To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Nadal miałem prawo do dochodów z owej parafii i nadal pozostawałem oficjalnie opiekunem szkoły. Załatwiwszy zatem masę zaległych spraw, wróciłem przy- bity smutkiem do Wrocławia, obiecując sobie na przy- szłość zająć się uważniej legnickim triuium z korzyścią dla uczęszczających tam żaków i wykładających nauczy- cieli. Bernard z Kamieńca przyzywał mnie niecierpliwym listem do szybkiego powrotu, znalazł bowiem wreszcie narzeczoną dla księcia. Zanim jednak opowiem o książęcym weselu, muszę na- pisać o paru pogrzebach. Dziwne fatum sprawiło, że w na- stępnym roku zmarło jeszcze dwóch Bolesławów z rodu Piastów, jeden w Kaliszu, a drugi w Krakowie. Wiem, że opowiadano później, jakobym owe zgony przyspieszył, przysięgam jednak, że tym razem zdarzyło się to czystym przypadkiem i nie wyręczyłem Kostuchy w jej zbożnym dziele koszenia głów zarówno wielkich książąt, jak i zwy- czajnych plebejuszy. Nie pisałem dotychczas zbyt wiele o wielkopolskim Bo- lesławie Pobożnym, którego nie miałem okazji spotkać ani nawet zobaczyć osobiście. Mówiono, że w pełni zasłu- żył na swój przydomek, chociaż bowiem nie przewyższył w ascetycznych praktykach starszego brata, to jednak pod wpływem węgierskiej żony Jolanty lubił ponoć prze- siadywać nad świętymi księgami i rozpamiętywać owe stare żydowskie legendy. Rycerze mieli mu to za złe i wy- śmiewali księcia, iż potrafił całymi wieczorami ślęczeć nad pobożną lekturą przy świecach, zamiast ucztować i obłapiać hoże dworki swej żony, zachowywał się więc ra- czej na podobieństwo mnicha niż wojownika. Potrafił jed- nak dzielnie walczyć z Pomorzanami i Brandenburczyka- mi, a po zwycięstwie nad tymi ostatnimi zyskał nawet u kronikarzy zaszczytny tytuł Maximus Triumphator de Theutonicus. W kwietniu Roku Pańskiego tysiąc dwieście siedemdziesiątego dziewiątego, czując zbliżającą się śmierć, wezwał przed swoje oblicze bratanka, Przemyśla Pogrobowca, i oddał mu we władanie całą Wielkopolskę oraz powierzył opiekę nad wdową i córkami. Najstarsza z nich, Elżbieta, była już zresztą poślubiona synowi Ro- gatki, Henrykowi Brzuchatemu, średnia, Jadwiga, miała zostać w przyszłości żoną kujawskiego karła, Władysła- wa, najmłodsza zaś, Anna, wstąpiła do gnieźnieńskich klarysek w ślad za swoją matką. Księżna wdowa nie była wprawdzie aż tak gorliwa w dewocji, jak jej rodzona sio- stra, Kinga, tym niemniej podobnie jak ona chadzała w aurze wielkiej świątobliwości. Zanim jednak zamknęła się za nią klasztorna furta, udała się do Krakowa, wspo- móc najbliższą krewniaczkę, której małżonek takoż ciężko zaniemógł. Bolesław Wstydliwy zmarł na początku grudnia tego samego roku. Wcześniej chorował długo ten władca słabo- wity na ciele i umyśle, czysty, skromny i łagodny, stróż kościelnych swobód i dobrodziej wszystkich zakonów, ale także człek lekkomyślny, sędzia niesprawiedliwy i zdzier- ca poddanych, którego panowanie było jednym pasmem nieszczęść i rozmaitych klęsk. Zdumiewała wszystkich uległość wobec szalonej węgierskiej małżonki, która cho- ciaż nie chciała nawet oglądać gołej nogi czy ręki poślu- bionego sobie mężczyzny, musiała go jednak kochać na swój sposób, albowiem trwała przy łożu boleści całymi dniami i nocami, nie jedząc prawie i nie śpiąc. Kiedy przeniesiono zwłoki książęce do kościoła franciszkańskie- go, gdzie zakonnicy śpiewali nad nimi egzekwie, Kinga i Jolanta rozdarły na pół przesiąknięte śmiertelnym po- tem prześcieradło nieboszczyka i nakrywszy głowy tymi brudnymi płachtami, szły tak przez cały chór na nocne modły. Rankiem zasłona Kunegundy zzieleniała od łez, zapewne więc księżna wylała obfite zdroje serca po stra- cie niewydarzonego małżonka. Została potem klaryską w Sączu, gdzie nadal męczyła otoczenie przesadnymi ob- jawami dewocji i prześladowała swą działalnością miej- scowe nierządnice, które osobiście porywała z domów roz- pusty i zawoziła przemocą do klasztoru, by tam pokuto- wały. Pomawiano ją ponadto o grzeszne stosunki ze spo- wiednikiem Boguchwałem, ale to już całkiem inna historia. Następcą Wstydliwego został, zgodnie z jego ostatnią wolą, ulubiony krewniak, sieradzki Leszek Czarny, który chociaż pogodził się oficjalnie pod wpływem zmarłego ma- łopolskiego władcy z niezaspokojoną Gryfina, to jednak nic nie wskazywało na to, aby zdolny był spłodzić z nią dziedzica, mimo zażywania wielu rozmaitych medyka- mentów i podejmowania innych starań. Miałem w przy- szłości przerwać niewidzialne więzy, krępujące ducha i ciało nieszczęsnego męża, opowiem jednak o tym, gdy nadejdzie właściwa pora. Kiedy wróciłem do Wrocławia, zastałem przygotowywa- nie weselnych uroczystości już w pełnym toku. Musiałem przyznać, że Bernard z Kamieńca gorliwie wziął się do dzieła ożenienia naszego pana. Wyznał mi przy okazji, że początkowo myślał o córce margrabiego Ottona Długiego, co się zwała Matylda i była ponoć prześliczną dzieweczką