To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Zaprosił mnie bez entuzjazmu tłumacząc się, że w domu też nie ma jeszcze takich urządzeń, postara się jednak na jutrzejszy wieczór coś wykombinować. O tak, w to wierzę. Z pewnością coś wykombinuje. Z pewnością okaże się, że te znaczki rozpływają się w powietrzu, albo że w ogóle nie wolno na nie patrzeć, można tylko dotykać. W trakcie naszej rozmowy usłyszałem czyjś oddech nad moim lewym uchem i kątem oka spostrzegłem za sobą jakiś ruch. Mając świeżo w pamięci tamtą tajemniczą wizytę, odwróciłem się gwałtownie, była to jednak tylko pokojówka madame Persefony, która przyszła prosić o coś pewniejszego. Achilles oddalił się do laboratorium w poszukiwaniu preparatu, który by zadowolił madame Persefonę, i widocznie postanowił nie wracać dopóty, dopóki ja nie wyjdę. Wyszedłem więc nie kryjąc ironii. Na stacji sokodawstwa czekała mnie mila niespodzianko. Otóż odpowiednie analizy wykazały, że skutkiem schorzeń wewnętrznych, na jakie chronicznie cierpię, moje soki żołądkowe zostały zaliczone do pierwszego gatunku, wobec czego za sto gramów będą mi teraz wypłacać o czterdzieści procent więcej niż innym. Nie dość na tym, dyżurny felczer napomknął mi, że jeślibym w umiarkowanych, lecz wystarczających ilościach pijał farbkówkę, moje soki mogą osiągnąć gatunek ekstra, a wówczas otrzymywałbym za sto gramów o siedemdziesiąt do osiemdziesięciu procent więcej. Poję się zapeszyć, ale chyba pierwszy raz w życiu miałem choć trochę szczęścia. W promiennym nastroju udałem się do gospody i przesiedziałem tam do późnego wieczora. Było bardzo wesoło. Japet handluje teraz w najlepsze farbkówką, którą masowo dostarczają mu okoliczni farmerzy. Wprawdzie po farbkówce dostaje się zgagi, niemniej jest ona tania i lekko przechodzi przez gardło, wywołując w konsekwencji przyjemne, wesołe odurzenie. Ogromnie nas rozbawił jeden z tych młodych ludzi w wąskich paltach. Nigdy nie nauczę się ich rozróżniać, ponadto do dzisiejszego wieczora czułem do obydwóch całkiem naturalną niechęć, którą dzieliła ze mną większość naszych. Zazwyczaj ci groźni poskromiciele pana laomedonta spędzali w gospodzie — razem lub osobno — cały czas od obiadu do zamknięcia. Siedzieli przy bufecie i popijali zachowując uporczywe milczenie, jakby wokół nich nie było nikogo. Dziś jednak ów młody człowiek oderwał się nagle od bufetu, podszedł do naszego stolika i kiedy wszyscy umilkli spłoszeni, zamówił wśród głębokiej ciszy brandy dla całego towarzystwa. Następnie usiadł między Polifem a Sylenem i rzekł półgłosem: „Eak”. Myśleliśmy, że mu się odbiło, więc Polifem swoim zwyczajem powiedział: „Na zdrowie”. Tymczasem młody człowiek wyjaśnił lekko urażonym tonem, że Eak oznacza „jego imię, które otrzymał na cześć syna Zeusa i Eginy, ojca Telamona i Peleusa, dziada Eanta Wielkiego. Polifem natychmiast pospieszył z przeprosinami i zaproponował toast za zdrowie Eaka, tym samym więc incydent został wyczerpany. My również przedstawiliśmy się wszyscy i Eak bardzo szybko poczuł się w naszym gronie jak w domu. Okazał się świetnym gawędziarzem, po prostu zrywaliśmy boki słuchając jego opowieści. Szczególnie podobało nam si« historyjka, jak namydlali podłogę w salonie, rozbierali babki do naga i urządzali za nimi pogoń. Nazwali to „grą w berka”, Eak zaś opowiadał o tym w przezabawny sposób. Muszę przyznać, że było nam trochę wstyd za nasz partykularz, w którym o czymś podobnym nigdy nie słyszano, toteż bardzo w porę wypadła dowcipna eskapada naszych młodych szałaputów kompanii pana Nikostratesa. Ukazali się na placu prowadząc na smyczy rudoczerwonego koguta. Boże, jakie to było śmieszne! Śpiewając piosenkę o królu Jobatesie przemaszerowali przez cały plac prosto do gospody. Tu obstąpili bufet i zażądali dla siebie brandy, a dla koguta farbkówki