To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Elza zjawiła się razem z małymi pół godziny po wystrzeleniu rakiety dźwiękowej. Powitała nas entuzjastycznie, ale zmartwił mnie widok ran, które miała na łbie i na brodzie, oraz głębokiego cięcia na bardzo spuchniętej prawej kostce. Musiało ją to bardzo boleć, bo unikała zbytecznych ruchów i nie pozwoliła się dotknąć. Cała rodzina 229 okazała się tak głodna, że dwie kozy poszły za jednym zamachem. Nazajutrz rano wyruszyliśmy śladami, aby stwierdzić, gdzie Elza z lwiątkami przebywała w nocy przed naszym przyjazdem. Wiedzieliśmy, że zawsze wolała drugą stronę rzeki, chociaż dla nas obie strony wyglądały tak samo. Nie zachwycał nas ten wybór Elzy, bo na tamtym brzegu kręcili się kłusownicy, a chociaż mogli nie stanowić niebezpieczeństwa dla niej samej, z małymi sprawa przedstawiała się odmiennie. Wybraliśmy ten właśnie teren na usamodzielnienie Elzy dlatego, że w kilkumilowym pasie po obu stronach rzeki roiło się od much tse-tse. Ukąszenie tej odmiany tse-tse jest nieszkodliwe dla ludzi i większości dzikich zwierząt, śmiertelne natomiast dla bydła domowego. To pozwalało nam mieć nadzieję, że kozy nie będą tu przychodzić i kusić naszej wychowamcy. Ona zaś miała bardzo konserwatywne zwyczaje, bo chociaż co dwa lub trzy dni zmieniała legowisko, zawsze przebywała w granicach określonego i niedużego obszaru. To nas trochę uspokajało. Ostatnio mieliśmy dowody, że w ten rejon zapuszczają się członkowie okolicznych plemion; uznaliśmy więc za wskazane wyśledzić położenie najczęściej przez Elzę uży~ wanego legowiska, aby w razie potrzeby móc jej przyjść z pomocą. Poszliśmy śladami prowadzącymi od rzeki wzdłuż łożyska wyschniętego strumienia aż do skalistego wzniesienia, które leżało o pół mili od obozu i które nazywaliśmy Jaskiniową Skałą. Nazwa pochodziła od zasłoniętego przed deszczem wgłębienia z kilku jak gdyby „platformami", gdzie można było wygodnie leżeć z widokiem na otaczający busz. Poza tym w pobliżu rosły drzewa, po których lwiątka mogły sobie urządzać wspinaczki. Wszystko wskazywało, że tu właśnie mieści się aktualne mieszkanie Elzy. Gdy wróciliśmy do obozu, cała rodzina czekała tam na nas. Elza była dość rozdrażniona, ale wobec mnie okazywała serdeczność, pozwalała używać się za poduszkę i obejmowała mnie łapami. Dżespahowi bardzo się to nie pedobało, bo gdy tylko matka odeszła, zaraz przywarował 230 i zaatakował mnie. Powtarzał to trzykrotnie i chociaż w ostatniej chwili zmieniał kierunek i udawał, że bardziej interesuje go słoniowe łajno, jednak spłaszczone uszy i gniewne pomruki nie pozwalały wątpić, że malec jest zazdrosny. Charakterystyczne jednak, że do ataków wybierał tylko takie chwile, kiedy matka tego nie widziała. Aby go przekupić, rzuciłam mu kilka smakołyków i przywiązałam dętkę do trzymetrowej żerdki, ruszając nią na wszystkie strony. Podczas najlepszej zabawy usłyszeliśmy dudnienie słoni, które prawdopodobnie też urządzały sobie jakąś zabawę w mojej pracowni. Nazajutrz podczas śniadania cztery olbrzymy stanęły nagle między namiotami a kuchnią. Nadeszły tak cicho, iż gotowi byliśmy przysiąc, że spadły z nieba. Równie cicho odeszły. Mniej więcej w tym samym czasie rozproszone dotąd po całej rzece krokodyle zaczęły się gromadzić w głębokich miejscach. To nas niepokoiło, bo często Elza zabierała mięso do rzeki, zanim zdążyliśmy przymocować je na noc, a potem kilka razy słyszeliśmy po zmroku jej ryki i przybywszy z latarkami i bronią zastawaliśmy ją broniącą „zdobyczy" przed krokodylem, który na hasz widok natychmiast znikał. Próbowaliśmy strzelać do gadów, ale jedynym celem były ślepia, bo reszta cielska zawsze kryła się pod wodą. Ponadto ze wszystkich znanych mi dzikich stworzeń krokodyle mają najwyżej rozwinięte wyczucie niebezpieczeństwa, nic więc dziwnego, że mimo naszej ostrożności przy podchodzeniu paskudne gady zawsze potrafiły nas przechytrzyć. 20 czerwca lwiątka skończyły sześć miesięcy i z tej okazji Georgę zastrzelił dla nich perliczkę. Mała Elza oczywiście porwała ptaka i przepadła z nim w zaroślach. Oburzeni bracia ruszyli za nią w pogoń, ale Wrócili pokonani i koziołkując po piaszczystym brzegu wpadli na matkę, która odpoczywała z wszystkimi czterema łapami w powietrzu