To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Oparła stopy na stołeczku i bezwiednie masowała lewą nogę, nadwerężoną poranną jazdą. - Bzdura. Oczywiście, że chcesz, by się o ciebie oświadczył. Meredith skończyła kolejny ścieg. Dwa lata starsza od Phoebe, różniła się od niej wyglądem i temperamentem jak dzień od nocy. Niebieskooka blondynka, filigranowa jak najlepsza porcelana, Meredith była kiedyś nieśmiałą istotą, która wzdrygała się na samą myśl o poufałych uściskach, jakie czekają ją w łożu małżeńskim. Przed laty, u progu wejścia w życie towarzyskie, Meredith całkiem serio wyznała Phoebe, że chciałaby przyjąć śluby zakonne, by tylko uniknąć mężowskich zakusów. Phoebe zgodziła się, że wstąpienie do zakonu może być całkiem ciekawe, pod warunkiem, że się zamieszka w starym opactwie, nawiedzanym przez duchy. Myśl o spotkaniu z prawdziwymi upiorami była dla niej bardzo kusząca. Wcale nie szkodzi, że Meredith nie poszła za głosem religijnego powołania, stwierdziła potem Phoebe. Małżeństwo wyszło jej na dobre. Dziś była pogodną, zadowoloną kobietą, darzoną uwielbieniem przez pobłażliwego męża, markiza Trowbridge'a, i miłością przez trójkę zdrowych dzieci. - Mówię poważnie, Meredith. Nie zamierzam wyjść za Kilbourne'a. Meredith uniosła w zdumieniu kryształowo czyste, niebieskie oczy. - Dobre nieba. Cóż ty najlepszego wygadujesz? On jest czwartym lordem Kilbourne w linii prostej. A majątek Kilbourne'ów nie jest mniejszy od majątku Trowbridge'ów. Z pewnością dorównuje fortunie taty. Mama jest taka przejęta na myśl o tym związku. 58 GlNEVRA - Wiem. Phoebe sączyła herbatę i wpatrywała się ponuro we wspaniałą scenę myśliwską, wiszącą na ścianie. 1 o byłby dla niej wielki dzień, gdyby się Kilbourne oświadczył. Zyskałaby kolejnego bogatego zięcia, który służyłby jej w charakterze prywatnego bankiera, w razie gdy w grze opuści ją szczęście. - Cóż, wiemy obie, że mama nie bardzo może prosić tatę o regulowanie jej długów honorowych. Nigdy by się nie pogodził z myślą, że ona gra. A my obie też nie możemy jej Dłużej pomagać. Kieszonkowe matki jest zbyt niskie, jak na wysokość jej przegranych. Wolałabym, żeby tak bardzo nie kochała kart - powiedziała Meredith z westchnieniem. - Na ogół wygrywa. - Tak, ale nie zawsze. - Nawet najwprawniejszego gracza od czasu do czasu opuszcza szczęście. Phoebe wykazywała dużo więcej zrozumienia dla kar---nych namiętności matki niż Meredith. Z własnych doświadczeń w świecie rzadkich ksiąg rozumiała, co to znaczy stygmat kosztownych pasji. Meredith przygryzła wargi. - Przykro mi z tego powodu, ale Trowbridge okazywał pewne zniecierpliwienie, kiedy mu ostatnio przyniosłam weksel mamy do podpisu. Phoebe uśmiechnęła się smutno. - Stąd tak żarliwe pragnienie mamy, by mnie wydać za Kilbourne'a - powiedziała. - Biedny człowiek. Nie ma zielonego pojęcia, w co się angażuje. Być może powinnam mu powiedzieć o skłonności mamy do gier hazardowych, zanim się oświadczy. - Nie waż się! Phoebe westchnęła. - A ja miałam nadzieję, że rodzice zrezygnowali już z myśli wydania mnie za mąż. Mam przecież swoje lata. - Bzdura. Dwadzieścia cztery lata to jeszcze nie staropanieństwo. - Spójrz prawdzie w oczy, Meredith. Niebezpiecznie zbliżam się do dwudziestu pięciu, a ty i ja świetnie wiemy, 59 AMANDA QUICK że jedyny powód, dla którego w moim wieku od czasu do czasu staję się ewentualnym obiektem zaręczyn, to rozmiary