To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Teraz ze sceny przemawia doń wyraźny i trwały kształt epicki, teraz Dionizos nie przemawia już poprzez siły, lecz jako bohater epicki, nieledwie językiem Homera. 9 Wszystko, co wypływa na wierzch po apollińskiej stronie greckiej tragedii, w dialogu, wygląda prosto, przejrzyście, pięknie. W tym sensie dialog jest odbiciem Hellena, którego natura objawia się w tańcu, bo w tańcu największa nawet siła jest tylko potencjalna, a daje o sobie znać w gibkości i żywości ruchu. Język bohaterów Sofoklesa zaskakuje nas swą apollińską określonością i jasnością tak bardzo, że zda się patrzymy od razu w najgłębsze podłoże ich istoty, i to z pewnym zdziwieniem, że droga do tego podłoża jest tak krótka. Abstrahujmy jednak od wychodzącego na powierzchnię i uwidaczniającego się charakteru bohatera — który w istocie jest tylko rzuconym na ciemną ścianę świetlnym obrazem, tj. zjawiskiem — i zanurzmy się raczej w mit, jaki się w tych jasnych odzwierciedleniach rysuje, a wówczas zaznamy nagle zjawiska, które pozostaje w odwrotnym stosunku do znanego zjawiska optycznego. Gdy spojrzawszy śmiało w słońce, odwracamy oślepione oczy, mamy w nich niby jakiś środek leczniczy ciemne barwne plamy; owe zjawiska jaśniejszych obrazów Sofoklesowego bohatera, krótko mówiąc apollińskość maski, są na odwrót, nieuchronnym skutkiem wejrzenia we wnętrze i w okropieństwa natury, niejako są jasnymi plamami na uzdrowienie spojrzenia uszkodzonego przez okrutną noc. Tylko w tym sensie możemy uważać, że właściwie uchwyciliśmy poważne i znaczące pojęcie „greckiej radości", której błędnie zrozumiane pojęcie niezakłóconego zadowolenia spotykamy na wszystkich drogach i ścieżkach współczesności. Najbardziej cierpiącą postać z greckiej sceny, nieszczęsnego E d y p a , Sofokles pojął jako człowieka szlachetnego, który pomimo swej mądrości skazany jest na błąd i nędzę i który jednak dzięki swemu ogromnemu cierpieniu wywiera ostatecznie magiczny, błogosławiony wpływ, aktywny nawet po odejściu Edypa. Szlachetny człowiek nie grzeszy, chce nam rzec głęboki autor: wskutek jego działania może upaść wszelkie prawo, wszelki naturalny porządek, a nawet świat moralny, ale to właśnie dzięki temu działaniu powstaje wyższy magiczny krąg działań, które na ruinach obalonego starego świata budują świat nowy. To chce nam przekazać poeta będący zarazem myślicielem religijnym: jako poeta ukazuje on nam najpierw wspaniałe splątany węzeł procesowy, który sędzia powoli, supeł za supłem rozwiązuje na własną zgubę. Prawdziwie helleńska radość z tego dialektycznego rozwiązania jest tak wielka, że nadaje całemu dziełu rys radości wyższej, który obłamuje ostrze wstrząsającym przesłankom owego procesu. W Edypie w Kolonie spotykamy tę samą radość, ale wniesioną na poziom nieskończenie bardziej rozjaśniony. Naprzeciw nadmiarem nędzy dotkniętego starca, który wszystko, co go dotyka, przyjmuje jako c i e r p i ę t n i k — staje nadziemska radość, która zstępuje ze sfer)' bogów i wyjaśnia nam, że bohater w swej czysto biernej postawie osiąga swą najwyższą aktywność, sięgającą daleko poza jego życie, gdy tymczasem jego wcześniejsza świadoma krzątanina doprowadziła go tylko do bierności. Tak oto beznadziejny dla śmiertelnego oka supeł sprawy Edypa z opowieści o nim jest powoli rozplątywany — a przy tym boskim przeciwieństwie dialektyki ogarnia nas najgłębsza ludzka radość. Jeśli tym wyjaśnieniem oddaliśmy sprawiedliwość poecie, to przecież nadal pozostaje kwestia, czy w ten sposób wyczerpało się treść mitu. 19 Okazuje się tu, że całe ujęcie poetyckie nie jest niczym innym jak właśnie tą fotografią, jaką przedstawia nam uzdrawiająca natura po [naszym] wejrzeniu w otchłań. Edyp mordercą ojca, mężem własnej matki, Edyp autorem rozwiązania zagadki Sfinksa! Co nam mówi tajemnicza troistość tych przypadków losu? Istnieje pewne prastare, przede wszystkim u Persów, ludowe przekonanie, że mądry mag może się narodzić tylko z kazirodztwa, co my, spoglądając na rozwiązującego zagadkę i poślubiającego swą matkę Edypa, musimy sobie od razu tak oto tłumaczyć, że tam, gdzie siły przepowiedni i magii przerwały klątwę współczesności i przyszłości, sztywne prawo indywiduacji i w ogóle zasadniczy czar natury, tam jako przyczynę trzeba zakładać jakiś niesłychany czyn wbrew naturze — jak tu kazirodztwo. Jakże bowiem zmusić naturę do wydania własnych tajemnic, jeśli nie przez zwycięski wobec niej opór, tzn. przez nienaturalność? To rozpoznanie widzę zawarte w owej odrażającej troistości losu Edypa: ten sam, kto rozwiązuje zagadkę natury — owego dwoiście ukształtowanego Sfinksa — musi też, morderca ojca i mąż matki, naruszyć tej natury najświętszy porządek. Mit jakby nam nawet podpowiadał, że mądrość, a zwłaszcza mądrość dionizyjska, jest występkiem wobec natury, że ten, kto swą wiedzą strąca naturę w otchłań unicestwienia, także na sobie musi doświadczyć likwidacji natury. „Szczyt mądrości zwraca się przeciw mędrcom: mądrość jest zbrodnią przeciw naturze". Takie ponure zdania przytacza nam mit, ale helleński poeta dotyka niczym promień słońca wzniosłej i strasznej Memnonowej kolumny mitu, a ten zaczyna nagle rozbrzmiewać — melodiami Sofoklesa! Chwale bierności przeciwstawiam teraz chwałę aktywności, jaka u Ajschylosa opromienia P r o m e t e u s z a