To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Jesteś agentem Novatronics. Stąd twoje nadzwyczajne wyposażenie i determinacja, by „kontratakować”. Nie robiłeś tego dla siebie, bo pieniądze z zawodów Goodabads są tylko częścią twojego uposażenia. Wychwyciłem ledwie zauważalne potwierdzające gesty Harry’ego i Pauline. - Znowu zostałem wynajęty przez firmę, w której wszyscy, zdrajcy, pracujecie. Milczenie. - Przypuszczam, że ta klinika także do niej należy, bo inaczej nie moglibyśmy swobodnie rozmawiać. Przełknąłem ślinę. Trudno było znieść ciszę. - Jak wyzdrowieję, to was zamorduję. Zamknąłem oczy. W świecie snu czekała female version z dwoma księżycami odbitymi od rogówek. 11. Mrok Zerknąłem na wskaźnik naładowania broni. Dwadzieścia strzałów. Pot spływał po skroniach. Stalowa rączka fotonowej fuzji parzyła rozognione zagięcie między kciukiem a palcem wskazującym. Każdy oddech był bolesnym błaganiem o koniec. Szmer za plecami. W moim jęku, gdy obracałem się na pięcie i przykucałem, składając do strzału, brzmiała desperacja człowieka zmęczonego nieustającym strachem. Fioletowe smugi energii rozdarły zombiego na strzępy, parujące resztki bryznęły na ekrany centrum dowodzenia. Na tej stacji nie ma żywej duszy! Za pancernymi szybami czernił się lodowaty kosmos. Nadstawiłem ucha. W pobliżu szumiała stacja respawnu. Jeśli do niej dotrę, mam szansę na regenerację! Ruszyłem na zgiętych nogach. Nie byłem w stanie opanować drżenia kolan. „Stan energii 30%”. Ominąłem plamy brunatnej mazi i wychynąłem zza plastikowej ścianki. Szlag! Natychmiast się schowałem. Kamera! Muszę w nią trafić! Rzut oka na stan baterii pistoletu. Siedemnaście. Bogowie, prowadźcie moje ramię. Za plecami pękła świetlówka. Napiąłem mięśnie. Dreszcz śmierci przebiegł po kręgosłupie. Głuchy pomruk i ledwie słyszalne gulgotanie mogło zapowiadać tylko jednego stwora: świerzbołaza. Rzuciłem się w bok, mając nadzieję, że ruchu nie zarejestruje urządzenie optyczne. Niestety dosłyszałem charakterystyczny przyspieszony pisk. Odwróciłem się do potwora. Cały korytarz wypełniał brunatny robal, który jakby uprzejmie zapraszał do okrągłej paszczy, okolonej setką jadowitych kolców. To chyba koniec! - Masz e-mail, masz e-mail - oznajmił kobiecy alt, gdy przetaczałem się po desce rozdzielczej. Wykonałem gest pauzy. Świat znieruchomiał: świerzbołaz właśnie unosił przednią część glutowate-go cielska, szykując się do ataku, a do pomieszczenia wbiegali trzej zombi, którzy usłyszeli alarm wywołany przez kamerę. Przyjrzałem się korytarzowi w oddali. Tam rzeczywiście był respawn. Otworzyłem okno poczty. W powietrzu zamajaczył list: Szanowny Panie, z pewnością słyszał pan o grze Mrok i nagrodzie, jaką ufundowali twórcy za rozwiązanie zagadki. W zamian za pomoc oferujemy część łupu. Czekamy jutro o godzinie 11.00 w portalu gry. Z góry dziękujemy za pomoc. Pozdrawiamy Fear Walkers Uniosłem brwi. Zapowiadało się normalne zlecenie: jacyś gracze napotkali zbyt skomplikowany problem i postanowili poprosić o pomoc gamedeka. Stęskniłem się za zwykłą robotą. Jeszcze raz zlustrowałem centrum operacyjne piątego poziomu stacji kosmicznej Raven Heart: potwór na co najmniej dziesięć strzałów i trzech gości po dwa. Pozostaje jeden ładunek na pudło... A nie, bo jeszcze kamera. Przełknąłem ślinę. Zmęczony jestem. Zostawię to na później. Otworzyłem okno sejwu. Zgrałem stan i wy-logowałem. - Stacja Raven Heart żegna - oznajmił grobowy głos, gdy oddalał się kompleks kosmiczny. - See you again - dodał bas. Obraz bazy zakryły odkształcające się sylwetki potworów. - That is... if you dare... Znalazłem się na głównej stronie. Rozejrzałem się dookoła. Półprzeźroczyści gracze zapoznawali się z regułami, dyskutowali, omawiali strategie. Włączyłem dyspozycję rewitalizacji. Zalała mnie czerń, widziałem jedynie poziomy pasek wypełniający się zielenią. Gdy wskaźnik dotarł do stu procent, poczułem swoje ciało. Odetchnąłem znajomym zapachem apartamentu. Zsunąłem kask i usiadłem na łożu. Za szklaną taflą rozpościerała się nocna panorama Warsaw City. Z perspektywy Cotomou, dzielnicy, z której wyrastał mój linowiec, miasto wyglądało bardzo okazale. Wypiąłem nanowtyczkę doprowadzającą do ciała niezbędne substancje odżywcze. Zasobnik przymocowany do zaczepu łoża był niemal pusty. Otrząsnąłem się i rozpiąłem kombinezon. Grałem niemal cztery doby. Poczułem ucisk na pęcherz i odbyt. Gamepill przestał działać. Jeszcze godzina i naluszka byłaby niezbędna. Rankiem zajrzałem do informatora. Mrok nie był grą typu MNRPG, czyli Multiplayer Net Role Playing Gamę. Był w zasadzie singlem podobnym do tego, w którym przebywałem dzień wcześniej. Gra wymagała obecności czterech osób w trybie współpracy. Takie zabawy zajmowały niszową pozycję, większość uczestników wybierała wielkie światy z tysiącami żywych postaci. W tytułach podobnych do Mroku czy Raven Heart liczyło się nie tyle środowisko i mnogość możliwości, co pomysł i intryga. Na oficjalnej stronie informowano, że dla pierwszego zwycięskiego teamu firma Safe House Electronics ufundowała pojazd osobowy marki Tossan Lambda oraz pięć tysięcy kredytów. Wzruszyłem ramionami. Pneumobilu nie potrzebowałem, zwłaszcza że Lambda była młodzieżowym modelem bez opcji lotu w stratosferze, a zlecenia za pięć tysięcy dawno przestały mnie interesować. Ale... wciąż lubiłem grać. Portal wyglądał niewinnie. Spokojna muzyka, nastrojowe alpejskie widoczki. Wśród tłumu eterycznych postaci dostrzegłem dwie dziewczyny i chłopca. Instynkt podpowiedział, że to oni. Odmłodzeni staruszkowie albo przyjdzie mi niańczyć dzieci. Wzruszyłem ramionami i podszedłem do nich. Fear Wal-kers? Dosyć szumna nazwa jak na trójkącik. - Specjalizujemy się w horrorach