To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Ta scenka poruszyła w pierwszym prymusie to i owo, a drobne szczegóły – na przykład to coś, co trzeszczało cicho, kiedy pani Whitlow się poruszała – napinały w nim pewne fragmenty. – Dobrze się czujesz, pierwszy prymusie? Wyglądasz, jakby upał zaczął ci doskwierać. – Jest trochę... ciepło, dziekanie. Pierwszy prymus rozluźnił kołnierzyk. Dziekan spojrzał poza niego. – No, długo im to nie zajęło – zauważył. Pozostali magowie zbliżali się plażą. Jedną z zalet długiej szaty jest to, że można nieść w niej coś jak w fartuchu, a kierownik studiów nieokreślonych wybrzuszał się od przodu nawet bardziej niż zwykle. – Znaleźliście coś do jedzenia? – zapytał pierwszy prymus. – Eee... Tak. – Pewno owoce i orzechy – zrzędził dziekan. – E... Tak, ale z drugiej strony nie – odparł wykładowca run współczesnych. – Ehm... to dosyć niezwykłe... Kierownik studiów nieokreślonych wysypał swój ładunek na piasek. Były tam orzechy kokosowe, inne orzechy różnych rozmiarów i rozmaite kosmate albo guzowate warzywa. – Wszystko raczej prymitywne – stwierdził dziekan. – I prawdopodobnie trujące. – Ale kwestor zajada to wszystko, jakby miał jutra nie dożyć – zauważył wykładowca run współczesnych. Kwestor beknął radośnie. – To nie znaczy, że dożyje – stwierdził dziekan. – Co się z wami dzieje, panowie? Jakoś tak spoglądacie na siebie nawzajem... – No bo... próbowaliśmy niektórych, dziekanie. – Ho, ho, widzę, że wrócili nasi zbieracze! – zahuczał wesoło Ridcully, zbliżając się do nich. Machał kilkoma rybami na sznurku. – Macie tam, chłopcy, coś, co przypomina ziemniaki? – Nie uwierzycie – wymamrotał wykładowca run współczesnych. – Oskarżycie nas o sztuczki. – O czym ty mówisz? – zirytował się dziekan. – Wcale nie wyglądają na sztuczne. Kierownik studiów nieokreślonych westchnął tylko. – Spróbuj kokosa – zaproponował. – A co? Wybuchnie czy jak? – Nie, nic w tym rodzaju. Dziekan podniósł orzech, przyjrzał mu się nieufnie, po czym walnął nim o kamień. Orzech rozpadł się na dwie równe części. Nie wylało się żadne mleczko. Wewnątrz łuski była brązowa skorupa wewnętrzna wypełniona miękkimi białymi włókienkami. Ridcully wziął trochę na palec i powąchał. – Nie wierzę – oświadczył. – To nie jest naturalne. – Czemu? – zdziwił się dziekan. – Kokos wypełniony kokosem. Co w tym dziwnego? Nadrektor wręczył mu odłamany kawałek skorupy. Była miękka i trochę się kruszyła. Dziekan skosztował. – Czekolada? Ridcully kiwnął głową. – Mleczna, po smaku sądząc. Z kokosowym nadzieniem. – Czo niemoflife – stwierdził dziekan z wypchanymi ustami. – No to wypluj. – Chyba jednak spróbuję jeszcze trochę – powiedział dziekan. – W celach badawczych, naturalnie. Pierwszy prymus sięgnął po guzkowaty niebieskawy orzech wielkości pięści i stuknął nim na próbę. Skorupka pękła, lecz lepkie wnętrze trzymało ją w całości. Zapach był całkiem znajomy, a degustacja potwierdziła to wrażenie. Zaszokowani magowie w milczeniu spoglądali na wnętrze orzecha. – Ma nawet niebieskie żyłki – zauważył pierwszy prymus. – Tak, wiemy. Próbowaliśmy już takiego – odparł słabym głosem kierownik studiów nieokreślonych. – Chociaż istnieje na przykład drzewo chlebowe... – Słyszałem o nim – zgodził się Ridcully. – I mogę uwierzyć w naturalnie oblany