To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Siedliska opustoszały i ucichły. Jeszcze na jesieni, zaraz po skończonym rajdzie, „szkoły orląt”, nie odczuwało się tego tak bardzo. Grey rozszerzał betoniarnię i robił zapasy żwiru, porządkował obory i ulepszał przetwórnię nabiału. Później cała armia jego doborowych robotników budowała bocznicę kolejową do Sie- dlisk. Ukończyli ją przed pierwszym mrozem. Potem już cisza zapanowała na polach okrytych śniegiem. Tylko dymił komin betoniarni i głucho buczała elektrownia, a czasem stękały zderzaki przetaczanych wagonów i pluł parą sapiący parowóz. Mimo tej pozornej ciszy praca wrzała nadal. Grey spłacał długi i gromadził zapasy. Pra- wie co tydzień bywał w Warszawie, załatwiał transakcje z eksporterami w Gdańsku i w Poznaniu. Jego solone masło, sery i mleko kondensowane zdobywały wciąż nowych odbiorców. Zwiedziwszy wielkie mleczarnie w Holandii, dokąd wyjechał w październiku, Grey pierw- szy w Polsce zaczął fabrykować mleko w proszku. Kiedy przed Bożym Narodzeniem odwiedził go Stenson, mleczarnia w Siedliskach przewyższała już zakłady zaleskie. – Robi mi pan konkurencję – śmiał się bankier trzęsąc okrągłym brzuszkiem. – Mówiłem panu, że zrobi pan na krowach pieniądze. Grey rzeczywiście robił pieniądze, które wkładał w coraz nowe inwestycje. Sprowadzał maszyny, budował chłodnie, montował nowe akumulatory. Transporty pustaków szły mimo mrozów do Wilna, wielkie partie masła i serów, skrzynie sproszkowanego mleka i specjalnie preparowanej śmietany docierały do Gdańska i za granicę. Grey stał się jednym z bardziej znanych producentów w Polsce. O „szkole orląt” zapomniano albo mówiono, że Grey „bawi się w lotnictwo”. Grey nie „bawił się” wcale: po prostu musiał coś robić, a że robił zawsze z rozmachem, więc i teraz paliło mu się wszystko w ręku. Ale cała ta praca była tylko dla szkoły i z myślą o jej dalszym rozwoju. – Za dwa, trzy lata będziemy mieli szkołę sportów dla dwustu chłopców – powiedział kiedyś do Gałeckiego. To akurat do ciebie podobne – pomyślał w duchu werkmistrz, choć nie umiał sobie wy- obrazić, jak Grey tego dokona. Od chłopców przychodziły listy pełne przeróżnych spraw młodości, opisów z łyżwiarskiego i saneczkowego toru, ze skoczni narciarskiej i ze szkolnego podwórza. Pisali do Greya o wszystkim, jak do zaufanego przyjaciela. I o tym, jak jest z łaciną i matematyką, i o tym, jak się prowadziło tańce z tą nieznośną dziewczyną Halą (która mi- mo wszystko woli marnego podchorążego z piechoty niż lotnika ze „szkoły orląt”), a także o zjazdach i zebraniach aeroklubu akademickiego, o zawodach szermierczych, o rodzicach, o braciach, siostrach, zabawach, bójkach, przyjaźniach i nienawiściach, szczęśliwych i nieszczęśliwych sztubackich miłościach, jednym słowem – o wszystkim. Każdy z tych listów niezmiennie kończył się westchnieniem, żeby już te wakacje prędzej nadeszły i żeby znów latać... Między innymi przyszedł także list od Stefana Wireckiego, pogodny i wesoły, pełen za- pału i chęci do życia: „... Wiem już teraz z pewnością – pisał Paniczyk – że nie zostanę dyletantem: będę pilo- tem zawodowym, bo nie mógłbym żyć bez latania. To jest nałóg gorszy, a raczej stokrotnie lepszy niż wszelkie narkotyki. Jestem już nałogowcem. Z utęsknieniem czekam wiosny, aby rozpocząć trening w aeroklubie, a z większym jeszcze – lata, aby wrócić do mego właściwe- go zawodu. Poza tym studiuję na wydziale lotniczym politechniki; pewnie mi się to przyda. „... Zaraził mnie pan wesołością. Śmieję się sam do siebie i uważają mnie tu za nieszkodli- wego wariata. Gwiżdżę na to; chce mi się pracować i latać. ” Poza tym w listach było mnóstwo pytań: co słychać w Siedliskach i u każdego z domowników „szkoły orląt”? Jakie będą nowe maszyny i czy już nadeszły? Czy basen zamarzł i jak wygląda lotnisko przykryte śniegiem? Czy dużo jest zajęcy? Czy Grey poluje? (O to pytał Maliszewski, który był zapalonym myśliwym. ) Czy zobaczą się przed wakacjami i czy aby na pewno będzie drugi kurs w lecie? Porucznik znajdował czas na odpowiedzi, choć nieraz musiał odpisywać w nocy, bo nie starczało mu dnia na załatwienie wszystkich spraw bieżących; Korespondencję tę uważał za równie ważną, a może ważniejszą nawet od umów z odbiorcami i od interesów pieniężnych. Radził, zachęcał, pocieszał, gawędził, utrzymywał ścisły kontakt ze wszystkimi. Wiedział, jak im tego trzeba i jacy mu są wdzięczni. Musiał mieć na to czas. Na długim korytarzu gimnazjalnym, na który z obu stron wychodziły oszklone drzwi sal wykładowych, zadźwięczał dzwonek. Głos jego, hałaśliwy i obojętny jednocześnie, ochrypły i donośny, wpadł do klasy wywołując na wszystkie twarze wyraz ulgi: półgodzinna przerwa. Między ławkami przepłynął szmer słów zamienianych szeptem i półgłosem, skrzyp pul- pitów, szelest kartek w zeszytach. Potem rumor czyniony przez wstających chłopców, gdy nauczycie] złożywszy czarny dziennik skierował się ku drzwiom