To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Dusza Niemiec od szeregu wieków jest krwi żądna. W ostz niej wojnie piła krew, lecz ciągle nie jest syta. Żądza krwi nie ś i wróci. Kto takie zbrodnie przeszedł, kto mógł bić się jako Niemi i nie rżnął karabinem o bruk, ten daleki jest od zrozumienia. — Kiedyś, gdy młodzież niemiecka zacznie się uczyć historii, g< pozna dzieje swego narodu i narodów innych, gdy zrozumie prav rozwoju kultury — może zerwie się w niej protest przeciwko ma nowaniu zdolności narodowych, może porwie się do czynu noweg — Czy Niemcy potrafią odrodzić swą duszę? — Czy naród, który był dotychczas największym w dziejach b rzycielem, nauczy się kiedyś budować? Zobaczymy. Tymczasem je nak niejednokrotnie jeszcze przysporzy ludzkości kłopotu i zbur; spokój świata. Barbara zap-ida w odrętwienie, oczy pokrywają się powiekair Nie wiadomo, czy śpi. Lecz ona wyciąga chudą dłoń, porusza n w powietrzu i mówi śmiejąc się cicho: — Budują tu klozety, sadzą krzewy. Tu, in Auschwitz O/S! IM wiemy, co to znaczy: zacierają ślad. Chcą przywrócić nazwę „Ai schwitz Oberschlesien" miejscu, które się nazywa Auschwitz Obć *mierci. O, wy Herrenyolk! Poznaliśmy was na wskroś, wasze kc biety i waszych mężczyzn, wasz Fanatismus poganiany do boju b czem gestapo. Jesteśmy inni. Żyjemy na przeciwległych krańcac P°jęć, mimo że sąsiadujemy z sobą przez granicę. Z dawien dawn Wasz naród jest narodem bandyckimi 20 ^ l Z cichym śmiechem .dodaje Barbara: — Naród polski nie będzie waszym Knechtenlvolk. Po chwili, siadając na łóżku z szeroko rozwartymi oczyma, woła szeptem: — Hej, Niemcy! Otwierajcie bramy! Idzie do was świat, idzie wielka spółdzielnia narodów w walce z barbarzyńcą. Spieszcie siei Zacierajcie ślady! Myjcie ziemię! — W wielu krajach ziemia nasiąkła krwią ludzi przez was gu- bionych. Zboże rodzące się na polach będzie przez długie lata krwią przepojone. Następne pokolenia wezmą z tym chlebem zrozumienie. Pojmą, kto jesteście, pojmą, że z wami nie ma pertraktacji, że nie pomogą żadne kontrybucje, żadne zapłaty ni złoto zrabowane Ży- dom, ni brylanty zdarte z Żydówek w krematoryjnych przedsion- kach. To na nic! — Nie jesteśmy na tyle pierwotni, żebyśmy wołali: „ząb za ząb". Nie pragniemy- cofnąć się tak daleko, żeby wam dorównać w be- stialstwie. My nie chcemy, tak jak wy, noża zatapiać aż po rękojeść w ciele bezbronnego. — Spieszcie się, Niemcy, zacierajcie ślady. Nie zatrzecie wszyst- kiego. Choć cząstka tego, co robiliście, pozostanie na świadectwo. Wybuchnie prawda. Ziemia opowie ją ludziom. — Jak czarny słup dymu z krematorium, który dniem i nocą dła- wił nam oddech w piersiach — stanie nad wami prawda, jak płacz dzieci żywcem rzucanych przez was w płomienie, tak prawda w was uderzy, jak nieprzeliczony tłum międzynarodowych nędzarzy bra- terstwem śmierci złączonych, tak braterstwo narodów powstanie przeciwko wam, jak prochy ludzkie rozsypane po polach, tak rozsy- pie się naród wasz wiedziony przez was samych szaleńczo ku zagła- dzie. Bardziej od Żydów, bardziej od Cyganów będziecie bezdomni. Barbara zapada pomiędzy ciała innych konających. W baraku ogarniętym ciszą rozlega się czasem czyjś ostatni jęk lub westchnienie. W półmroku jakieś oczy wymowne jak oczy nie- mego patrzą na postacie zdrowych usiłując wpoić spojrzeniem swą ostatnią myśl, gdy ciało nie ma już siły zdobyć się na słowa. Co rano i wieczór przy każdym z kilkunastu baraków rewirowych zjawia się niewielki stos martwych. Przeciętna śmiertelność obu obo- zów kobiecych osiąga w okresie jesieni i zimy 1943/1944 liczbę trzy- stu zmarłych dziennie. 206 Na ziemi bieluchno śniegiem usłanej złożono pośpiesznie nagii zwłoki i cisza tylko pozostała z nimi. Żywe idą do żywych, idą dc konających walczyć razem z nimi przeciwko śmierci. Martwe sć same. Wzrok żywych unika tych stosów jak złej wróżby. A one co rano nowe, leżą niezmiennie pod barakami, pod szarym niebem, codziennie tak samo przez całą jesień i zimę. Miej odwagę, samotny więźniu, błąkający się pomiędzy barakami, miej odwagę podejść bliżej i spojrzeć. Wszystkie przyjazne dłonie skuliła zimnem śmierć, wszystkie gorące serca ostygły. To, co leży pod barakiem, jest może tylko rysunkiem z cyklu „Obrazki z lat głodowych". Nikt nie nadał tym ciałom pozy chrześcijańskich zmar- łych, leżących prosto, z dłońmi splecionymi na piersiach. Każde . z nich zastygło w ostatnim spazmie życia, każde zachowało w sobie swą ostatnią sekundę walki i tak znieruchomiało, tak leży i tak odejdzie. Krzyk bólu pozostał w rozwartych ustach i wysadzonych oczach, w skurczu rąk przywartych do piersi. Brzuchy wydęte — lub zapadłe, wyraźne żebra pod niemal przejrzystą skórą, chude piszczele powyginanych rąk i nóg. Na wielu ciałach ciemnoniebie- skie plamy. To wszystko