To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Niebezpieczne i zgoła bliskie bluźnierstwa, bo wiem nigdy w Krainach Wewnętrznego Morza nie bywało, aby kniaziowie kapłanów wieszali. Nie zamierzacie chyba powadzić się z boginią? - Gdzieżbym śmiał? - Koźlarz spojrzał nań chłodno. Póki co jednak zakon Bad Bidmone pozostaje bez zwierzchności. A ja znam swoje kniaziowskie obowiązki i praw z racji urodzenia mi przynależne. Nie zapominajcie, żeń się chował w świątyni i że od samej żalnickiej pani pobierałem nauki. Za jej przyzwoleniem i błogosławieństwem żyw wyszedłem z rdestnickiej cytadeli w ową straszną noc najazdu. Z jej woli noszę na plecach Sorgo, miecz wykuty w ogniach Kii Krindara na wieczną pamiątkę łaski i opieki bogini nad książęcym rodem. I ona jedna może mi go odebrać. - Nie sądzę - niedbale rzekła Szarka. Książę odwrócił się ku niej - zielone i szare oczy zwarły się w sztychu, z jednaką gwałtownością. Jadziołek na ramieniu dziewczyny wysunął wprzód szyję i zasyczał nienawistnie. Grzebień krótkich, świeżo odrosłych piór podniósł się na jego głowie jak do polowania. - Objaśnijcież mnie, pani - powiedział wreszcie Koźlarz ze zgoła dworską uprzejmością, która nie wiedzieć czemu zabrzmiała w uszach zbójcy niczym drwina. - Ja jestem człek prosty, na wygnaniu chowany między pospolitym narodem, gdzież mnie do waszej eksperiencji z bóstwami. Tym bardziej radbym wiedzieć, przed czym mnie w swej przenikliwości przestrzegacie. - Nie jest rzecz niewieścia przed czymkolwiek was bronić czy przestrzegać i nie śmiałabym się podobnego afrontu dopuścić - Szarka skłoniła głowę, kryjąc drobny, niemal niedostrzegalny uśmieszek. Tutaj żądło było ukryte głębiej, ale przecie Twardokęsek dobrze pamiętał, jak na Przełęczy Skalniaka rudowłosa córka Suchywilka zastąpiła księciu drogę do ukrytego w skale potwora. - Nadto przeciwić się wam lękam, panie - ciągnęła dwornie, od czego Twardokęska aż kłuło nienawistnie w uszach - boście zanadto do wieszania skorzy. A może być, mowa moja nie znajdzie uznania w waszych uszach. - Ani komu w głowie postała myśl, by wam w czymkolwiek uchybić, pani - książę ukłonił się nieznacznie, co, jak spostrzegł zbójca, nie było łatwe na omszałym pieńku - a już najmniej obwiesić. Toż wyście między nami niczym najcenniejszy klejnot - jako dziedziczka naszego umiłowanego druha, żalnickiego kniazia. "Umiłowany druh" popatrzał na Koźlarza z niedowierzaniem: nie potrafił zdecydować, czy się z niego naigrawają, czy też przeciwnie, honor mu czynią. - Dosyć - powiedziała miękko Szarka. - Myślę, że wiem, co się zdarzyło w rdestnickiej świątyni, książę. - Kniaziu - poprawił ze złością Kostropatka. - Do pomazańca bogini trza mówić: kniaziu. - Jak rozkażecie, kniaziu - rudowłosa znów skłoniła głowę. - Nie rozkażę - skrzywił się Koźlarz - bośmy nie w kniaziowskiej cytadeli, jeno, jakeście to trafnie, mości zbójco, ujęli, po trzęsawisku wałęsamy się niczym żaby. Jednak przed wieczorem staniemy w obozie Jastrzębca. I tam dość czasu będzie - popatrzył na Szarkę - by się rozmówić o rdestnickiej cytadeli. A także o innych rzeczach - dodał. - Bośmy zanadto długo z nimi