To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
.. poślubienie kolejnego elekta (nawet żonatego)! Dworzanin króla Jegomości notuje: "Dzieci własne oszukawszy [...] przeciwko nim występowała mówiąc: niech Bóg uchowa, abyście któregoś z synów moich za króla wybrać mieli. Do wszystkich poczwarności i sromot, które sprawą były tej kobiety z piekła rodem, tego tylko brakło, ażeby dzieci własne dla siebie sakryfikowała". "Kobieta z piekła rodem"! Trudno o bardziej odrażający konterfekt prześlicznej Marysieńki. Zupełnie nie pasuje on do idyllicznego mitu. I cóż za drastyczny, rażący kontrast z portretem Sobieskiego. Królowa Marysieńka należy do jakże licznej u Kraszewskiego rodziny kobiet demonicznych i fatalnych. Takich, które łamią życie najbliższym, nikomu nie przynoszą szczęścia, są źródłem chaosu, destrukcji, klęski. Taką właśnie fatalną kobietą w życiu Sobieskiego stała się Maria Kazimiera. To ona właśnie złowieszczym wyrokiem historii niszczy dzieło Jana III. Komentuje to Polanowski z oburzeniem i bólem: "Gdziekolwiek ta kobieta dotknęła czego, splugawiła i zniszczyła [...] Dzieła i myśl bohatera zniszczyła". Fatalna kobieta w historii Polski, kobieta... siła nieczysta, przyczyniła się do dalszego upadku ojczyzny. Jest w tej opinii Kraszewskiego zapewne wiele przesady, ale pozostajemy pod wrażeniem jego mocnych słów. Dobiegające końca bolesne i jakże smutne wspomnienia dworzanina króla Jegomości uderzają przejmującym i symbolicznym obrazem marniejącego po śmierci pana ukochanego i pielęgnowanego przezeń ogrodu, obrazem zagłady Janowego dziedzictwa: "Ruina biiska patrzała zewsząd". "W ostatnim zdaniu autor notatek, zaszyty w swej cichej Polance, rozpamiętuje praeterita, przeszłość. Jest to smutna i pesymistyczna lekcja, bolesna lekcja historii. Częste jest takie nauczanie ojczystych dziejów przez wielkiego pisarza i moralistę. Lech Ludorowski. TOM PIERWSZY. - Vade retro Satanas! Precz, kusicielu, ode mnie! Nie dosyć ci, żem się długim życiem umęczył, chcesz, abym się sam na tortury brał, spowiadając się z niego, kwoli waszej pocieszę i mojej konfuzji! Widziałeś mnie zawsze prawie wesołym, choć bieda to noc, jakbym albo najszczęśliwszym był, albo sobie nieszczęścia nie miał za nic - więc ci się zdaje, że mi żywot płynął jak po maśle i uciechą będzie czytać, gdy wam o nim nakłamię. Ale - wieszże ty, czym ja, śmiejąc się, owego lisa spartańskiego ukrytego nie miał na piersi, który mi ją gryzł i szarpał, gdym się uśmiechał? (Lis był czy wilk proszę sprawdzić - o to idzie, że kąsał). Myślisz, że życie własne, pełne omyłek, za które się pokutowało, drugi raz przeżyć na papierze łatwo jest albo miło? Na ostatek, sądzisz, że ja ci jak na spowiedzi - prawdę powiem? Choćbym chciał, nie potrafię. Jest w ludzkiej naturze, iż mówiąc o sobie, człowiek zawsze kłamie, nawet gdy prawdę mówi, bo gnothi seauton - niemożliwa rzecz! Więc po cóż się zdało biografię pisać? Z bajek ludzie tyle się uczą co dzieci - o stworzeniach, jakich na świecie nie ma, i cudach, których nigdy nie bywało. Wiem, co mi na to odpowiesz, że nie mojej mizernej biografii żądasz, bo ta ci do niczego, ale chcesz, bym ci opowiedział, na com patrzał, et quorum pars parva fui. To znowu sprawa inna. Odpowiedz mi naprzód na to pytanie - czy człowiek, który widział buty czyjeś, może wizerunek jego malować? Ja zaś w moim życiu często na widzeniu historycznych butów musiałem poprzestać. Na to trzeba daru osobistego, odwagi wielkiej i bezczelności niepośledniej, aby ludzi odgadywać z małych próbek. Z tym wszystkim, mój Jordanie, wystawiłeś mnie na pokusę, bo mi się teraz coś o oczach moich pisać zachciewa i mówię sobie, prezumpcją byłoby chcieć być lepszym od drugich i kiedy drudzy głupstwa po sobie ad aeternam memoriam" zostawili, dlaczego ja mam od nich być lepszy? Przy czym miłości własnej, zawsze trochę świerzbiącej, dogodziłoby się. Zatem nie będzie to ani biografia, ani historia, ani żadna taka rzecz, co by się na kopyt zwykły wbić dała, ale coś swobodnego - nie roszczącego sobie prawa ani do tytułu, ani do znaczenia... Luźne karty... Nie żądaj ode mnie, abym pięknie pisał i przedmiot mój umiejętnie ci rozpłatał jak kucharz rybę. Pióro puszczę, tak jak to się język puszczało przy kominie i ciepłym piwku - a co pamięć przyniesie, to się na kartach zapisze. Niech ci Pan Bóg przebaczy, żeś mnie do tego namówił. Vale et me amaP 1698 r. Adam Polanowski. Z młodszych moich lat - nie ma co pisać, bo ludzie są jako trawa, gdy się z ziemi wytyka, wszyscy jednakowi; trudno poznać, czy to z tego będzie łopuch, czy sałata. Pamiętam tylko, że mi dla zbytniej swawoli matka i ojciec prorokowali, iż się szubienicy dorobię, lecz dzięki Bogu, nie sprawdziło się, choć prawda, żem dokazywał srodze i kipiało we mnie, a spokojnie na miejscu wysiedzieć nie było sposobu. Rodzeństwa nas było troje: starszy brat Michał, powolny i nad wiek stateczny, młodsza siostra Julusia, a ja w pośrodku. Matka nasza najukochańsza, świeć Panie jej duszy, nie bardzo była dla mnie surowa i mawiała (choć nie w mojej obecności), że młodość ma prawa swoje i - najlepsze piwo, gdy zrazu szumi, więc przez palce patrzyła na wybryki i folgowała, gdy ojciec dyscypliną i rózgami groził. Swawola też owa ograniczała się na znęcaniu nad ptactwem, do którego z łuku się strzelało, na rybołówstwie, na dojeżdżaniu koni, od których niejednegom guza i sińców napytał. Do obiecadła, nad którym Michał rad siadywał, ani mnie było napędzić, ale przecież, gdy na srom przywiązywano mnie sznurkiem do ławki i kazano się uczyć - nie przychodziło mi to z trudnością