To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. ale tylko by odgarnąć z twarzy kosmyki włosów. - Nie trać sił na śmiech, Recie Butlerze. Nie potrzeba mi twoich rad, nawet nie będę mogła zignorować twych pouczeń, ponieważ znienawidziwszy to czcigodne miasto, wzgardziwszy wszystkimi jego szanowanymi mieszkańcami z tobą na czele, wyjeżdżam stąd, i to jutro. Spojrzała mu prosto w twarz, z rękoma na biodrach, głową zadartą wysoko, wysuniętym podbródkiem. Jej ciało, oblepione wilgotnym jedwabiem, wyraźnie drżało. Rett spojrzał przed siebie. - Nie, Scarlett - powiedział krótko. - Nie, nie odjedziesz. Ucieczka oznaczałaby w tym przypadku przyznanie się do winy, a w takim razie musiałbym zabić Courtneya. Wpędziłaś mnie w sytuację, gdy muszę żądać od ciebie, byś pozostała w Charlestonie do końca sezonu. I zostaniesz. Jeśli zaś o mnie chodzi, uczynię wszystko tak, jak ci o tym mówiłem, a ty mnie posłuchasz i będziesz postępować według moich wskazówek. W przeciwnym razie, przysięgam ci przed Bogiem, zmiażdżę ci kości, powoli, jedną po drugiej. Odwrócił się, podszedł do drzwi. Z dłonią na klamce spojrzał przez ramię i uśmiechnął się drwiąco. - I niech ci do głowy nie przyjdzie przechytrzyć mnie, ździebełko. Uważnie śledzę każdy twój ruch. - Nienawidzę cię! - krzyknęła Scarlett, lecz drzwi już się zamknęły. Gdy usłyszała trzask klucza w zamku, rzuciła w drzwi zegarem z kominka, potem pogrzebaczem. Za późno pomyślała o wyjściu na balkon oraz o drzwiach prowadzących do innych sypialni. Kiedy podbiegła i zaczęła szarpać za klamki, okazało się, że one też już są zamknięte. Od zewnątrz. Wróciła do pokoju, szybkimi krokami przemierzała sypialnię wszerz i wzdłuż, aż do chwili, gdy opadła z sił. W końcu bezwładnie rzuciła się na krzesło. Siedziała tak, stukając dłońmi w oparcie dopóty, dopóki nie poczuła bólu. - I tak wyjadę - zawołała. - Nie ma sposobu, by mnie tu zatrzymać. Lecz wysokie, grube drzwi milcząco zadawały kłam jej słowom. Nie chodzi tu o to, by pokonać Retta w walce - pomyślała. - Trzeba go jakoś przechytrzyć. Musiał być jakiś sposób, żeby wystawić go do wiatru - musiała tylko zgadnąć, jaki. Nie ma sensu taskać wszystkich waliz, wystarczy, jeśli będzie mogła wyjechać z tym, co ma na grzbiecie, z niczym więcej. Tak właśnie uczyni. Wyjdzie z domu gdzieś na herbatkę, może partyjkę wista, a w połowie drogi zawoła na dorożkę, wsiądzie i każe wieźć się na dworzec. Ma dość pieniędzy, by opłacić bilet... bilet dokąd? Jak zawsze w chwilach przygnębienia, tak i teraz opadły ją myśli o Tarze. Tam miała spokój, niewyczerpane źródło nowych sił... ...i Zuelę. Niechby tylko Tara należała do niej, mogłaby uznać, że posiada wszystko. Znowu pogrążyła się w marzeniach na jawie - tych samych, które snuła będąc u Julii Ashley. Jak Karina mogła w ten sposób pozbyć się swojej części dziedzictwa? Scarlett podrzuciła głowę niczym ptak, który nabrał do dzióbka kilka kropelek wody. Jaki pożytek miał klasztor z jednej trzeciej dziedzictwa Tary? Przecież zakon nie mógł tego sprzedać, nawet gdyby znalazł sobie kupca, bowiem ani Will, ani ona nigdy nie wyrażą na to zgody. Może jakieś zyski z trzeciej części zbiorów bawełny... ale ile tego było? W najlepszym wypadku trzydzieści - czterdzieści dolarów rocznie. Hm... usłyszawszy, że mogą się tego pozbyć, siostrzyczki powinny skakać z radości. Dobrze, skoro Rett