To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Konsekwentnie trzymałam się powziętego na początku postanowienia: wszystko, co mi powiedział, uznać za prawdę. Z DBOR–u poleciałam do biura meldunkowego, przestawiając się po drodze na nowo na zaginionego Ariosta. Bałam się, żeby przypadkiem nie pomylić tematów, bo już sama zaczynałam być tym wszystkim nieco skołowana i cały czas mamrotałam do siebie pod nosem: „Orland szalony, Orland szalony”… W biurze meldunkowym siedziało kilka pań i jeden pan. Łamiąc ręce i rwąc sobie włosy z głowy wystąpiłam przed nimi z rzewnym opowiadaniem o moim nieszczęściu. Przy okazji zlokalizowałam jeszcze właściciela Ariosta i sprecyzowałam datę jego przyjazdu. Mianowicie miał wrócić ze Szwajcarii pojutrze. Dlaczego pojutrze, nie wiem, ale ze Szwajcarii dostałam właśnie poprzedniego dnia list od kolegi, który jako żywo w ciągu najbliższych lat wrócić nie zamierzał, jak również nigdy w życiu nie posiadał „Orlanda szalonego”. Jestem tego zupełnie pewna, bo gdyby miał, toby mi pożyczył. Wszyscy ci państwo patrzyli na mnie wzrokiem pełnym współczucia i wyraźnie gorąco pragnęli mi pomóc. Panie stwierdziły od razu, że nic nie wiedzą, ale pan spojrzał w dal zamyślonym spojrzeniem. — Trzy lata temu, pani mówi? I rozwiedli się przedtem? To ja chyba wiem, o kogo pani chodzi… Na krótką chwilę skamieniałam, a potem rzuciłam się na niego, jak hiena na padlinę. — Panie, życie mi pan uratuje! Mów pan, rany boskie! Pan spojrzał na mnie z nagłym zainteresowaniem i uśmiechnął się, prawie jak Mona Lisa. — To był taki bardzo wysoki, przystojny, czarny facet, prawda? Rzeczywiście, ona się wyprowadziła pierwsza, a on jeszcze został i wyprowadził się potem. Mieli dwie córki. O, święci pańscy, jakie córki? Przecież jest bezdzietny. Aha, prawda, mógł zełgać, chociaż nie wiem, po co. — O córkach nic nie wiem — powiedziałam ostrożnie. — Ale reszta się zgadza. — To były chyba jej córki z pierwszego małżeństwa. Jedna już prawie dorosła. No tak, to ja wiem, kto to jest. Bierz diabli córki, niech ich będzie nawet sto. Nazwisko! Jeżeli nie powie nazwiska, to go uduszę. Widocznie przeczuł moje zamiary, a możliwe też, że patrzyłam na niego, jak jadowita żmija na niewinnego ptaszka, bo zwrócił się nagle nie do mnie, tylko do jednej z pań. — No, nie pamiętasz? To byli ci z drugiego piętra. Ta aktorka i jej mąż, jak on się nazywał? No! Na dźwięk nazwisk, które padły, skamieniałam po raz wtóry. Patrzyłam na tych ludzi z nieopisanym zdumieniem. Niemożliwe!?… — Ależ… — powiedziałam w oszołomieniu — ależ to niemożliwe… — W tym czasie nikt inny się nie wyprowadzał — wszyscy obecni w pokoju przyglądali mi się teraz z dużym zaciekawieniem. Musiałam się szybko opanować, żeby nie zaczęli czegoś podejrzewać. — Jeżeli pani jest pewna, że to ktoś z tego domu, to musieli to być oni. Intensywnie usiłowałam się skupić. Przypomniałam sobie Ariosta, którego przecież lada moment miałam odzyskać i przybrałam uradowany wyraz twarzy. — Mój kolega był znajomym raczej tego pana niż tej pani — powiedziałam z odpowiednio umiarkowanym wzruszeniem. — Gdzie oni teraz mieszkają? — Ona mieszka w Śródmieściu, a on to nie wiem gdzie. Cholera! Co mnie to obchodzi, gdzie ona mieszka… — To ja się już spróbuję jakoś dowiedzieć. A on co robi, ten facet? — Wtedy był spikerem radiowym, a teraz to nie wiem. Ten głos! Rany boskie, ten głos! Co za skończona idiotka ze mnie! Niech się chociaż dowiem jak najwięcej! — A nie wie pan, jak mu było na imię? — Nie mam pojęcia. — No, nic nie szkodzi, jak znam nazwisko, to już go jakoś znajdę. Bardzo panu dziękuję, uratował mi pan honor i życie. Wyszłam na ulicę, nieprzytomna z wrażenia. Ciągle nie mogłam w to uwierzyć. On czy nie on? Polskie Radio! W Polskim Radio nie ma dla mnie tajemnic, zaraz będę wszystko wiedziała. Wieczorem, w domu, powiesiłam się na słuchawce i zaczęłam koncert. Błyskawicznie dotarłam do znajomej osoby, pracującej w tejże instytucji, w odpowiednim dziale. Bez wstępów przystąpiłam do rzeczy. — Czy pani przypadkiem nie słyszała o facecie o takim nazwisku? Parę lat temu był spikerem? — spytałam głosem możliwie opanowanym. — Jest spikerem nadal — odparła uprzejmie moja znajoma. — Co pani powie? I zna go pani? Rozmawiała pani z nim kiedy? — Milion razy. Bardzo sympatyczny facet. — Możliwe. To niech mi pani powie, jak mu na imię? — Janusz. A czy mogę wiedzieć, dlaczego pani pyta? Janusz! Jasny piorun! A ja już byłam gotowa uwierzyć w tego Izydora. — Bo wie pani, znam jednego faceta, który się podszywa pod tamtego. A przynajmniej tak mi się wydaje. Ja chcę sprawdzić, czy to ten, czy to nie ten, łże czy prawdę mówi