To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Warte zapamiętania; niech będę przeklęty, jeśli nie jest to autoportret rzeźbiarza. - Pojechał dalej, nie zatrzymując się, a Nirgal patrzył z ciekawością na kamienne oblicze. Wydawało się azjatyc- kie, chociaż może ów efekt powodowały jedynie wężowate włosy, sczesa- ne do tyłu. Z napiętą uwagą wpatrywał się w tę twarz, ponieważ miał wra- żenie, że rzeźba rzeczywiście przypomina mu kogoś już kiedyś widzianego. Przed świtem wyjechali z kanionu i zatrzymali się, aby przeczekać ca- ły dzień w ukryciu oraz zaplanować następne posunięcie. Za Kraterem Bur- tona, który leżał przed nimi, przez setki kilometrów cięły ląd ze wschodu na zachód Memnonia Fossae, blokując dalszą drogę na południe. Podróż- nicy musieli jechać na zachód do Krateru Williamsa i Krateru Ejrikssona, potem na południe znowu ku Kraterowi Kolumba, a po tym objeździe prze- dostać się przez wąską szczelinę w Sirenum Fossae dalej na południe, a po- tem... Ciągły taniec wokół kraterów, rozpadlin, skarp i kotlin. Południowe wyżyny były niewiarygodnie nierówne w porównaniu z łagodnymi długi- mi płaszczyznami na północy. Art skomentował tę różnicę, a wtedy Kojot odpowiedział mu z irytacją: - To jest planeta, człowieku. Tu są wszystkie rodzaje krain. Każdego dnia wstawali na dźwięk budzika, nastawionego na godzinę przed zachodem słońca i wykorzystywali ostatnie światło dnia na zjedze- nie skromnego „śniadania", a także obserwację jaskrawych kolorów przed- wieczornej żony, które rozciągały się cieniście nad wyboistą okolicą. No- cą jechali, nie mogąc nawet na chwilę użyć automatycznego pilota, żeglu- jąc po popękanym terenie jeden kilometr za drugim. Nirgal i Art większość nocy spędzali na wspólnych dyżurach i wciąż prowadzili długie rozmowy. Później, kiedy gwiazdy bladły i wschodnie niebo plamiło czysto fioletowy blask świtu, znajdowali miejsca, gdzie kamienny pojazd nie zwracał na siebie uwagi, co w tej szerokości areograficznej było naprawdę kwestią chwili - „wystarczy się po prostu zatrzymać gdziekolwiek", jak mówił ; Randolph - i jedli bez pośpiechu „kolację", obserwując ostry blask zacho- dzącego słońca, które nagle tworzyło wielkie pola cieni. Dwie godziny póź- niej, po zaplanowaniu dalszej podróży i rzadkich wypadach na dwór, zaciemniali przednią szybę, po czym spali przez cały dzień. Przy końcu kolejnej długiej nocnej konwersacji na temat dzieciństwa każdego z nich Nirgal powiedział: - Przypuszczam, że przed Sabishii nie zdawałem sobie sprawy z te- go, że Zygota była taka... - Niezwykła? - zapytał zza ich pleców Kojot, leżący na swoim ma- teracu. - Niepowtarzalna? Dziwaczna? Hirokowata? Nirgala to nie zaskoczyło; starzec sypiał kiepsko i często mamrotli- wie wtrącał senne komentarze, kiedy ci dwaj rozmawiali, oczywiście igno- rując jego gadanie, bowiem Kojot chwilę potem zapadał w sen. Ale teraz Nirgal odparł: - Zygota stanowi odbicie Hiroko, jak sądzę. A Hiroko jest bardzo sku- piona na sobie. - Ha - powiedział Kojot. - Kiedyś taka nie była. - Kiedy? - rzucił błyskawicznie Art, obracając się w fotelu, aby włą- czyć Kojota do rozmowy. - Och, na długo przed początkiem - enigmatycznie odrzekł Kojot. - W czasach prehistorycznych, jeszcze na Ziemi. - Czy wtedy, kiedy ją poznałeś? Kojot chrząknął, co miało oznaczać potwierdzenie. W tym momencie zawsze przerywał, ilekroć rozmawiali na ten temat z Nirgalem. Ale teraz, gdy we trzech wydawali się jedynymi ludźmi na ca- łym świecie, którzy nie spali, tkwiąc w małym kręgu rozświetlonym przez podczerwony przekaźnik obrazu, szczupła, krzywa twarz Kojota przybra- ła inny wyraz niż zwykłej upartej odmowy. Art pochylił się nad nim i spy- tał z naciskiem: - A tak przy okazji, jak się właściwie dostałeś na Marsa? - O Boże - odparł Kojot i przetoczył się na bok, podpierając ręką gło- wę. - Czasami trudno spamiętać wydarzenia, zwłaszcza, jeśli się działy 344 >! dawno temu. To wszystko jest niemal jak poemat epicki, który kiedyś zna- łem na pamięć, a dziś już nie potrafię bezbłędnie wyrecytować. Spojrzał w górę na nich obu, potem zamknął oczy, jak gdyby przypo- minając sobie pierwszą linijkę tekstu. Mężczyźni patrzyli na niego bez sło- wa, trwając w oczekiwaniu. - To oczywiście zasługa Hiroko. Byliśmy przyjaciółmi. Razem stu- diowaliśmy w Cambridge