To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Niemniej jest to sytuacja znana niektórym z nas. Młode angielskie damy są w pewnych okolicznościach mile widziane. Przede wszystkim pochodzą z dumnego kraju, który rości sobie prawo do panowania nad światem. Odbierają inne wychowanie niż kobiety Wschodu. Są bardziej niezależne; nie wpojono im przekonania, że ich życiowym powołaniem jest spełnianie każdej zachcianki mężczyzny. Przykro mi, jeśli to, co mówię, gorszy panią, lecz ktoś, kto wyrusza na drugi koniec świata, powinien umieć spojrzeć prawdzie w oczy. Lasseur płynął z Anglii. Załatwiał tam pewne bardziej legalne interesy swego pana; gdyby jednak udało mu się natrafić na kąsek dostatecznie smakowity, by połechtał wybredne podniebienie chlebodawcy, Lasseur zyskałby uznanie i wdzięczność możnego chlebodawcy. Przywożąc mu cenną zdobycz, dokonałby czegoś więcej niż to, po co go wysłano. No i wypatrzył panią. - Naprawdę nie wierzę w ani jedno słowo. - Proszę zapytać Keepinga. Zauważył, co się dzieje. Nie byłby to pierwszy raz, gdy młoda dama znika z tym człowiekiem na pustyni i wszelki słuch po niej ginie. Nawiasem mówiąc, mnie również zawdzięcza pani coś niecoś. Dałem Tomowi znać, by odszukał was w Aleksandrii. I zrobił to. Zatroszczył się o wasze bezpieczeństwo, wiedząc, że tego właśnie sobie życzę. Wydaje się pani zdumiona. Byłam zdumiona. Wszystko mi się przypomniało: spotkanie z panem Lasseurem, nasze rozmowy, pojawienie się Toma Keepinga. Monsieur Lasseur zamierzał kontynuować podróż bez reszty współtowarzyszy. Wielkie nieba! - pomyślałam. To istotnie prawdopodobne. Fabian uśmiechał się, bez trudu odczytując moje myśli. - Mam nadzieję, że nie jest pani rozczarowana, iż nie trafiła do sułtańskiego haremu. - To raczej sułtan poczułby się rozczarowany. Nie przypuszczam, abym była warta zachodu. - Nie docenia się pani - odparł. - Moim zdaniem jest pani jak najbardziej warta zachodu. - Podniósł się z krzesła i podszedł do mnie. Wstałam. Położył mi dłonie na ramionach. - Cieszę się, że Keeping panią uratował i dowiózł bezpiecznie do nas – oznajmił z powagą. - Dziękuję. - Wciąż wydaje się pani oszołomiona. - Zaskoczyło mnie to, co pan powiedział. Naprawdę trudno mi uwierzyć. - Zapewne dlatego, że prawie całe życie spędziła pani na plebanii, gdzie nie spotyka się przebiegłych dżentelmenów ze Wschodu. - Przypuszczam, że drapieżców można spotkać wszędzie. - O tak - przyznał z uśmiechem - lecz stosują różne metody. - Muszę koniecznie podziękować panu Keepingowi. - Odpowie, że spełnił jedynie swój obowiązek... wykonując polecenia. - Wydane przez Kompanię? - Kompania to ludzie, którzy dla niej pracują. Powiedzmy, że były to moje polecenia. A zatem mnie się należy pani wdzięczność. - Jeżeli tak, dziękuję panu. Skłonił głowę. - Niewykluczone, że nadejdzie dzień, kiedy to ja poproszę panią o pomoc. - Nie wyobrażam sobie, by ktoś tak słaby jak ja mógł się do czegokolwiek przydać. - Znowu się pani nie docenia. Proszę tego nie robić. Jest takie powiedzenie, że jak cię widzą, tak cię piszą. Bądź co bądź tak wytrawny znawca jak monsieur Lasseur dostrzegł pani zalety. Inni również mogą je dostrzec... jeśli im pani pozwoli. - Sądzę, że powinnam zająć się dziećmi. O tej porze zwykle im towarzyszę. - Chce pani popsuć tete-a-tete panny Philwright i Toma Keepinga? - Jeśli zastąpię ją przy dzieciach, łatwiej im będzie rozmawiać. - Druzyllo... - Tak? - Czy pani jest mi choć trochę wdzięczna? Zawahałam się. Jego opowieść nadal wydawała mi się niewiarygodna. - No... chyba tak - odrzekłam powoli. - Chyba! To brzmi bardzo niezdecydowanie w ustach tak stanowczej młodej damy. - Jestem, oczywiście, wdzięczna panu Keepingowi. Co właściwie zrobił z owym człowiekiem? - Sam pani powie. Zatrzymaliście się w jakimś zajeździe, nieprawdaż? - Tak. Monsieur Lasseur zachorował. - A Tom mu w tym dopomógł. - Na pewno dosypał czegoś do wina. Pamiętam, że częstował nas wszystkich. - Oczywiście. Powiedział mi o tym. Wrzucił ów środek do kieliszka, wiedząc, że podziała szybko. Wszedł do pokoju dla mężczyzn z Lasseurem, by udzielić mu pomocy. Wezwał zarządzającego i powierzył chorego jego pieczy, dopóki nie będzie zdolny do dalszej podróży. W tym czasie pani mogła już bezpiecznie wypłynąć z Suezu. - Bardzo zręcznie to zrobił. Co mu podał? - Coś, co mogło wywołać pożądany skutek. Z racji zawodu Tom się na tym zna. - Może był to bieluń - podsunęłam. - Cierniste jabłko. - Ach, to..