mojego posagu. - Cóż, nie możesz przecież zarzucić lordowi Kilbourne, że interesuje się tobą wyłącznie przez wzgląd na twój majątek. Jego włości są rozrzucone między Hampshire a Kornwalią. On nie musi żenić się z tobą dla pieniędzy. - Aha. Więc dlaczego się mną interesuje - nalegała Phoebe - skoro mógłby wybierać z całego wachlarza młodych piękności, jakie są do wzięcia w tym sezonie? Wyobraziła sobie Kilbourne'a i wpatrywała się bacznie w to wyobrażenie, usiłując ustalić, dlaczego nic jej w nim szczególnie nie pociąga. Kilbourne był wysoki, odznaczał się zimnymi szarymi oczyma i jasnokasztanowymi włosami. Musiała przyznać, że w s w y m wyniosłym, dystyngowanym wyglądzie był nawet przystojny. Ze względu na pozycję w towarzystwie był zdobyczą, o jakiej mogła marzyć każda matka. Poza tym był śmiertelnie nudny. - Może on coś do ciebie czuje, Phoebe. - Nie widzę, dlaczego miałby coś czuć. Nie mamy przecież wiele wspólnego. - Oczywiście, że macie. - Meredith wybrała nową nić i zaczęła wyszywać liść. - Oboje pochodzicie z dobrych rodzin, oboje obracacie się w najlepszych kręgach, oboje macie zacne majątki. Poza tym on jest w idealnym dla ciebie wieku. Phoebe uniosła jedną brew. - Ma czterdzieści jeden lat. - Tak jak powiedziałam, to odpowiedni wiek. Ty,moja droga, potrzebujesz kogoś starszego i poważniejszego od ciebie. Kogoś, kto pokieruje tobą w dojrzały sposób. Wiesz doskonale, że my wszyscy martwimy się twym impulsywnym zachowaniem. Pewnego dnia wpadniesz w takie tarapaty, że się z nich nie wykaraskasz. - Do tej pory jakoś dałam sobie radę. Meredith wzniosła oczy do nieba. - Dzięki łutowi szczęścia i boskiej opiece. 60 GlNEVRA - Nie jest tak źle. Ja w każdym razie uważam, że znakomicie dojrzewam w samotności. Pomyśl, za jakiś czas sama będę miała czterdzieści jeden lat. Jeśli wytrzymam do ·go czasu, będę w takim wieku, w jakim jest teraz Kilbourne, i nie będę potrzebowała jego opieki. Meredith nie widziała w tym jednak nic zabawnego. - Małżeństwo dobrzy by ci zrobiło, Phoebe. Musisz się wreszcie ustatkować. Daję słowo, nie rozumiem, jak możesz zadowolona ze swego życia. Wiecznie się gdzieś włóczysz, biegasz za tymi głupimi starymi księgami. - Powiedz szczerze, Meredith, czy nie sądzisz, że jest w lordzie Kilbourne coś zimnego? Kiedy z nim rozmawiam i spojrzę mu czasem prosto w oczy, odnoszę wrażenie, że za nimi jest kompletna pustka. Żadnego cieplejszego odczucia, wiesz, o co mi chodzi. Nie wierzę, aby darzył mnie jakimkolwiek uczuciem. - To bardzo dziwne, co mówisz. - Meredith delikatnie zmarszczyła brwi. - Nie widzę w nim nic zimnego. Jest po poprstu bardzo dystyngowanym dżentelmenem. Ma doskonale poczucie tego, co jest i co nie jest właściwe. Twój problem polega na tym, że czytasz za dużo tych książek, które kolekcjonujesz. - Tak myślisz? - Owszem. Te wszystkie bzdury o rycerskości i błędnych rycerzach, którzy zabijają smoka, by zyskać serce swej wybranki, muszą ci szkodzić na głowę. - Być może, ale są zabawne. - To wcale nie jest zabawne - stwierdziła Meredith. Zamiłowanie do starych legend nie tylko zbyt uaktywniło ową wyobraźnię, lecz także spowodowało, że nie oceniasz realistycznie małżeńskiego stanu. - Nie uważam, by małżeństwo oparte na prawdziwej miłości było czymś nierealistycznym - powiedziała cicho Phoebe. - Miłość przychodzi po ślubie. Spójrz na Trowbridge'a i na mnie. - Tak, widzę, ale ja nie chcę ryzykować