To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Na tym rozwidleniu opierano długi kij, którego jeden koniec przygwożdżony był do ziemi, podczas gdy drugi wznosił się do góry tworząc z ziemią kąt ostry. Na górnym końcu kija zawieszano na długim rzemieniu kawał mięsiwa, zwisało ono nieco z boku płonącego ognia, a więc z dala od dymu. Pośrodku rzemienia przymocowywano wachlarzowatą cienką deseczkę. Dzięki niej nawet najlżejszy podmuch wiatru skręcał rze- mień, jednocześnie obracając mięso, gdy zaś wiatr ustawał, rzemień roz- kręcał się samoczynnie obracając mięso w odwrotnym kierunku. W ten spo- sób mięsiwo opiekało się równo ze wszystkich stron bez pomocy rąk ludzkich. 70 pie. Strażnicy już nie podjęli gry. Zaczęli chwytać konie, z któ- rych dwa objuczyli pustymi włókami. Wkrótce gromadka chłop- ców odjechała w kierunku osady. Pozostali na pastwisku obsiedli oryginalny rożen. Najstarszy pokroił mięso na równe części i kolej- no rozdzielił między towarzyszy. Jedli w milczeniu. Wiecznie głod- ne psy znów podeszły do strażników. Pomne bolesnych cięgów przywarowały o kilka kroków od chłopców, śledząc błyszczącymi ślepiami każdy ich ruch. Zwiadowcy Wahpekute nie spuszczali oka z biwaku. Przede wszystkim przeliczyli strażników pozostałych na pastwisku. Było ich trzynastu, dwunastu starszych chłopców i jeden młodzieniec, prawdopodobnie pełniący rolę dowódcy. TJ zbrojeni byli w łuki i noże, tylko ten najstarszy miał strzelbę. Kwik koni zwrócił uwagę zwiadowców na tabun. Dopiero teraz spostrzegli, że parę mustangów, skubiąc trawę, podeszło bardzo blisko do ich kryjówki w zaroślach. Zwłaszcza jeden znajdował się już zaledwie o kilka kroków. Wyraźnie zdradzał niepokój. Co chwila wyciągał szyję i unosił łeb. Strzygł uszami, wietrzył szero- ko rozwartymi chrapami. Naraz wspiął się na tylne nogi, po czym zaczął mocno bić kopytami o ziemię. Zarżał głośno. Na to hasło najbliższe mustangi natychmiast poderwały się do panicznej ucieczki. Z miejsca pogalopowały w kierunku rzeki, pociągając za sobą cały tabun. Śmiały Sokół natychmiast rozpoczął odwrót. Czas naglił. Straż- nicy zaalarmowani przestrachem mustangów przerwali posiłek. Chwytali broń jednocześnie nawołując psy, które żarłocznie rzuci- ły się na resztki wieczerzy. Zwiadowcy tymczasem szybko wyco- fywali się na południowy wschód. Nawoływania strażników oraz naszczekiwanie psów z wolna cichły. Zwiadowcy zawrócili na pół- noc. Niebawem usłyszeli szum rzeki. Podążyli brzegiem w kierun- ku kryjówki Wahpekute. Dopiero o świcie usłyszeli odzew na krzyk stepowej sowy. Po chwili znaleźli się w gronie towarzyszy. Wśród nich od razu spostrzegli Długą Lancę, który razem z Żół- tym Brzuchem miał wypatrywać Czipewejów nad brzegiem rzeki Cheyenne i Bois de Sioux. - Dobrze, że Śmiały Sokół powrócił - powitał ich Czarny Wilk. - Długa Lanca przyniósł bardzo ważne wieści. - Niech mój brat. Długa Lanca, mówi - rzekł Śmiały Sokół. 71 - Nie zdołaliśmy dojść do połączenia Cheyenne z Bois de Sioux - rozpoczął relację Długa Lanca. - O wiele wcześniej natknęliśmy się na Czipewejów. Widocznie szli pospiesznie dzień i noc. Wkrótce będą tutaj. Żółty Brzuch śledzi ich przednie straże. Tylko patrzeć jego powrotu. - A więc Czipewejowie przybędą o jeden wieczór wcześniej, niż sądziliśmy - powiedział Śmiały Sokół..- Wobec tego musimy przyspieszyć uprowadzenie sunka wakan. Czipewejowie zapewne dokonają napadu jutro o świcie. Nie mogą zwlekać, jeżeli chcą za- skoczyć Szejenów. Uprowadzimy sunka wakan dzisiaj w nocy, uprzedzając napad Czipewejów na osadę. - Dotąd nie otrzymaliśmy jakiejkolwiek wiadomości od Dłu- giego Pazura i Małego Niedźwiedzia - wtrącił Czarny Wilk. - Może Czipewejowie idą jedną gromadą? - wtrącił Dwa Uderzenia. - Jeżeli zamierzają okrążyć osadę, powinni się rozdzielić - odparł Śmiały Sokół. - Oby tylko Długi Pazur i Mały Niedźwiedź nie dali się odciąć od nas! Gdy słońce stanie w zenicie, musimy ruszyć ku pastwisku. - Długi Pazur i Mały Niedźwiedź nie dadzą się zaskoczyć! - uspokoił go Czarny Wilk. - O ile nie zdążą powrócić, dołączą do nas w drodze powrotnej. - Niech Czarny Wilk rozstawi straże - powiedział Śmiały Sokół. - Muszę teraz obmyślić plan działania. Jeszcze przed południem powrócili Długi Pazur i Mały Niedź- wiedź. Oni również nie dotarli do Bois de Sioux. Napotkali Czi- pewejów podążających na zachód. Wkrótce po nich przybył Żółty Brzuch, który z kolei oznajmił, że wrogowie przyczaili się w nad- rzecznych chaszczach niedaleko od biwaku Wahpekute. Wysłali zwiadowców w kierunku osady Szejenów. Na dowód, że z bliska podpatrywał wrogów, przyniósł dwa porzucone przez nich moka- syny. Śmiały Sokół zaraz zgromadził wokół siebie wszystkich Wahpe- kute, po czym kreśląc palcem na wygładzonym piasku plan oko- licy, zaczął mówić: - To jest zakole Cheyenne. Tutaj my się znajdujemy. Na tym .tromym cyplu leży osada, ogrodzona wałem od strony stepu. Pra- wie do samego wału podchodzą poletka kukurydzy. Nie rozpoczęli 72 jeszcze głównych zbiorów. Tutaj, na wschód od osady trzymają sunka wakan. Kilkadziesiąt mustangów. Dozoruje ich dwunastu wyrostków i jeden starszy. Uzbrojeni są w łuki i noże. Starszy ma strzelbę. To opieszali chłopcy, nie będziemy mieli z nimi kło- potu. - Łatwo zdobędziemy trzynaście skalpów! - ucieszył się Zie- lony Liść. Śmiały Sokół spojrzał karcącym wzrokiem na porywczego wo- jownika i rzekł: - Nie, nie zabijemy chłopców. Odbierzemy im broń i pozwoli- my odejść, aby mogli zaalarmować osadę