To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Zależy mi, żeby zdążyć przed kimś do Panamy. - Czy mógłby mi pan podać parę szczegółów? Może w czymś pomogę? - Jeden z tych prywatnych odrzutowców, chyba G-111, wystartował z Andrews osiemdziesiąt pięć minut temu. Pilot roześmiał się. - To wszystko? No to może pan spokojnie zameldować się w hotelu, zanim on wyląduje. Już go wyprzedziliśmy. Niepotrzebnie tylko marnujemy paliwo na taki szybki lot. - Niech pan marnuje - powiedział Bright. - Świetnie. Latam czy stoję, płacami i tak tyle samo. Dobra, powinniśmy być na miejscu dziewięćdziesiąt minut przed tamtym. Jak się panu podoba lot? - A gdzie wózek z drinkami? - Znajdzie pan butelkę pod prawym kolanem. Wyborny krajowy rocznik, dobry bukiet, subtelny. Bright sięgnął po butelkę i pociągnął łyk z czystej ciekawości. - Sól i elektrolity na zachowanie przytomności umysłu - wyjaśnił pilot po kilku sekundach. - Pan z FBI, prawda? - Prawda. - Co jest grane? - Nie wolno mi mówić. Co to? - Usłyszał buczenie w słuchawkach. - Radar obrony przeciwlotniczej - odparł major. - Co? - Tam jest Kuba. Mają baterię pocisków klasy ziemia-powietrze, która nie lubi amerykańskich samolotów wojskowych. Nie mam pojęcia, dlaczego. A zresztą jesteśmy poza ich zasięgiem. Próżne obawy. To normalka. Wykorzystujemy ich do kalibrowania naszych systemów. Jak zabawa, to zabawa. Murray przeglądał z Shawem materiały, które podrzucił im Jack. Musieli najpierw rozstrzygnąć, co miało się dziać; następnie rozstrzygnąć, co faktycznie się dzieje; potem rozstrzygnąć, czy jest to legalne, czy nie; wreszcie, jeśli nie, podjąć odpowiednie działania, skoro tylko mogliby ustalić, jakie działania są w tej sytuacji odpowiednie. Była to puszka Pandory, której zawartość Ryan wysypał Murrayowi na biurko. - Wiesz, czym to się może skończyć? Shaw odwrócił się od biurka. - Kraj nie potrzebuje jeszcze raz takiego skandalu. - Przynajmniej ja nie chcę się do tego przyczynić, pomyślał. - Sprawę i tak mamy, czy chcemy, czy nie - rzekł Murray. - Przyznaję, że chciałbym zawołać „dobra robota!", biorąc pod uwagę motywy operacji, ale z tego, co mówi Jack, wynika, że mamy tu do czynienia co najmniej z formalnym uchybieniem praw nadzoru, a na pewno złamaniem dekretu prezydenckiego. - Chyba że istnieje jakiś tajny układ, o którym nic nie wiemy. A może wie minister sprawiedliwości? - Niewykluczone, że jest w to wmieszany. W dniu zamachu na Emila poleciał razem z resztą towarzystwa do Camp David, pamiętasz? - Najbardziej mnie interesuje, po co nasz koleżka wyskoczył do Panamy. - Może się dowiemy. Leci zupełnie sam. Żadnej obstawy, wszystko w ścisłej tajemnicy. Kogo posłałeś do Andrews, żeby wycisnąć te informacje? - Pata O'Daya - odpowiedział Murray. Nazwisko nie wymagało komentarza. - Kazałem mu też zbadać powiązania z Secret Service. Współpracował kiedyś z nimi. Nie od razu, oczywiście. Pośpiech może nam tylko zaszkodzić. - Zgoda. W „Odysei" mamy teraz osiemnastu ludzi. Za mało. - Na razie musimy zawęzić krąg uczestników, Bili. W pierwszej kolejności trzeba wciągnąć kogoś z Departamentu Sprawiedliwości, żeby osłaniał nam tyłki. Tylko kogo? - Nie mam pojęcia - odparł rozgoryczony Shaw. - Co innego prowadzić dochodzenie, o którym minister sprawiedliwości wie, choć sam jest wyłączony, ale nie pamiętam, bym kiedykolwiek prowadził sprawę zupełnie bez jego wiedzy. - W takim razie jeszcze poczekajmy z tym. Poprzestańmy na razie na rozpoznaniu planu, a potem zastanowimy się, co robić dalej. - Była to na wskroś logiczna decyzja Murraya. Lecz była także błędna. Dzień obfitował w pomyłki. F-15E wylądował na Howard Field punktualnie, osiemdziesiąt minut przed planowym przylotem samolotu z Andrews. Bright podziękował pilotowi, który uzupełnił paliwo i natychmiast wystartował, by powrócić do Eglin. Brightowi wyszedł na spotkanie oficer wywiadu bazy wraz z prawnym attache ambasady w Panama City, młodym, inteligentnym człowiekiem, zbyt jednak świeżym na swoim stanowisku, jak na tak poufną sprawę. Gość przekazał swoim dwóm kolegom skąpe informacje, jakie sam posiadał, i nakazał im utrzymać sprawę w ścisłej tajemnicy. Na początek to wystarczyło. Wstąpił do sklepu wojskowego, gdzie kupił sobie niewyróżniające się ubranie. Oficer wywiadu załatwił mu zwyczajny samochód z lokalnymi tablicami, który podstawił pod bramą. Na terenie bazy mieli poruszać się anonimową niebieską limuzyną Sił Powietrznych. Plymouth stał zaparkowany koło pasa startowego, gdy wylądował VC-20A. Bright wyciągnął z torby nikona i założył teleobiektyw. Samolot dokołował pod jeden z hangarów i wraz z drzwiami otworzyły się składane schodki. Przyłożywszy oko do celownika, Bright zaczął robić zdjęcia z odległości kilkaset metrów, gdy z samolotu wysiadł samotny pasażer i wskoczył do oczekującego nań samochodu. - O rany, to naprawdę on. - Bright przewinął film i wyciągnął kasetę. Wręczył ją innemu agentowi FBI, a sam załadował następny film na trzydzieści sześć klatek. Samochód, za którym jechali, był bliźniakiem ich limuzyny. Natychmiast wyjechał z bazy. Bright i reszta ledwie zdążyli przesiąść się do innego auta, ale pułkownik przy kierownicy miał ambicje zostania kierowcą wyścigowym i szybko zajął pozycję obserwacyjną sto metrów za celem. - Czemu bez obstawy? - spytał. - Skądinąd wiem, że zwykle się tym nie przejmuje - odparł Bright. - Dziwne, prawda? - Jasne, dość pomyśleć, kim jest, co wie i gdzie się w tej chwili znajduje, do cholery. Jazda do miasta przebiegła bez sensacji. Limuzyna Sił Powietrznych podwiozła Cuttera pod luksusowy hotel na przedmieściach Panama City. Bright wyskoczył z auta i obserwował go, jak melduje się w recepcji. Sprawiał wrażenie podróżującego w interesach biznesmena. Po kilku minutach do Brighta dołączył drugi agent, a pułkownik został w samochodzie. - Co teraz? - Ufasz tu komuś z policji? - spytał Bright. - Nie. Znam kilku chłopaków, całkiem dobrych. Ale żebym ufał? Nie tutaj, bracie