To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Przestawił, bowiem swój karabin w lewo, wzruszył niepewnie ramionami i nie wiedząc co począć dalej, razem z Frankiem czekał na dalszy rozwój wypadków. Obydwaj zerknęli jeszcze pytająco na dół. Od nikogo, jednak nie otrzymali odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie. Powrócili, więc do obserwacji nowego, pogrążonego w ciemnościach tunelu. Przez dłuższą chwilę nic nowego się nie działo. Już zaczynali się rozluźniać, kiedy po dwóch minutach nerwowej ciszy z wnętrza nowo otwartego korytarza zaczęło dobiegać mrożące krew w żyłach, chrzęszczące posapywanie. Odgłosy dobiegające stamtąd z każdą chwilą coraz bardziej przybierały na swej sile. Theo mimowolnie zauważył, że włosy na głowie same mu sztywnieją. Kiedy odgłosy stały się już tak głośne, że obydwaj z Bobbim poczuli dudniące wibracje w żołądkach u wylotu tunelu pojawiła się olbrzymia morda jakiegoś monstrualnego potwora. Potwór z wysiłkiem przeciskał się zbyt ciasnym dla niego tunelem prosto w stronę skalnej półki. Odgłosy, jakie przy tym wydawał nieustannie się wzmagały. To już nie było ciche posapywanie. To było dudniące basowym echem, warczenie. Theo głośno przełknął ślinę i odezwał się drżącym głosem. -Jezu! Co to kurwa, jest? -Wygląda jak pies. - ledwie wykrztusił w odpowiedzi Bobby. -Pies, człowieku? Przecież nie ma psów z mordą wielką jak śmieciarka. -Skąd mam wiedzieć? Może dawali mu sterydy. Bestia wypełzła w końcu ostatecznie po czym ryknęła i rozprostowała nogi. Widząc jej rozmiary zaniemówili, bezgłośnie przełykając ślinę. Kiedy ta już stanęła na wyprostowanych całkowicie łapach okazało się, że była tylko odrobinę mniejsza od osiemnastokołowej ciężarówki. Zajmowała całą szerokość sporej bądź co bądź, skalnej półki a swym potwornie umięśnionym grzbietem w nieprzyjemny dla ucha sposób chrobotała ocierając się nim o sklepienie. Całą swą ogromną sylwetką przypominała olbrzymiego psa beztrosko skrzyżowanego z nieproporcjonalnie przedłużonym bykiem. Theo z Bobbim tak byli zajęci wpatrywaniem się w nią, że nawet nie zauważyli, kiedy profesor z Blackiem znaleźli się tuż obok nich. -Japońce grają nie fair. - rzucił zaniepokojonym głosem profesor. -Że jak? - wyszeptał Theo nie mogąc nawet na krótką chwilę oderwać wzroku od potwora. -Widzieliście gdzieś tabliczkę "Uwaga zły pies" lub coś w tym rodzaju? Obydwaj z Bobbim w milczeniu pokręcili przecząco głowami. -No właśnie. -Co to jest, profesorku, jak rany? - wystękał w końcu Theo. - I skąd się tutaj wzięło? -Pewnie zorientowali się, że ktoś dłubie przy portalach. Spuścili, więc to bydlę ze smyczy. - stwierdził suchym głosem Black. -Nie zazdroszczę Frankowi. - wychrypiał Bobby. - Portki, pewnie już ma dawno pełne. -To fakt. Nigdy nie przepadał za zwierzętami. - przyznał bezwiednie profesor. - Widok czegoś takiego z bliska, dopiero musiał wywrzeć na nim wrażenie. -Nie chciałbym być teraz na jego miejscu. - dodał Theo. -Ani ja. - westchnął Bobby. -Co robimy? - zapytał ich agent. - Bo coś mi mówi, że nasz plan zaczyna właśnie dokumentnie się pierdolić. Zanim jednak ktokolwiek zdążył odpowiedzieć bestia donośnym rykiem oznajmiła, że właśnie dostrzegła dwójkę znajdujących się na górze ludzi. Widzieli jak pastor z najwyższy trudem, ale zdołał jednak przełamać w końcu drętwotę, jaka pierwotnie ogarnęła go na widok potwora niczym myszkę polną przygwożdżoną wzrokiem olbrzymiego węża. Wstał, bowiem ostatecznie otrząsając się z letargu w jaki wcześniej zapadł i podnosząc swój karabin z ziemi skierował wreszcie w stronę bestii. Wrzasnął. - Geronimo! - po czym zaczął strzelać. Strzelał długą niemilknącą serią. Bliski odgłos karabinu sprawił, że Frank także się otrząsnął i poderwał z bronią w ręku. Strzelał, stojąc tuż obok pastora przeładowując broń, kiedy tylko jeden po drugim opróżniały się kolejne magazynki. Bestia będąc najwyraźniej zła tylko przyśpieszyła kroku. Kule trafiające całymi tuzinami jej ogromną paszczę po chwili całą ją zalały w tryskającej wszędzie krwi, lecz poza tym zdawały się nie wyrządzać jej żadnej poważniejszej krzywdy. Cały czas, bowiem raźnie kroczyła sobie naprzód szorując grzbietem o skały. Z każdą chwilą była coraz bliżej dwójki strzelców. Frank z pastorem ruszyli z wolna do odwrotu. Idąc tyłem przez cały czas strzelali. Bestia nadal się zbliżała. Kiedy potwór wściekle ryczał podmuch miotał ich włosami niczym snopkiem zboża. Cała czwórka zebrana na dole, jak zaczarowana patrzyła na pojedynek z potworem w niemej fascynacji. Siedząc w ukryciu zapalili nerwowo papierosy