To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- To był wypadek. Poza tym nie jestem dzisiaj gliniarzem. Mam wolne. - Powinieneś zacząć pracować z Lula. Byłaby z was zgrana paczka. ROZDZIAŁ 11 Morelli otworzył drzwi i ostrożnie przeszliśmy pomiędzy odłamkami szkła. Zajrzał pod zlew, znalazł gumowe rękawiczki, włożył je i wytarł klamkę. - Ty nie musisz się martwić o swoje odciski palców - wyjaśnił. - Byłaś tu dwa dni temu. Zrobiliśmy szybki przegląd mieszkania, żeby sprawdzić, czy są w nim jakieś ciała, żywe lub nie. Potem metodycznie zaczęliśmy przeszukiwać wszystkie pokoje. Szafy, szuflady, torby ze śmieciami. Zniknęły wszystkie ubrania i - o ile się nie myliłam - wszystkie nagrody z salonu gier. Wszystko nosiło znamiona pośpiechu. Nie posłane łóżka. Jedzenie pozostawione w lodówce. W salonie chyba rozegrała się jakaś bójka i nikt nie zadał sobie trudu, żeby zatrzeć jej ślady. Nie znaleźliśmy niczego, co mogłoby nas naprowadzić na trop. Żadnych śladów po narkotykach. Brak kuł zarytych w meble i framugi. Ja wywnioskowałam z tego tylko tyle, że prawdopodobnie matka Maxine i reszta nie były dobrymi gospodyniami i pewnie w końcu nabawią się raka jelit. Jadły mnóstwo lazanii i białego chleba, paliły niesamowite ilości papierosów, piwo piły litrami i nie sortowały śmieci. - Wyjechały - odezwał się Morelli, zdejmując rękawiczki i kładąc je z powrotem pod zlew. - Masz jakieś pomysły? - Aha. Zbierajmy się stąd. Pobiegliśmy do samochodu. Morelli skierował się w stronę mola. - Jest tam automat telefoniczny - wyjaśnił. - Zadzwoń na policję, powiedz, że Jesteś sąsiadką Maxine i zauważyłaś, że ktoś wybił szybę w jej drzwiach kuchennych. Nie chcesz dopuścić do tego, żeby złodzieje i włóczędzy wdarli się do jej domu. Sprawdziłam stan swojego ubrania i doszłam do wniosku, że nie mogę być już bardziej mokra, więc poczłapałam przez deszcz do telefonu, zadzwoniłam i przyczłapałam z powrotem. - Dobrze poszło? - spytał Morelli. - Nie spodobało się im, że nie chciałam podać nazwiska. - Powinnaś coś zmyślić. Gliniarze tego oczekują. - Gliniarze są dziwni. - Tak - zgodził się Morelli. - Cholernie się ich boję. Zdjęłam buty i zapięłam pasy. - Jak sądzisz, co się tam wydarzyło? - Ktoś przyszedł po Maxine, zaczął ją ganiać po salonie i dostał od tyłu w głowę jakimś tępym narzędziem. Kiedy się ocknął, te trzy baby już zniknęły. - Może tym kimś był Eddie Kuntz. - Może. Ale to nie tłumaczy, dlaczego go nie ma. Deszcz przestał padać w połowie drogi do domu, ale upał nie zelżał. Poziom dwutlenku węgla w powietrzu był tak wysoki, że ptaki padały w locie. Klimatyzacja nie działała, psy dostawały biegunki z gorąca, pranie pokrywało się pleśnią, a zatoki dokuczały tak, jakby były zapchane cementem. Gdyby ciśnienie spadło jeszcze bardziej, pewnie wbiłoby ludzi pod ziemię. Oczywiście Morelli i ja prawie tego nie zauważaliśmy, ponieważ oboje byliśmy urodzeni i wychowani w Jersey. Życie to ciągła walka o przetrwanie, a życia w Jersey doprowadziło do powstania gatunku nadludzi. Stanęliśmy w korytarzu, ociekając wodą. Nie mogłam się zdecydować, co chcę zrobić najpierw: umierałam z głodu, byłam przemoczona i chciałam sprawdzić, czy Eddie Kuntz się znalazł. Morelli rozstrzygnął moje wątpliwości, rozbierając się. - Co robisz? - spytałam. Morelli zdjął buty, skarpetki i koszulę. Został w samych spodenkach. - Nie chcę nanieść wody do mieszkania - wyjaśnił. Usta zadrgały mu w uśmiechu. - Masz jakieś zastrzeżenia? - Żadnych. Ja wezmę prysznic. Masz jakieś zastrzeżenia? - Żadnych, jeśli nie wykorzystasz całej gorącej wody. Kiedy zeszłam na dół, zastałam go przy telefonie. Byłam czysta, ale nie mogłam się porządnie wysuszyć. Morelli nie miał klimatyzacji, a o tej porze dnia nie sposób było nic zrobić, żeby się nie spocić. Zajrzałam do lodówki i zdecydowałam się na kanapkę. Przywaliłam chleb kawałami szynki i sera i zjadłam to wszystko na stojąco. Morelli pisał coś w notesie. Spojrzał na mnie; uznałam, że to sprawy zawodowe. Odłożył słuchawkę i wziął kawałek zostawionej przeze mnie szynki. - Właśnie otworzono na nowo tę sprawę, nad którą pracowałem. Wydarzyło się coś nowego. Wezmę szybki prysznic i wyjdę. Nie wiem, kiedy wrócę. - Dziś? Jutro? - Dziś. Tylko nie wiem kiedy. Skończyłam kanapkę i posprzątałam po sobie. Rex wycofał się ze swojej puszki i wyglądał smutno, więc dałam mu okruch sera i skórkę od chleba. - Nie idzie nam zbyt dobrze - powiedziałam do niego. - Ciągle gubię ludzi. Teraz nie mogę znaleźć faceta, dla którego pracuję. Spróbowałam zadzwonić do Eddiego Kuntza. Bez skutku. Znalazłam Glicków w książce telefonicznej i zadzwoniłam do Berty. - Czy Eddie się pojawił? - spytałam. - Nie. Rozłączyłam się i zaczęłam nerwowo krążyć po kuchni. Przerwało mi pukanie do drzwi frontowych. Otworzyłam i spojrzałam na drobną kobietkę, niewątpliwie Włoszkę