To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Rzekł mi, iż swoim czynem na zaoranym polu rzuciłem na wszystko zły urok. Twierdził, że wciąż czuć ode mnie krew. Nie chciał mnie na swej ziemi. Swej ziemi! – Ravis z takim zapamiętaniem potrząsał pięścią, że razem z nią trzęsła się reszta jego ciała. – Powiedział, że dobra naszego ojca jemu się należą, a podział by je znacznie osłabił. Tak wielkie włości, jak Burano, powinny zostać nienaruszone. Mówił, że nie urodziłem się do uprawy roli. Mówił, że jestem stworzony do walki i muszę wyruszyć, aby szukać szczęścia z mieczem w ręku. – Jego głos gwałtownie przycichł, jakby sam nie dowierzał własnym słowom. Gdy ponownie przemówił, sprawiał wrażenie oszołomionego dziecka, które dotknęło czegoś błyszczącego i oparzyło się w rękę. – Zaproponował mi pięćset sztuk złota i wskazał drogę do bramy. Tessa z trudem przełknęła ślinę. Zapiekły ją oczy. Wyciągnąwszy rękę, dotknęła jego ramienia. – Przykro mi. Ravis zareagował na te słowa, jakby oblano go kwasem. Strząsnął jej rękę, odepchnął się od poręczy i odwrócił, żeby odejść. – Niech ci nie będzie tak przykro – rzucił. – Pomściłem swoje krzywdy! Na widok grupki pijaków snujących się na rogu, Emith przeszedł na drugą stronę ulicy, aby uniknąć zaczepek. Niósł owinięte w tłustej szmatce dwa gorące, lepiące się od masła homary. Gdyby tylko pijaczkowie zwąchali, co tak skrzętnie ukrywa, przysmaki matki miałyby mniejszą szansę dotrzeć do “portu” niż łódź wiosłowa na wzburzonym morzu. A trzeba wiedzieć, że matka wprost szalała na punkcie homarów. Zaprzeczyła raz temu, to prawda, ale tylko po to, aby pozbyć się Marcela z Vailing i jego nieznośnych pytań, dotyczących Tessy. Matka świetnie radziła sobie w podobnych sytuacjach, o wiele lepiej od niego. Oczywiście, nie miał nic przeciwko temu. Każdy dom potrzebuje jednej osoby, która umie wskazać drzwi natrętnemu gościowi. Nie chodzi o to, że Marcel był kimś złym, miał jednak zwyczaj zadawać pytania swym władczym, bankierskim tonem, tak że nie sposób było uchylić się od odpowiedzi. Cóż, prawie nie sposób. Emith nie spotkał jeszcze kogoś, komu udałoby się naciągnąć matkę na odpowiedzi, których nie myślała udzielać. Uśmiechając się, przycisnął do piersi paczkę z homarami. Nie chciał, żeby ostygły przed dotarciem do domu. Nieczęsto matka jadała homary, a jeszcze rzadziej przekraczały one próg jej domu gorące, bez skorupy i gotowe do spożycia. Na pewno ucieszy się takim rarytasem i – miał nadzieję – rozchmurzy się nieco. Matka wydawała się taka samotna po wyjeździe Tessy. O tak, próbowała to ukryć. Nie dalej jak tego ranka wypatroszyła ogromną ilość ryb i nakroiła tyle cebuli, że wyglądało na to, iż zamierza przygotować wielką niczym góra śledziową zapiekankę. Była jednak markotna. Emith nie miał co do tego wątpliwości. Nie potrafiła go zwieść. Widział, jak wpatrywała się w ogień, ani razu nie ścierającłez z policzka w czasie krojenia cebuli. Matka tęskniła za Tessą. Oboje tęsknili. Tessa była taka pełna życia, taka silna. Bez niej dom wydawał się jakiś inny. Czegóż nie próbował, aby ją tylko pocieszyć! Wczoraj wieczorem otworzył butelkę najstarszego ario, zapalił woskowe świece zamiast łojowych i grał na skrzypkach jej ulubione melodie. Nie należał może do wytrawnych grajków, matce to jednak nie przeszkadzało. W jej przekonaniu muzykę komponowali aniołowie – tak mu powiedziała dawno temu, o on nie zapominał podobnych rzeczy. Wczoraj jednak z każdą melodią matka coraz bardziej smutniała, wobec czego zdecydował, że dziś pozwolą sobie na małą ucztę: homary, kilka łyczków beriaku chowanego w spiżarni na święta, na wypadek choroby lub dla szacownych gości. Tym razem miało nie być muzyki, a jedynie opowiadanie historii. Matka lubiła, kiedy ktoś jej czytał, a on ciągle przechowywał w domu kilka książek mistrza Deverica. Któregoś dnia będzie musiał wybrać się do Fale i zwrócić je paniczowi Rance’owi. Zapadał powoli zmrok, kiedy skręcił w swoją ulicę. Dwie mroczne postaci minęły go, idąc przeciwległym chodnikiem. Nie zwrócił na nich zbyt wielkiej uwagi: gdzieś się spieszyły, więc chyba nie będą się zatrzymywać, żeby zabrać mu homary. Poza tym ta ulica była dość bezpieczna w porównaniu z innymi zakątkami miasta. Za żadne skarby świata nie zgodziłby się pracować w Fale pięć dni w tygodniu, gdyby było inaczej. Emith co tchu spieszył do domu, starając się obliczyć, kiedy najwcześniej Tessa może wrócić z Maribane. Niewykluczone, że znów zawita w Bay’Zell już za dziewięć dni. O ile dobrze pamiętał, podróż trwała około trzech dni, a ona, będąc osobą świecką, będzie mogła przebywać na Wyspie Namaszczonych tylko jedną noc. Opat był surowy w egzekwowaniu podobnych praw. Nie mogąc się wprost doczekać radosnego momentu, kiedy obwieści matce, że Tessa może wrócić nawet szybciej, niż początkowo zakładali, skierował się w stronę podwórka za domem. Owszem, dom posiadał frontowe drzwi, ale w ciągu tych trzydziestu czterech lat, gdy matka mieszkała w tej kamienicy, tylko raz widział, żeby je otwarto. W owym dniu siostra matki, ciotka Peiish, miała przyjechać na miesiąc z Mir’Lor (jej dom był w tym czasie odnawiany i uzupełniany o ostatni krzyk mody – piec kuchenny z czerwonej cegły) i matka stwierdziła, że taka wspaniała osobistość nie może wchodzić przez drzwi od podwórka. Zapach ługu i wapna podrażnił nozdrza Emitha, ledwie otworzył furtkę. Sądząc z delikatnego, słodkiego aromatu, towarzyszącego tym zapachom, skóry niebawem będą nadawać się do skrobania. Obecnie nie potrzebował już tyle pergaminu, co niegdyś, za czasów mistrza Deverica, lecz ciężko jest zrywać ze starymi zwyczajami. Przygotowywanie pergaminu stanowiło ogniwo łączące go z dawnym życiem u boku mistrza Deverica i myśl o zaniechaniu tej czynności była dlań równie niedorzeczna, jak skok do morza w środku zimy