeschniętych kości, które pyłem zalegają wielką dolinę: Apostoł pisze Apokalipsę! W dwadzieścia stuleci potem wiedza ludzka potwierdza słowa apostoła i przekształca jego obrazy w aksjomaty. Cóż z tego! Masy żyją nadal tak, jak żyły wczoraj, jak żyły za pierwszej olimpiady, jak żyły po pierwszym dniu stworzenia albo w przeddzień wielkiego kataklizmu. Zwątpienie pokrywa wszystko swoimi falami. Te same fale uderzają tym samym ruchem granit ludzki, który służy za słupy graniczne oceanowi inteligencji. Zastanowiwszy się, czy widział to, co był widział, czy słyszał dobrze słowa już wypowiedziane, czy fakt był faktem, czy idea była ideą, człowiek wraca do swojej postawy, myśli o swoich interesach, okazuje posłuszeństwo jakiemuś tam parobkowi, który zdąża w ślad za Śmiercią, zapomnieniem, a swoją czarną peleryną nakrywa dawną Ludzkość, której nowa nie zachowała wcale w pamięci. Człowiek nie zaprzestaje kroczyć, maszerować, wzrastać wegetatywnie aż do dnia, w którym powali go Topór. Skoro ta potęga fali, ten wysoki napór gorzkich wód hamuje wszelki postęp, wyprzedza zapewne i śmierć. Wśród istot wyższych Duchy, przygotowane do wiary, dostrzegają - one tylko - mistyczną drabinę Jakuba. Wysłuchawszy odpowiedzi, w której Serafita, interpelowana tak serio, roztoczyła obraz Bezmiaru Bożego, przypominając organy, co dotknięte ręką mistrza wypełniają kościół swoim rykiem i objawiają wszechświat muzyczny, oblewając swoimi poważnymi tony najbardziej niedosiężne stropy, igrając niby światło wśród najdelikatniejszych kwiatów kapiteli - Wilfryd wrócił do domu, strwożony widokiem świata w ruinach, na których jaśniały tajemnicze blaski, wyczarowywane w bujnej obfitości palcami tej dziewczyny. Następnego dnia myślał o tym jeszcze, ale nacichła w nim trwoga; nie czuł się ani zdruzgotany, ani odmieniony; jego namiętne afekty i myśli zbudziły się świeże i pełne wigoru. Poszedłszy na obiad do pana Beckera, zastał go pochłoniętego lekturą "Traktatu o zaklęciach"; pastor przeglądał ową księgę już od rana, pragnąc dodać ducha gościowi. Z dziecięcą naiwnością uczonego pozakładał stronice w tych miejscach, gdzie Jan Wier przedstawia dowody autentyczne, wykazujące prawdopodobieństwo wypadków, jakie zaszły w przeddzień; dla uczonych bowiem idea stanowi ewenement, jak największe ewenementy są dla nich jedynie ideą