To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ale w drzwiach stało już czterech pachołków miejskich. — To ona! — wskazał im szewc na kobietę. Ta obiegła szybko wzrokiem izbę, rzuciła się na rzemieślnika przewracając go na ziemię i skoczyła do tylnych drzwi. Wszelako gdy je otworzyła, ujrzała wymierzone w siebie piki strażników miejskich. Nie było odwrotu. Pochwycono ją od tyłu, zarzucono powróz na szyję i skrępowano. — To jest ten pierścień! — wskazywał szewc. — Widziałem go na ręku córki pana Jonasa, kiedy pobierałem jej tutaj miarę na buty weselne. Na palcu trzymanej przez knechtów kobiety lśnił złoty pierścionek z zielonym kamieniem w oczku. Straż prowadziła aresztowaną kobietę przez miasto, a pochodowi temu towarzyszyło rosnące z każdą chwilą zbiegowisko. W mig rozeszła się po mieście wieść, że pojmano jednego z ludzi Hunzachesa, że jego kochanka zdradziła się sama i wpadła w ręce ludzi kapitana Stackenbacha. Droga wiodła i przed zajazdem "Zum Reichsadler". Bastiana stała akurat w oknie. Gdy dojrzała w tłumie grube babsko, czerwone na twarzy, z obwisłymi piersiami i brzuchem niczym kuchennym kotłem, które pomimo nałożonych więzów rzucało się szaleńczo na wszystkie strony i lżyło sprośnymi słowy towarzyszącą jej gawiedź, odwróciła się ze wstrętem od okna i pokonując obrzydzenie, jakim napełnił ją ten obraz, podeszła do regału z książkami. Wyjęła filozoficzne pisma Boecjusza i zagłębiła się w lekturze. Chłopi z Lichten potwierdzili, że kobieta istotnie mieszka w ich wiosce; wprowadziła się przed jakimś czasem do opustoszałego domostwa po mieszkańcach wymarłych na zarazę. Powiada o sobie, że nazywa się Matta. Nic więcej nie potrafili do tych informacji dodać. Mistrz Hans Muckenschnabel rozumiał się dobrze na sztuce wypytywania. Na kolczastym zającu wyśmiewała go jeszcze i krzyczała, że chyba sam diabeł musiałby się tu zjawić, aby cokolwiek powiedziała. Wzięta w kluby zaczęła ryczeć okropnie, krew puściła się jej ustami, a język uwiązł między zębami. Kiedy położono ją na wyciąg i zaczęto jej grube ciało formować w kształt nieco bardziej wydłużony, kobieta odpowiadała już gładko: nazywa się Matta i prowadziła kuchnię Hunzachesowi i jego bandzie. Podczas spiesznego odwrotu zgrai z zamku pozostawiono ją w okolicy obiecując ściągnąć ją przy pierwszej dobrej sposobności. Hunzaches to wielki pan, a jego ludzie rekrutują się spośród zbiegłych żołnierzy, znają więc wojenne rzemiosło. Hunzaches jest bogatszy niż sam cesarz, król i wszyscy książęta razem wzięci. Odbywali razem rajdy aż po Adriatyk. W grotach Blanicy ukryli całe fury złota, a i na Schellenburgu leżą zakopane skarby. W położonej na skraju lasów gospodzie, gdzie herszt bandy zostawiał dla Matty wiadomości, kapitan Stackenbach zorganizował zasadzkę. Po kilku tygodniach pochwycono draba, który pod rękami mistrza Muckenschnabla zeznał, że jest poszukiwanym Hunzachesem. Ponieważ Matta rozstała się już była z Bożym światem, wezwano Bastianę za świadka. Czytała właśnie w Marku Aureliuszu, kiedy przyszedł po nią wysłannik z ratusza. Krew odpłynęła jej z twarzy, nogi wydawały się wrastać w podłogę, bezradnie spoglądała na rzędy książek, a piersi poczęły jej drżeć i poczuła nagle pełna wściekłego wstydu i podniecenia zarazem uchwyt męskiej dłoni na swoim nagim udzie. Kołowrót dzikich snów z wielu nocy w ubiegłych miesiącach stanął jej przed oczyma chłoszcząc niemiłosiernie swoimi obrazami. Czy nie mogłoby się to jednak bez niej odbyć zapytała nieswoim głosem przychodząc do siebie. Ale owym posłańcem był sam sędzia miejski, który dla Bastiany pofatygował osobiście własną' godność i dziwił się teraz wielce przestrachowi panny Bastiany i jej wahaniom. Powiedział też kilka słów o opinii społecznej i obowiązkach względem sprawiedliwości. Więzień leżał w ciemnym kącie pod ścianą niczym zmięty worek. Półmrok panujący w piwnicy rozświetlało tylko jedno małe okno w górze i kilka pochodni. W podłodze otwarta była zapadnia prowadząca do leżącego jeszcze głębiej lochu, którego grube mury zdusić mogły w sobie ryk choćby i tysiąca zarzynanych wołów. Bastiana dostrzegła mistrza Muckenschnabla. Siedział okrakiem na wielkim pniaku i ogryzał z widocznym smakiem świńskie żeberko. Więzień, a raczej to, co z niego jeszcze zostało, przykryty był na poły zakrwawioną. Z pustego już prawie oczodołu wylewało się wąską strużką na czarną brodę białko oczne. Bastiana pochyliła się nad tą ludzką miazgą i musiała się oprzeć o mur, aby nie upaść. — To nie jest on — odwróciła się do pisarza oddychając głęboko. — To nie jest Hunzaches? . — Nie! — Podniosła do oczu swoją białą dłoń, do której przylepił się teraz zielonkawy szlam pokrywający mury piwnicy. Więzień poruszył się. — No bo nie jestem Hunzaches! Jestem Schwarzwurz! — Pochwycony przez ludzi Stackenbacha podał się w przypływie zbójeckiej pychy za swojego herszta, rozkoszując się przestrachem, jaki budziło wśród mieszkańców miasteczka jego imię. Christian Bar długo unikał Bastiany. Na stole w jego pokoju leżała główka, którą odciął lalce owego w pamiętny sposób nieszczęsnego wieczoru. Tak długo malował na niej rysy twarzy wyszydzanej wtedy dziewczyny, że po wielu próbach widocznym stało się niewątpliwe podobieństwo. Toczył teraz z główką długie i serdeczne rozmowy. Któregoś wieczoru powiedziała: "Tak!" W rocznicę wesela w zajeździe pisarz miejski stanął uroczyście przed obliczem Bastiany i dygocząc na całym ciele wykrztusił, że oczywiście zdaje sobie sprawę, ale przecież ma nadzieję, no i może... Ona pozwoliła mu mówić kartkując przy tym Eneidę, ale jej twarz pozostała nieruchoma, zaś wzrok był smutny i nieobecny. Główka lalki kłamała. Pisarz posiekał ją po powrocie do domu wielkim kuchennym nożem na kawałki i wrzucił je w ogień