To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Głowę miał kobiety, srebrzystą i migocącą, szczupłą purpurową szyję, złociste, lśniące ramiona o potężnych bicepsach, delikatny szarawy tors, błękitne niczym niebo, ambiseksualne nogi, wirujące bez ustanku i sypiące iskrami, wreszcie niebieskie kobiece stopy. To był bez wątpienia archanioł, Ekscelencjo, i powiedział mi zupełnie wyraźnie - on czasami trochę sepleni, rozumie pan? - że nie powinien pan chodzić do klubu Hojas. Prezydent Veracruz zmarszczył brwi jeszcze bardziej, nie po raz pierwszy powątpiewając w intelektualną sprawność swojego ministra spraw zagranicznych. - Skąd wiesz, że tych skrzydeł było sto czterdzieści par? Przeliczyłeś je, czy jak? - Wiedziałem od razu, Ekscelencjo - wyznał senior Vallejo. - No i przede wszystkim trzymał w ręku wagę i miał róg przewieszony przez ramię. Jego oblicze skrywały kłębiące się chmury, pełne wyładowań przypominających kurtynowe błyskawice, dzięki czemu od razu się zorientowałem, że to archanioł. - Rozumiem - powiedział prezydent. - Nie jestem pewien, czy mam ci wierzyć, czy nie, ale jako człowiek ostrożny mam -jak wiesz - jeśli idzie o sprawy nadprzyrodzone, otwarty umysł. Nie pójdę do klubu. Co więcej, zadzwonię do nich i powiem, żeby na dzisiejszy wieczór zamknęli lokal, tak na wszelki wypadek. Minister spraw zagranicznych odetchnął z wyraźną ulgą. - Nawet nie potrafię wyrazić, jak wielki kamień spadł mi z serca. Gabriel potrafi być w najwyższym stopniu niemiły, jeśli ktoś ignoruje jego napomnienia. Sam to raz uczyniłem, za co w odwecie przez sześć miesięcy raczył mnie wyłącznie najbardziej wyuzdanymi obscenami. Tej nocy klub Hojas wyleciał w powietrze, wysadzony na rozkaz El Jerarki, który wysłał telegram do „La Prensy" informujący o autorstwie tego wyczynu. Na szczęście obyło się bez ofiar w ludziach i tylko jedna osoba została ranna, don Hugh Evans z Chiriguany, który przyjechał bardzo późno i nie miał pojęcia o zamknięciu klubu. Znajdował się może dwadzieścia metrów od wejścia, kiedy podmuch odrzucił go do tyłu, tak że nadwerężył sobie kark w wyniku zderzenia z koniem, który jakimś cudem także wyszedł bez szwanku z tego niespodziewanego kontaktu z potężnym Walijczykiem. Jego Ekscelencja posłał do Urzędu Bezpieczeństwa po akta ministra spraw zagranicznych, gdyż doszedł do wniosku, że ostrzeżenie mogło pochodzić nie od Gabriela, tylko od jakiegoś członka kartelu kokainowego, który miał wobec niego dług wdzięczności. Ale tak na wszelki wypadek zapalił również świecę z wosku archaniołowi, a uczyniwszy to, poszedł poszukać w słowniku wyrazu „ambiseksualny". 23. Wielkie candomble w Cochadebajo de los Gatos (4) Z bogów ciemności nie zaproszono żadnego, ani Iku, który jest śmiercią, ani Ofo, który jest zgubą, ani Egby, który jest paraliżem, ani Aruna, który jest chorobą, ani Ewona, który jest potwarzą, ani Epego, który jest przekleństwem. Aby ich odstraszyć, wszyscy palili kadzidła, gorączkowo sporządzali rozmaite talizmany oraz przez cały tydzień sumiennie przestrzegali jedenastu przykazań Olofiego. Zapadał zmierzch w Cochadebajo de los Gatos. Starożytne kamienie, pokryte ciemnymi plamami, stanowiącymi pozostałość trwającego przez wieki potopu, przybrały łagodny, szary odcień, w miarę jak słońce staczało się w zawrotną przepaść za górami. W oczekiwaniu na guemilere mieszkańcy odbywali stateczne paseos albo odwiedzali przyjaciół. Potężne czarne jaguary, z których miasto słynęło, patrolowały ulice, trącając się nosami przy wymijaniu. Niektóre żartobliwie zmagały się ze sobą, tworząc splątane kłębowiska, przewracając ludzi, strasząc psy i kury. Inne, zgodnie z tym, co im dyktowała ich kocia natura, wyszukiwały sobie rozmaite dziwne miejsca do spania; jeden rozciągnął się na dachu domu Pedra, inny udrapował się wzdłuż muru, wystawiając do góry wszystkie cztery łapy, w sposób doprawdy pozbawiony godności, jeszcze inny rozłożył się u stóp jaguara z obelisku, jakich wiele flankowało wejście do miasta, i ostrzył sobie pazury na rzeźbionym kamieniu, przez co wyglądał, jakby wdawał się z nim w zapasy. Niektóre przymilały się do swoich ludzkich ulubieńców, ocierając pachnące piżmem mordy o ich uda i dopraszając się o jakiś przysmak. Ale nie brakowało też i takich, które po prostu siedziały pogrążone w kontemplacji, przybrawszy pozę Bastet czy Sekhmet, patrząc przed siebie nieruchomym wzrokiem i tylko od czasu do czasu mrużąc oczy i poziewując. Te królewskie zwierzęta były całkowicie obłaskawione i mieszkańcy Cochadebajo de los Gatos traktowali je z przyjacielskim respektem. U przyjezdnych natospacery, przechadzki miast najczęściej wzbudzały ogromny lęk, zwłaszcza że bezbłędnie potrafiły wyczuć czyjś strach i wówczas biada takiemu człowiekowi