To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Nie, nie mogłeś - powiedziała stanowczo Karen. - Jeżeli jesteś tym rodzajem człowieka, za którego cię zawsze uważałam. Warden spojrzał na nią z niesmakiem. - Tak myślisz? A ja już to robiłem masę razy. - To dlaczego nie zrobiłeś i teraz? - zapytała z tryumfem. - Dlaczego? - krzyknął gwałtownie. - Bo chciałem się przekonać, czy drań nie zrezygnuje z własnej woli. Dlatego. I oczywiście nie zrezygnował. - A spodziewałeś się, że to zrobi? - Nie, psiakrew - skłamał. - Myślisz, że mógłbym się spodziewać? Nie odpowiedziała. Trzeba było pewnego czasu, żeby dotarła do niej cała okropność tego, co się stało. - Więc to znaczy, że trzeba będzie odłożyć na czas nieokreślony nasze spotkania po południu - powiedziała wreszcie. - Tak to mniej więcej wygląda. - I akurat wtedy, gdy myśleliśmy, żeśmy sobie wszystko ułożyli. Och, Milt! I ty się tak napracowałeś? Czy już nic nie możemy zrobić? - Ja nie wiem co. Chyba że będziesz mogła wyrwać się czasami wieczorem. - Przecież wiesz, że nie mogę. - Będziesz tak robiła, kiedy zostanę oficerem, no nie? - Owszem, ale to co innego; to będzie już na stałe. Gdzie znajdę kogoś, kto by został z moim małym? Kogoś, komu bym mogła zaufać? - No, dobra. Może masz jakieś pomysły? - Gdybyś ostro popracował, może byś mógł załatwić większość roboty z rana? Warden z goryczą popatrzał w duchu na panoramę niewiarygodnej pracy, którą wykonał w ciągu ubiegłego tygodnia. Miał ochotę roześmiać się szaleńczo. - Może bym mógł, tak. Tylko że tym razem nie idzie już o robotę. Tym razem idzie o sam fakt nieobecności podczas godzin służby. W takiej sytuacji nikt nie przypuszcza, że uda się odwalić całą robotę, nawet twój kochający mąż nie może się tego spodziewać. Trzeba będzie miesięcy, zanim to zacznie się jakoś układać, i dlatego jest takie ważne, żeby każdy znajdował się na miejscu i pokazywał, że robi wielki wysiłek, aby dopomóc w krytycznej chwili. A każdy, kto będzie musiał tam siedzieć, postawi sobie za zadanie kontrolować innych. - W takim razie nie możesz się po prostu urwać i uciec. To by przekreśliło wszystkie twoje szansę zostania oficerem. A tego na pewno nie chcemy. - Nie - odrzekł Warden. - Tego nie chcemy. Są jeszcze jakieś sugestie? Karen, wpatrując się w jego twarz, poczuła nagle rozkwitające w niej na nowo to mściwe okrucieństwo (z którym nosiła się jak z jajkiem przez całe siedem dni, by potem utracić je całkowicie w ciągu tyluż sekund), tym razem wymierzone w męża, który był takim głupim durniem, że doprowadził do podobnej sytuacji. Z oburzeniem doświadczonej małżonki, która jest pewna swojej władzy, obiecała sobie twardo, że będzie się miał z pyszna. - Nie znam tak jak ty tajników twojej pracy - powiedziała - ale wydawałoby się, że pierwszą i najlepszą rzeczą byłoby pozbyć się z magazynu sierżanta Galowicza. - Widocznie nie znasz i swojego męża. Obecnie mógłby się zgodzić na zwolnienie Galowicza za jakiś miesiąc, może dwa, ale z pewnością nie wcześniej niż za miesiąc, a prawdopodobnie dużo więcej niż dwa, dopiero wtedy, gdy będzie mógł zachować twarz, a Ike narazi mu się dostateczną ilość razy, żeby go doprowadzić do pasji. - Nie, wtedy, kiedy ja wezmę się do niego - odpowiedziała Karen sucho. - Kogo