To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Wiatr znosił w bok dymy, które niby rozwiana końska grzywa słały się po całym niebie. Doktor i Samdiewiatow siedzieli na podłodze w drzwiach tiepłuszki, z nogami zwieszonymi na zewnątrz. Samdiewiatow ciągle tłumaczył coś Jurijowi Andriejewiczowi, wskazując ręką w dal. Chwilami łoskot rozkołysanego wagonu zagłuszał jego słowa i nie sposób było cokolwiek usłyszeć. Jurij Andriejewicz prosił o powtórzenie, Anfim Jefimowicz pochylał ku niemu twarz i podnosząc głos krzyczał mu prosto w ucho. - Tu spalili iluzjon "Gigant". Siedzieli tam junkrzy. Ale poddali się wcześniej. A w ogóle, walka się jeszcze nie skończyła. Widzi pan te czarne kropki na dzwonnicy? To nasi. Wypędzają Czechów. - NIc nie widzę. Jak pan to wszystko rozróżnia? - A to palą się Chochriki, przedmieście rzemieślnicze. Kołodiejewo , z placem targowym jest bardziej w bok. Interesuje mnie to, bo na targowisku stoi nasz dom zajezdny. Pożar nie jest duży. Śródmieście na razie nietknięte. - Proszę powtórzyć. Nie słyszę. - Mówię, że śródmieście, centrum miasta. Sobór, biblioteka. Moje nazwisko, Samdiewiatow, to zruszczone San Donato. Podobno wywodzimy się od Diemidowów. - Znowu nic nie zrozumiałem. - Mówię, że Samdiewiatowowie to rosyjska wersja nazwiska San Donato. Podobno pochodzimy od Diemidowów. Książęta Diemidowowie San Donato. A może to zwykła bujda. Legenda rodzinna. A ta miejscowość nazywa się Spirkin Niz. Wille, promenada. Dziwna nazwa, nieprawdaż? Przed nimi rozciągało się pole, poprzecinane w różnych miejscach odnogami linii kolejowYch. Siedmiomilowymi krokami biegły po nim, niknąc za nieboskłonem, słupy telegraficzne. Szeroka, moszczona droga wiła się wstęgą, rywalizując pięknością z linią torów. To nikła za widnokręgiem, to wychylała się zza niego falistym łukiem zakrętu i znowu znikała. - To nasz słynny trakt, biegnący przez całą Syberię, opiewany przez katorżników. A obecnie teren działań naszej partyzankii. W ogóle nieźle tu jest. Zadomowi się pan, przywyknie. Polubi pan nasze miejskie osobliwości, nasze hydranty na skrzyżowaniach, które zimą stają się czymś w rodzaju damskich klubów pod gołym niebem. - Nie zamieszkamy w mieście, tylko w Warykinie. - Wiem. Pańska żona mi mówiła. To wszystko jedno. I tak będzie pan przyjeżdżać do miasta w interesach. Zgadłem na pierwszy rzut oka, kto to taki. Oczy. Nos. Czoło. Wykapany Kr~uger. Wdała się w dziadka. W tych stronach wszyscy pamiętają Kr~ugera. Na skrajach pola sterczały wysokie zbiorniki ropy o okrągłych ściankach. Na wysokich słupach wisiały reklamy przedsiębiorstw przemysłowych. Jedna z nich dwukrotnie rzucała się doktorowi w oczy: "Moreau Wietczynkin. Siewniki. Młockarnie." - Solidna była firma. Produkowała świetne maszyny rolnicze. - Nie słyszę. Co pan mówi. - Firma, mówię. Rozumie pan - firma. Wyrabiała maszyny rolnicze. Spółka akcyjna. Mój ojciec był udziałowcem. - A mówił pan, że miał zajazd. - Zajazd zajazdem. Jedno drugiemu nie przeszkadza. Ojciec nie był głupi i lokował pieniądze w różnych przedsiębiorstwach. Miał też udział w iluzjonie "Gigant". - Jest pan, jak widzę, z tego dumny. - Z ojcowskiego sprytu? Oczywiście! - A pańska socjaldemokracja? - A cóż to ma wspólnego z socjaldemokracją, na miłość boską. Gdzie jest powiedziane, że człowiek o poglądach marksistowskich musi być fajtłapą? Marksizm to nauka pozytywna, nauka o rzeczywistości, filozofia warunków historycznych. - Marksizm i nauka? Dyskutować o tym z człowiekiem prawie nieznajomym to co najmniej lekkomyślność. A niech tam. Marksizm ma zbyt mało opanowania, aby być nauką. Nauka jest zrównoważona. Marksizm i obiektywizm? Nie znam kierunku bardziej wyizolowanego i dalekiego od faktów. Każdy stara się sprawdzić sam siebie w praktyce, a przedstawiciele władzy dla stworzenia legend o własnej nieomylności na wszelkie sposoby odwracają się od prawdy. Polityka do mnie nie przemawia. Nie lubię ludzi obojętnych na prawdę