To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
SALEM 1852 Mości Książę! Najzupełniej przechodząc w s f e r ę i p r a c ę Sztuki, poważam się w ręce Księcia Jegomości złożyć tu załączony – a nieledwie ostatni mój rękopism. Z głębokiego szacunku i poważania wyrażeniem Paryż 1852, czerwca C. K. Norwid DO J.O.KSIĘCIA ADAMA CZARTORYSKIEGO Astra inclinant, non necessitant. I Że już rachunek z swego zdawam Słowa (A nie każdemu ta nadeszła doba), Czas jest – ażeby wstała pieśń orłowa... Świat – niechaj zrobi z nią, co się podoba. Ja wiem – że z pieśni mej odleci wiele, Że odleciało i co dzień odlata, Ale wiem także, że nieprzyjaciele Sami – i wsteczne siły t e g o świata, I ci, co na miast siadują popiele, I ci, co w wieczność swego wierzą rodu – Powtórzą pewny dźwięk... Mego rapsodu. Są jedne słowa, co jak liście lecą, Są drugie słowa, co jak gwiazdy świecą: T e d u c h, a tamte c z a s nawiewa – lutnia Strunami pada, jak deszcz-gwiazd złotemi, Pomiędzy śmiercią, co ż y w o t osmutnia, A n a d-ż y w o t e m z drugiej strony ziemi. Toteż bolesne są śpiewaka drogi I prawie nie ma takiego w historii, Któremu świat by złote wzuł ostrogi, Lamowy podał płaszcz jakiego Dorii, Choć każdy falę poszlubował zdradną I rzucił pierścień młodości swej – na dno... To wiem – i nie dziś mówię – mniejsza o to... II . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . A teraz przyszedł czas, bym śpiewał T o b i e, O j c z e! – i arfę rad bym stawił złotą Na onym wielkim, gdzie siadujesz, grobie... I rad bym póty strun motał promieniem, Ażby się tęcze na niebo wywiały, Ażby się echa podziemnym sklepieniem W chór niewidzialny zlały – zmartwychwstały!... Niejeden stroił tak i dośpiewywał, I odepchnięty poszedł, gdzie miliony... A ś m i e c h i r o z u m rytm jego rozrywał, I pruł, i na krzyż parł rozramieniony. Niejeden płytkim sądem podejrzywał, Albo nie widział pieśni, już wcielonéj, Albo jej grubo klął... wszelako stawy, Które się w Imię Boże z-kościeliły, Przetrwały wrzawę sławy i nie-sławy, I są – i w muszkuł, i w drgające żyły, I w rękawicę skóry rosnąć muszą, Aż się to ramię kędyś spotka z duszą, Cało-żywotem roz-śmieje człowieczem, Krzyżem podeprze – i wymachnie mieczem! Ta rzecz – to cięcie, czy to dobro-dziejstwo, Z błogosławieństwem ze-źródlone Twojem, Całego wieku łagodne pokojem; To – będzie Twoje, Książę – Kołodziejstwo... III Sieroty! – ani, co Ojcostwo, wiemy, Ani wysnować z siebie to możemy, By w rzeczywistość dziejów zrosnąć całą. Aerolitom podobni płomiennym, Na konstelację zarobkujem stalą Po jednym polu p r z y s z ł o ś c i – bezdennym. Ile jest b u n t u co historii karta, Tyle chorągwi i pancerza tyle, Tyle Meduzy głowa rozpostarta Na piersiach... toteż często żyjem c h w i l ę!... I – chwilę – bez łzy po niej... ...wszakże, ile Jest, co historii karta, w s p ó ł-u ś c i s k u, Tego – nie znamy my, dzieci ucisku, Tego nie znamy my, mgły na mogile... Błąd, duch czy mocarz, co narody gniecie, Gdyby opatrzył raz, ku czemu ma się, I że gdy zdoła pokolenie trzecie Oderwać z dziejów, rzucić o s w y m c z a s i e, To ono całość przyjąć musi na się... – Nie już współ-udział, nie współ-odradzanie, Lecz, jak węgielny kamień odrzucony, Nowego gmachu wręcz od-budowanie W kość nową, nowe wymiary i człony. Tak człek, na wyspę pustą zaniesiony, Z dnia na dzień walcząc o zdobycze nowe, Ani spostrzega, jak zmienia osnowę, Obyczaj – myśli kierunek – wspomnienia – – – Na siłach własnych we wszystkim oparty, Do węgielnego podobny kamienia, Dwie tylko dziejów z sobą nosi karty: Ramię – i niebios szerokie sklepienia!... Wtedy, powraca duch do swej krynicy, Do C h r y s t o w e g o w historii zwycięstwa... I wstają jacyś świeccy pustelnicy, Pojęcia nowe godności i męstwa – – Czas taki, niby J a n u s jest dwu-licy, Sam zdradzający siebie... czas agonii, Któremu imion dwa, na chrzcie ironii Nadano: P r z e s z l i i P r z y s z l i S t o i c y!... IV O! ileż wtedy M i ł o ś c i potrzeba, Żeby nie otruć się chlebem – dla chleba. Ileż M ą d r o ś c i, by pokus uniknąć, I męstwa ile, by siebie odwyknąć... . . . . . . . . . . . . . . . . . . V Czas ten k o n i e c z n i e jest a n t y-c h r y s t o w y, Bo przez k o n i e c z n o ś ć czas powraca w ducha, Bez-historyczny i w kolorach płowy, Bo me dotyka, nie widzi – lecz słucha... Ze sztuk muzyka jedna kwitnąć może, Z literatury – nowiniarstwo dzienne, Z życia – zmiękczałość w udanej pokorze, Z myśli – widzenia-myśli, lecz pół-senne... Czas ten jest onym, w którym zgotowano Ucztę i posłów wyprawiono rano Do najprzedniejszych w mieście potentatów. Wszakże jednemu z nich znać o tym dano, Gdy pielęgnował swoje okna kwiatów, Drugiemu, gdy się właśnie syn narodził, Trzeciemu – kiedy najemnik! godził... Wraz one posły wyszli za opłotki I na rozstajnych dróg poprzeczne szlaki I zaprosili pielgrzymie sierotki, Kaleki, dziady chrome – nieboraki... – Ci więc, łakomie jedzą w głodzie swoim I popijają – jak przystało to im