chcesz mieć w magazynie na miejsce sierżanta Galowicza? Przez chwilę, z wyraźnym drgnieniem serca, Warden ujrzał przed sobą nową, stuprocentową niezawodną metodę odmłodzenia i pokierowania swoją kompanią; miał ochotę kopnąć się w tyłek za to, że nie pomyślał o tym wcześniej. Przy takim systemie nie było granic tego, co człowiek mógł osiągnąć. A potem przypomniał sobie, że za późno, że Leva już zwiał, że nawet tą czarodziejską różdżką nie można by go dotknąć w kompanii M, i wszystko się zawaliło. - Pete'a Karelsena - odpowiedział bez wahania, widząc z goryczą niknące w oddali skrzydła wszystkich tych wspaniałych możliwości, które przepuścił. - On jest jedynym, który się zetknął z pracą w magazynie. Ale miał z tym do czynienia za mało i zbyt wiele lat temu. - Na pewno będzie lepszy od sierżanta Galowicza - odparła spokojnie Karen. - A jeżeli jest tylko on, to jego ci trzeba. Nie masz możliwości wyboru. - Pewnie, że byłby lepszy. Ale nie dość dobry. - Więc to jest załatwione. Będzie sierżant Karelsen. Daj mi tydzień czasu - powiedziała sucho. - Tylko tydzień, a sierżant Karelsen przyjdzie do magazynu na miejsce sierżanta Galowicza. Może nawet nie będzie trzeba tygodnia - dodała stanowczo, radośnie. - Tak czy owak, to potrwa całe miesiące. - Ależ, kochanie, nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić. Z pewnością na dłuższą metę sierżant Karelsen będzie lepszy od sierżanta Galowicza. A tego właśnie szukamy, tej dłuższej mety. Myślałam, że dążymy do czegoś ustalonego i trwałego. Jeżeli musimy się rozłączyć na jakiś czas w imię naszej przyszłości - dodała stanowczo - to trzeba się rozłączyć i koniec. - Wszystko sobie obmyśliłaś. No, dobrze, powiedzmy, że musimy się rozstać tylko na cztery miesiące. W imię naszej przyszłości. Tylko cztery miesiące. Skromnie licząc. Czy zapomniałaś, że za rok od dziś będziemy już prowadzili wojnę? - Cóż, na to nie mam rady - odparła Karen, spokojnie to odrzucając. - Zaznacz to sobie w kalendarzu. Dwudziestego trzeciego lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku Milt Warden powiedział ci, że za niewiele więcej niż rok będziemy już brali udział w tej wojnie. Możliwe, że to będzie nawet prędzej niż za rok - dodał lubując się tym, że przedstawia rzecz jeszcze gorzej. - Doskonale - odpowiedziała spokojnie Karen. - Przypuśćmy, że przystąpimy do niej w niecały rok. Czy to znaczy, że mamy przekreślić wszystko, co było między nami? Czy to znaczy, że mamy sobie powiedzieć: do diabła z naszą przyszłością, do diabła z naszymi planami? A co zrobimy potem, po wojnie? - Tego nie powiedziałem! - zawołał Warden, którego zaczynał złościć jej brak zrozumienia. - Mówiłem tylko, że głupio jest żyć przez całe życie przyszłością, kiedy może jej wcale nie być. Owszem, trzeba planować na przyszłość, to jasne. Ale niech plany na tę przyszłość, której może wcale nie być, nie zastępują nam tej odrobiny życia, którą możemy przeżyć teraz. - A ja mówię - odparła Karen, którą zaczynał złościć jego brak zrozumienia - że nie powinniśmy w tej chwili ryzykować i robić rzeczy, które nawet nie dają nam szczęścia same w sobie, a mogą nam odebrać wszelkie szansę na przyszłość. Mówię, że jeżeli już coś musi ucierpieć, niech ucierpi teraźniejszość dla dobra przyszłości