To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ralph nadal milczał. Stał zakłopotany ściskając wodze i usiłując powstrzymać zbierające się pod powiekami łzy. — I jeszcze jeden mały podarunek, ale nie ma on żadnej wymiernej wartości. To moje błogosławieństwo. — Tylko tego potrzebowałem naprawdę — wyszeptał Ralph. Pozostało jeszcze około tysiąca kilometrów do granicy kraju Matabele. Isazi dawał sygnał do wymarszu każdego wieczora o zmierzchu. W czasie jednej nocy pokonywali niekiedy i trzydzieści kilometrów, gdy jednak droga była zła i piaszczysta, zdarzało im się nie przebyć nawet dziesięciu. W dzień, kiedy woły pasły się spokojnie, Ralph wyjeżdżał z Bazo na polowania. Po pięćdziesięciu dniach od wyjazdu z Kimberley dotarli do rzeki Shashi, a gdy się przez nią przeprawili, Bazo postawił w końcu nogę na ojczystej ziemi. Zarzucił na plecy swą wojenną tarczę i zaprowadził Ralpha na najbliższe wzgórze, skąd rozciągał się widok na krainę Matabele. — Spójrz, jak lśnią te wzgórza — szepnął Bazo z religijną niemal egzaltacją. Była to prawda: w blasku wschodzącego słońca granitowe szczyty błyszczały niczym kosztowne klejnoty. Nieco dalej góry kończyły się, a zaczynał wielki płaskowyż, którego doliny porośnięte były dziewiczym lasem. — Takich drzew nie widziałeś na równinach wokół Kimberley — wykrzyknął Bazo. Ralph skinął głową. — Popatrz na te stada bawołów! 242 W oddali widać było mnóstwo zwierzyny. Ralph dostrzegł stada antylop kudu i impala, a także najszlachetniejsze ze wszystkich czarne antylopy o długich, ostro zakończonych rogach. — Czy to nie piękne, Henshaw? — spytał Bazo. — To jest naprawdę piękne, Bazo. Ralph zrozumiał nagle obsesję swego ojca, jego fascynację, tym dalekim krajem, który nazywał „swoją Północą", i myśląc o ojcu zadał pytanie, które dręczyło go już od kilku minut. — Słonie, Indhlovu\ Nie ma tu w ogóle słoni, Bazo. Gdzie podziały się ich stada? — Spytaj lepiej Bakeli, swojego własnego ojca — mruknął Bazo. — On pierwszy przyszedł po nie ze strzelbą, ale wielu poszło w jego ślady. Bardzo wielu. Pod koniec dnia, kiedy Bazo, Isazi i Umfaan spali jeszcze, nabierając sił przed nocnym marszem, Ralph wyjął oprawny w skórę notatnik swego ojca i zaczął go uważnie przeglądać. Na wewnętrznej stronie okładki widniała dedykacja: Dla mojego syna Ralpha. Niech te notatki pokierują cię na północ i niech ci pomogą dokonać tego, czego mnie dokonać się nie udało Zouga Ballantyne Pierwsze dwadzieścia stron pokrytych było ręcznie rysowanymi mapami przedstawiającymi tereny ograniczone rzekami Zambezi, Limpopo i Shashi. Podróżował po nich Zouga, a przed nim jeszcze Tom Harkness. Mapy opatrywane były często adnotacją: „Kopia mapy sporządzonej przez Toma Harknessa w 1851 r." Ralph docenił, jak ważny jest to dokument, na stronie dwudziestej pierwszej znalazł jednak coś więcej — notatkę sporządzoną zwięzłym i precyzyjnym stylem Zougi: W zimie 1860 r. podróżując od Tete nad rzeką Zambezi do miasta króla Mzilikazi, w Thabas Indunas zastrzeliłem 216 słoni. Nie mając wozów ani tragarzy zmuszony byłem ukryć kość słoniową w kryjówkach wzdłuż trasy. Podczas moich późniejszych wypraw do Zambezji zdołałem odnaleźć większość tych kryjówek i zabrać łupy. Pozostaje 243 jednak nadal piętnaście kryjówek, do których z różnych powodów nie udało mi się dotrzeć. Zawierają osiemdziesiąt cztery kly. Przedstawię teraz listę tych kryjówek z dokładnymi wskazówkami, jak je odnaleźć. Lista zaczynała się na stronie dwudziestej drugiej: Kryjówka zrobiona 16 września 1860 r. Pozycja: 30°55' W. i 1745' Płd. Granitowe wzgórze, które nazwałem Mount Hampden. Najwyższe w promieniu wielu kilometrów. Wyraźny wierzchołek z trzema szczytami. Na północnym zboczu pomiędzy dwoma drzewami znajduje się szczelina. W środku ukryłem osiemnaście dużych kłów o łącznej wadze 192 kilogramów i zamaskowałem kamieniami. Aktualna cena kości słoniowej wynosiła czterdzieści szylingów za kilogram. Ralph obliczył szybko wartość wszystkich ukrytych przez Zougę kłów — suma przekroczyła trzy tysiące funtów. Ta wielka fortuna czekała tylko, aby ją odkryć. Ralph znalazł w notatce coś jeszcze — ostatni fragment brzmiał: W mojej książce Odyseja myśliwego opisałem odkrycie starożytnego miasta, które okoliczne plemiona nazywają: ZIMBABWE, czyli Cmentarzysko Królów. Opowiedziałem też, jak udało mi się pozbierać okruchy złota z wewnętrznego dziedzińca i jak znalazłem starożytne posągi ptaków, z których jeden zabrałem ze sobą. Prawdopodobnie znajduje się tam więcej złota, pozostało też jeszcze sześć cennych posągów. W Odysei myśliwego celowo unikam podania szczegółowego położenia starożytnych ruin. O ile mi wiadomo, od czasu mojej wyprawy nie trafił tam żaden biały człowiek, Murzyni natomiast mają tradycyjny zakaz wstępu na te tereny. Można więc mniemać, że posągi pozostają nadal w miejscu, w którym widziałem je po raz ostatni. Biorąc pod uwagę fakt, że mój nie sprawdzany od miesięcy kompas mógł być trochę niedokładny, podam teraz orientacyjne położenie miasta, tak jak je wtedy wyliczyłem. 244 I Ruiny znajdują się na tej samej długości geograficznej co wzgórze, które nazwałem Mount Hampden (30°55' W.), ale aż 280 kilometrów na południe od tego miejsca: 20' Płd. I zaczynał się szczegółowy opis trasy, jaką przemierzył Zouga, nim dotarł do Zimbabwe. Fragment ten kończył się zdaniem:. Pan Bhodes zaproponował mi kwotę 1000 funtów w zamian za posąg, odmówiłem jednak