czekoladą kokos, ponieważ czekolada to w końcu coś w rodzaju ziemniaka... – Raczej fasoli – wtrącił Myślak Stibbons. – Wszystko jedno. Ale nigdy w życiu nie uwierzę w coś takiego, jak orzech z dojrzałym serem błękitnym lancrańskim. – Szturchnął orzech palcem. – Ale w naturze rzeczywiście zdarzają się czasem dziwne przypadki, nadrektorze – powiedział kierownik studiów nieokreślonych. – Choćby ja, kiedy byłem dzieckiem, wykopałem kiedyś marchewkę, cha, cha, cha, bardzo śmieszną, podobną do człowieka z... – Ehm... – odezwał się dziekan. Był to tylko krótki dźwięk, ale niósł w sobie ton proroczy. Obejrzeli się wszyscy. Obierał właśnie żółknącą łuskę z czegoś podobnego do małego strączka fasoli. W ręku pozostał mu... – Cha, cha, tak, niezły żart – mruknął Ridcully. – One z całą pewnością nie rosną na... – Nic nie zrobiłem! Patrzcie, jest jeszcze na nim miąższ i w ogóle – bronił się dziekan, wymachując niezwykłym obiektem. Ridcully wziął go od niego, powąchał, uniósł do ucha i potrząsnął. – Pokażcie, gdzie to znaleźliście – poprosił cicho. Krzak rósł na małej polance. Spomiędzy listków zwisały dziesiątki zielonych gałązek, a każda zakończona była kwiatem, ale płatki już opadały. Owoce były dojrzałe. Wielobarwne żuki odfrunęły z krzaka, kiedy dziekan wybrał strączek i otworzył go, odsłaniając lekko wilgotny biały wałeczek. Przyglądał mu się przez chwilę, potem wsunął koniec do ust, z kieszonki w kapeluszu wyjął zapałki i zapalił. – Całkiem niezły tytoń – stwierdził. Dłoń trochę mu drżała, kiedy wyjął papierosa z ust i wydmuchnął kółko z dymu. – Z korkowym filtrem. – Hm... No cóż, zarówno tytoń, jak i korek to występujące naturalnie produkty... warzywne... – wyjąkał kierownik studiów nieokreślonych. – Kierowniku! – rzucił Ridcully. – Tak, nadrektorze? – Proszę się zamknąć. – Tak, nadrektorze. Myślak Stibbons rozłamał korkowy filtr. Wewnątrz znalazł malutki pierścień czegoś, co mogło być... – Nasiona – stwierdził. – Ale to niemożliwe, ponieważ... Dziekan w obłoku błękitnego dymu przyglądał się pobliskim pnączom. – Czy ktoś już zwrócił uwagę, że te strąki wyglądają dziwnie prostokątnie? – zapytał. – Proszę działać, dziekanie. Brunatna zewnętrzna łuska opadła. – Aha – ucieszył się dziekan. – Krakersy. Akurat pasują do sera. – Hm... – chrząknął Myślak. Wyciągnął rękę. Tuż za krzakiem na ziemi leżała para butów. Rincewind przesunął palcami po ścianie groty. Ziemia znów się zatrzęsła. – Co się dzieje? – zapytał. – Wiesz, niektórzy mówią, że to trzęsienie ziemi, inni, że kraina wysycha, a jeszcze inni, że to gigantyczny wąż sunie przez ziemię – wyjaśnił Skoczek. – A co się dzieje naprawdę? – To nie jest właściwe pytanie. Stanowczo byli podobni do magów, uznał Rincewind. Mieli ten podstawowy stożkowany kształt, znany każdemu, kto odwiedził Niewidoczny Uniwersytet. Trzymali laski. Nawet prymitywnymi materiałami, jakie miał do dyspozycji, artysta zdołał przedstawić gałki na ich końcach. Ale NU nie istniał przecież trzydzieści tysięcy lat temu... Wtedy zauważył rysunek na samym końcu groty. Pokrywały go liczne ochrowe odciski dłoni, całkiem jakby... w mózgu pojawiła się zdradziecka myśl: całkiem jakby ktoś uznał, że zdoła mnie przycisnąć do skały, nie dopuścić... to głupi pomysł, wiedział: nie dopuścić, żebym się wydostał