zwlekali. Rozdział piętnasty Kolegium kapłańskie, jedenastu służebników Zird Zekruna, wysokich, kościstych starców o twarzach wykrzywionych potępieniem, stało przed stołem ofiarnym, w miejscu najświętszym, naznaczonym niegdyś przez samego boga i przesyconym jego obecnością. W wewnętrznej świątyni panował półmrok, pokrywając głębokim cieniem ich brunatne suknie. Ponieważ przybytek wykuto w litej skale, głęboko pod powierzchnią ziemi, z dala od słońca i korzeni drzew, moc pana Pomortu była tutaj potężniejsza niż gdziekolwiek. Bose stopy Zarzyczki spoczywały na lodowatej kamiennej posadzce. Kapłani recytowali inwokację. Natrętny rytm słów stopniowo łamał milczenie księżniczki. Kiedy Wężymord oznajmił, że musi oczyścić się w najbliższej świątyni, z początku nie pojęła powodów - zanadto pochłonęły ją rozmyślania o Annyonne i Szalonej Ptaszniczce. Lecz teraz stała w głębi przybytku pomorckiego pana, z rozpuszczonymi włosami i w nie przepasanej pokutnej szacie, a przed oczyma miała obraz zwierzchnika uścieskiej świątyni w rozpadającej się wieży, kiedy jego głowa wyprysła w bok, z fontanną krwi bijącej z uciętej szyi. Jedno z możliwych pytań, pomyślała, czując, jak z jej kolana rozpełza się wciąż jeszcze przytłumiony, ćmiący ból. Będą też inne - o kapłanów, którzy pomarli, kiedy córka Suchywilka szalała pośród zwierciadeł, o nasze ocalenie z wieży Śniącego, a na koniec o Dolinę Thornveiin. Wyszłam żywo z miejsc, w których kapłani marli jak osy okadzone dymem, pomyślała. Zakon Zird Zekruna nie wybaczy mi ani własnej bezradności, ani niewiedzy. - Czy jest prawdą, że spotkałaś w Spichrzy bezimiennego? Pytanie zdumiało ją - w obliczu wszystkich innych rzeczy jej spotkanie z Koźlarzem było bezowocne i zupełnie pozbawione znaczenia. Chyba że, pomyślała niespokojnie, chyba że przeorysza mówiła prawdę o śmierci bogini. Wówczas żadna cena nie będzie zbyt wysoka, by wydobyć ze mnie wiedzę o śmiertelnym, który oglądał zagładę Bad Bidmone. - Czy spotkałaś bezimiennego? - pytanie rozległo się po raz wtóry, a ona znalazła jedynie tyle siły, by przecząco potrząsnąć głową. Mogli sprawić, by upadła na kamienną posadzkę, wijąc się, skowycząc jak zwierzę, i uczynili to. Ponura inwokacja wtargnęła bez wysiłku w komnaty jej wspomnień, najskrytszych lęków, najdotkliwszego bólu. Oto jestem, pomyślała. Strzęp mięsa rozpostarty na oścież, rozścielony przed oczyma boga. Ból niemal ją oślepiał, lecz uniosła z wysiłkiem powieki i odszukała krzesło Wężymorda ustawione nieco w głębi, na prawo od kolegium kapłańskiego. Odkąd wyjechali z Doliny, widywała go jedynie z daleka. Nie żałowała - słowa wiedźmy zmieniły bardzo wiele. Nie rozumiała jednak, dlaczego pozwolił, aby przyodziano ją w pokutne szaty i powleczono do wewnętrznego przybytku w pierwszej świątyni Zird Zekruna. Kapłani spieszyli się tak bardzo, że nie próbowano nawet sprowadzać biskupa czy opata z pobliskiego klasztoru. To było jedynie kolegium prowincjonalnego przybytku: w zwyczajnych czasach nikt tutaj nie oglądałby żalnickiej księżniczki, wszystko jedno, jakie grzechy popełniła. Tyle że czasy nastały niezwyczajne. Bali się jej, widziała to wyraźnie