To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Ona mnie po prostu zabija. – Cześć – mówi i prowadzi w stronę ośmiornicy. – Obrabowałeś bank czy co? – Zgadza się. Widzisz ten plecak? W moim glosie pobrzmiewa nuta znużenia, jak u normalnego frajera w zwykły, nudny dzień w Houston. Pot kapie mi z nosa. Taylor przygląda mi się bacznie. Mruży swoje piwne oczy. – Dobrze się czujesz? – Chyba tak. Mówię to takim tonem, jakbym już nie chciał na nikim zrobić wrażenia, ale równocześnie z tym nowym przypływem depresji dzieje się coś dziwnego. Coś bardzo życiowego. A mianowicie to, że nawiązujemy prawdziwy kontakt, zupełnie tak jak w filmie. Była właśnie świadkiem tego, jak zrobiłem z siebie prawdziwego durnia, i wie, że ja to wiem. I dzięki temu rozluźnia się trochę, a ja rozluźniam się razem z nią. Jak ten koń, który może już przestać liczyć na estradzie. Myślę, że przez czysty przypadek staję się dzięki temu autentyczny: jestem po prostu spieprzonym kundlem, kompletnie zmaltretowanym. Taylor prowadzi mnie spokojnie do Galerii, respektując tę mgiełkę udręki i łez innych ludzi, w których nurza się moja dusza. – No więc co się dzieje, ty paskudny draniu? – mówi prowokacyjnie na ruchomych schodach. – Nie wiem, cholera, od czego zacząć. – Wyciągnę to z ciebie. Wsuwa swoją małą suchą dłoń w gniazdo moich wilgotnych serdelkowa tych palców i wiedzie mnie przez tłum. – Sprawdzimy, czy jest moja kuzynka, a potem wypijemy może jakiś soczek, usiądziemy gdzieś, gdzie będzie bardziej intymnie. Soczek. Intymny soczek. Co za kobieta! Przyglądam się jej zgrabnym pośladkom, napinającym materiał spódniczki, lewy, prawy, lewy, prawy, nie widać zarysu majtek, w każdym razie nie gołym okiem. Jestem w niej tak cholernie zadurzony, że nie mogę ich sobie nawet wyobrazić. Wchodzimy do działu bielizny, gdzie te wszystkie superseksowne, olśniewające wspaniałości wystawione są na widok publiczny. Szczerze mówiąc, nie jestem aż tak bardzo zainteresowany tymi groteskowymi cudeńkami. Wolę proste, kretonowe bikini, takie, jakie ma na sobie dziewczyna, kiedy się nie spodziewa, że będziesz się do niej dobierał. Rozglądam się dookoła po twarzach kobiet. Widać, kurwa, że aż się modlą, żeby się do nich dobrać. – Nie widzę jej – mówi Taylor, kręcąc głową na wszystkie strony. – To dla niej typowe. Chcesz pogadać? Zrozumiem, jeśli nie zechcesz... – Jasne, że chcę, ale będziesz musiała dochować naprawdę wielkiej tajemnicy. Zrozumiem, jeśli nie będziesz mogła. Dziewczęta wprost uwielbiają sekrety. – Nieważne. – Marszczy swój mały nosek. – Nie chcę wiedzieć, gdzie są ukryte zwłoki ani nic takiego. Błyska w moją stronę zębami i prowadzi mnie do szykownej kawiarenki przy końcu sali. – Do diabła, tu nie ma zwłok ani nic takiego – mówię. Kiedy sadowi tyłek na stołku barowym, zauważam, że nie jest jednak tak idealna, jak te dziewczęta malowane aerografem – ma parę krzywych zębów, a pod makijażem widać świeży pryszcz. Mięknę jak wosk. A więc jest taka prawdziwa, taka realna! – No więc co z tobą. Jesteś winny? – pyta. – Nie, nie sądzę. – A o co chodzi, o napad czy coś w tym rodzaju? – O morderstwo. – Brr – krzywi się z odrazą, jakby wdepnęła w rzygowiny. – Nie uważasz, że byłoby lepiej, gdybyś nie uciekał i stawił czoło oskarżeniom? – Nie, teraz sprawy zaszły już tak daleko, że muszę na pewien czas zniknąć. Aż marszczy brwi, tak bardzo mi współczuje. Rozpuszczając się w syropie tego współczucia, uświadamiam sobie, że muszę tak kierować rozmową, żeby skończyć z gadaniem o plugastwie, w jakim tkwię, i zacząć budować płaszczyznę ekscytacji, obudzić w niej pokusę. Zamówić tequile albo coś takiego, pocałować ją w usta. – Tay – mówię z poważną miną – może cię to zaskoczy, ale muszę cię poprosić o coś naprawdę ważnego. Jej twarz tężeje, jak to bywa wtedy, gdy człowiek wyczuwa, że szykuje się coś cholernie nieprzyjemnego. Od razu widzę, że źle wystartowałem. – O forsę? – pyta. – Bo jeśli chciałbyś pożyczyć... Zjawia się kelner. – Co podać? Upływa chwila, zanim nasze spojrzenia się rozłączają. – Dla mnie koktajl z gujawy – mówi ona. – Dla mnie to samo – mówię. Tequila, kurwa, dobre sobie. Kelner odchodzi, a ja zaczynam z innej beczki. – Do licha, Tay, myślę tylko o sobie – nawet nie zapytałem, co u ciebie... Potrząsa obiema moimi rękami. – O rany, jesteś naprawdę niesamowity. Co u mnie? Siedzę tu, kończę naukę, próbowałam szczęścia w telewizji, ale jeszcze nie dostałam żadnej roli – takie tam różne... Uśmiecham się, wysysam całe ciepło tej chwili, żeby uformować z niego podstawę do romansu. Potem ona odrzuca włosy i spuszcza wzrok. – I spotykam się z tym lekarzem, wyobrażasz sobie? Jest dużo starszy, to prawda, ale ja jestem taaaka zakochana! To właśnie dlatego robię tu dziś zakupy: ten mój lekarz i nowy przyjaciel mojej kuzynki mają bzika na punkcie majteczek... Jej głos brzmi tak, jakby docierał do mnie z daleka, z jakiegoś tunelu, wiecie, jak to bywa. Potem wymyka mi się ulubiony okrzyk mamy. – O rany! – Boże, nie mogę uwierzyć, że ci to powiedziałam! No więc on ma corvette, oryginalnego stingraya, i w listopadzie wybieramy się do Colorado, z okazji moich urodzin... – O rany! Och-jakże-miękki-i-łagodny-w-dotyku Los sprawia, że umieram, skowycząc z tęsknoty za każdym pikselem jej jestestwa i przy każdym jej uśmiechu, przy każdej oznace tego, jak odległe są moje marzenia od jej myśli, zdycham, kurwa, świadom, że to zaledwie pierwszy zarazek infekcji, która zabije mnie w okrutny sposób jeszcze tysiąc razy. I wtedy Taylor zsuwa się ze swojego stołka i macha ręką w stronę przejścia między stoiskami. – Hej, jest moja kuzynka. Leona! Loni! – woła