chciał, żeby została, proszę bardzo! Zostanie, ale tylko pod warunkiem, że pomoże jej odzyskać trzecią część Tary - tę, która należała do Kariny. A wtedy, mając w ręku dwie trzecie, zaproponuje Willowi i Zueli, że ich spłaci. Jeśli Will odrzuci ofertę, przegna ich. Sumienie chciało postawić tamę strumienowi jej myśli, lecz Scarlett pokonała przeszkodę. Cóż z tego, że Will bardzo kochał Tarę? Ona kochała bardziej. Poza tym Tara była jej potrzebna. Było to jedyne miejsce, za które czuła się odpowiedzialna, jedyne miejsce, gdzie kiedyś, przed laty, czuła, że ktoś troszczy się o nią. Will to zrozumie. Na pewno zrozumie, że Tara to jedyna nadzieja, jaka jej pozostała. Podbiegła do dzwonka, pociągnęła za sznur. Przybiegła Pansy, pchnęła drzwi, a kiedy zauważyła, że są zamknięte od zewnątrz, przekręciła klucz i otwarła. - Powiedz panu Butlerowi, że chcę się z nim widzieć. Tu, w moim pokoju. I przynieś kolację. Po tym wszystkim zgłodniałam. Zmieniła koszulę nocną na ciepły aksamitny szlafrok, po czym rozczesała włosy i związała je z tyłu aksamitną kokardą. Spojrzała w lustro: jej pociemniałe oczy natrafiły na własne odbicie. Przegrała. Nie odzyskała Retta. Nie tak to miało wyglądać. Za dużo tego - za szybko to wszystko - cały jej świat zawalił się w ciągu tych paru godzin. Ciągle jeszcze była obezwładniona tym, co usłyszała od Salomei Brewton. Po tym, co jej powiedziano, nie może pozostać w Charlestonie ani chwili dłużej. Byłoby to tak, jak z budową domu na piasku. Przycisnęła dłonie do skroni, jakby chcąc powstrzymać natłok splątanych myśli. Nie mogła rozeznać się w tym wszystkim, co w jednej chwili zwaliło się jej na głowę. Musiała skupić uwagę na jakiejś jednej sprawie. Trzeba by znaleźć coś, na czym można się skoncentrować. Jeśli dotychczas w życiu odnosiła same sukcesy, to tylko dlatego, że umiała skierować wszystkie swe myśli na jeden przedmiot. Tara... Tak. Tara może być właśnie tym, czego szukała. Gdy odzyska kontrolę nad Tarą, zajmie się wszystkim innym... - Kolacja, Miss Scarlett. - Postaw tacę na stole i zostaw mnie samą. Ggy zjem, zadzwonię. - Tak, psze pani. Mr. Butler... on mówi, że przyjdzie, gdy skończy jeść... - Zostaw mnie samą. ** ** ** Nic nie można było odczytać z kamiennej twarzy Retta. Tylko oczy lśniły mu wojowniczo. - Chciałaś mnie widzieć? - Tak. Bez obaw, nie szukam okazji do zaczepki. Mam dla ciebie interes. Twarz nadal pozostawała bez wyrazu. Nie odezwał się ani słowem. Scarlett postarała się, by głos jej brzmiał chłodno i rzeczowo. - Oboje wiemy, że możesz zmusić mnie do pozostania w Charlestonie, do chodzenia na wszystkie te bale i przyjęcia. Oboje też wiemy, że możesz mnie zmusić do mówienia i postępowania w taki sposób, jaki wyda ci się stosowny. Proponuję ci zatem, że zostanę i będę się zachowywać tak, jak sobie tego życzysz, ale pod jednym warunkiem, że pomożesz mi zdobyć coś, czego bardzo pragnę, co nie ma nic wspólnego ani z tobą, ani z Charlestonem. Rett usiadł, wyjął z kieszonki krótkie cygaro, uciął, zapalił. - Słucham. Wyjawiła mu swój plan, z każdym słowem coraz bardziej przekonana do tego, co mówiła, a mówiła o tym, jak kiedyś, bardzo dawno temu Rett dał jej pożyczkę na zakup pierwszego tartaku, jak zawsze interesował się jej sprawami, a w rzeczy samej był jedyną osobą, która nie uważała, że nie przystoi damie trudnić się robieniem pieniędzy