To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Ile wygrałaś w blackhole'a? - Nie wystarczy. W blackhole'u stawki nie są zbyt wielkie. W tym tempie zajmie mi to całe tygodnie. Mogę również wszy- stko stracić, jeśli będę zmęczona albo nieostrożna. - Moglibyśmy pójść do klubu dla turystów, postawić to, co asz, i zagrać w czerwone i czarne. Odwróciła od niego twarz. - Nigdy w to nie grałam. - Głos Marii ginął w syku cyrku- ującego powietrza. - Jeśli nawet stracisz, to niewielka strata. - To ostra gra. Całkowicie abstrakcyjna. Dla mnie niełatwa. -Mario! Milczała. Ubu widział zarys jej ciała na tle szarozielonej po- światy displeju holograficznego. Czekał. - Dobrze - odparła głosem cichszym niż poprzednio. Ubu miał wrażenie, że słyszy jej głos przetworzony, że jego uszy nie wychwyciłyby tego słabego szeptu. - A co innego możemy zrobić? - spytał. -Nic. Podszedł do Marii od tyłu i otoczył ją ramionami, przycisnął policzek do ciepłego ucha dziewczyny. Czuł w niej napięcie. - Chciałabyś najpierw odpocząć? Mamy kilka dni. - Nie jestem zmęczona. Może kilka godzin pod alferami? - Co tylko sobie życzysz. Poszukam informacji o zasadach czerwonego i czarnego. Postudiujesz sobie. Jej ciemne oczy nie dostrzegały go, patrzyły w dal, tysiąc me- trów stąd. Ubu zdenerwował się, gdy zrozumiał, że Maria patrzy w miejsce, gdzie nie ma już wyboru, w miejsce wypełnione odpad- kami, jak „Uciekinier", jak kolonie Long Reach, jak umierający Pasco, ratujący wśród swego śmiecia. Ubu opuścił ramiona, od- wrócił się, wziął kota. Maxim mruczał głośno przy jego piersiach. - Chciałabym... -Tak? - Nic. - Potarła kciukiem czoło. - Może jednak powinnam odpocząć. - Co tylko sobie życzysz. Maria przecisnęła się obok niego i zaczęła wchodzić po dra- binie, powoli, jakby miała nadzieję, że Ubu ją zawoła i powie, że Maria nie musi tego robić. Nic nie powiedział; stał, w ramio- nach trzymał kota, w brzuchu miał kamień; pozwalał jej odejść. Nie rozumiał tego, ale chciało mu się płakać. Maria spędziła cztery godziny pod alferami, potem wywoła- ła tablicę ogłoszeniową stacji i zostawiła wiadomość dla Kita, by spotkali się na „Uciekinierze" o zero trzydzieści. Wyobraża- ła sobie, że do tego czasu sprawa się w jakiś sposób zakończy. Wraz z Ubu opuściła Kresy dokładnie o dwudziestej drugiej, wychodząc z gorączkowego półmroku do jasno oświetlonego re- jonu handlowego. Trzymając się pod ręce, spacerowali powoli po marmurowej posadzce, jakby mieli bardzo dużo czasu. Roz- glądali się po okolicy. Fronton kasyna był długim, wysokim na trzy poziomy hologramem, migającym jasnymi barwami jak pla- netarna jutrzenka. Nowa konstrukcja zbudowana z trwałych ma- teriałów, nie z tempapiany, postawiona w ciągu ostatnich trzech lat, gdy gospodarka Systemu Angelica okrzepła i mógł się rozwi- nąć ostry hazard poza studnią grawitacyjną planety Angelica. - Nazywa się Monte Carlo - powiedział Ubu. Wyglądał dzi- wacznie z oczami pokrytymi tuszem, by przypominać Hilinera. - To zabawne, że kasyno nazwali od metodyki statystycznej. Można by sądzić, że jest to wskazówka, jak wygrywać. Ubu i Maria mieli na sobie ciemne przyczepne buty i skar- petki, szare wąskie spodnie, lekkie koszule, ciemne żakiety o niemal mundurowym kroju. Ubu skrzyżował dolną parę rąk na plecach pod marynarką; poza kulturą strzelców znano takie modyfikacje genetyczne, ale dość rzadko je spotykano. Piękna Maria obrysowała oczy węglem, kości policzkowe przyprószy- ła brokatem, do jednej kieszeni żakietu włożyła garść Czerwo- nej Dziewiątki, do drugiej Błękitne Niebo. Czuła się jak oszu- stka; nerwy jej trzeszczały, gdy przechodziła przed barwną fasadą kasyna do wysklepionego westybulu. Usiłowała nie pa- trzeć na odźwiernych; wiedziała, że jeśli wykona jakiś nieodpo- wiedni ruch, ci ją zatrzymają i będą pytać, co tu robi i czy ma 50 kredyt. Jednak ich wzrok tylko przesunął się po niej i idący za nią Ubu zaśmiał się półgębkiem, zadowolony, że minął strażni- ków. Teraz pozostało im tylko wygranie mnóstwa pieniędzy. Kasyno mieli po lewej. Spoglądając na stoły hazardu, Maria zdziwiła się, że jest przy nich tak cicho; w klubach Kresów pa- nował bezustanny hałas, stąd natomiast dochodził jedynie przy- tłumiony gwar rozmów. Zrobiło to na niej spore wrażenie - tu wygrywało się i traciło prawdziwe pieniądze. Ubu czekał na jej komentarz. - Najpierw do baru - rzekła. - Muszę dać szansę Czerwonej Dziewiątce. Połknęła pigułki - nie wzięła ze sobą inhalatora, bo nie wie- działa, czy pozwalają tu używać czaka. Mikstura sunęła przez jej nerwy jak wzbierający przypływ. Maria czuła w uszach wi- brujący elektronowy świat. W barze mieli improwizer; od kontuaru można było obser- wować kasyno. Stoły do gry w czerwone i czarne znajdowały się w drugim końcu sali; Maria wolała tam nie patrzeć. Powoli sączyła drinka i czekała. Nie chciała rozmawiać; Ubu musiał to wyczuć, gdyż milczał. Wypił trzy kolejki, w czasie gdy ona skończyła jedną. Próbowała wybadać to miejsce: zamknęła oczy, pozwoliła, by kasyno do niej przemawiało. Biały szum. Za dużo danych. Musiała podejść bliżej. Wstała. - Muszę iść - powiedziała. Ubu poszedł za nią. Na swych długich nogach niemal biegła przez kasyno. Spokój tego miejsca był przerażający. Hilinerzy i Szlamgrodzianie, zgromadzeni wokół stołów, przyglądali się rozgrywkom. Od czasu do czasu rozlegał się śmiech, szybował nad tłumem jak ptak. Maria jednak ani razu nie zauważyła żad- nej roześmianej osoby. W białej dłoni ściskała swój licznik kre- dytu; na czole miała kropelki potu. To nie był jej świat. Przed nią zamigotał stół do gry. Barwne światła igrały na twarzach hazardzistów - dwóch kobiet i mężczyzny. W świetle padającym od dołu wyglądali złowrogo. Krupierem był mały, blady mężczyzna o wielkim białym czole i dłoniach pokrytych zadziwiającą ilością czarnych włosów. Obserwował rozgrywkę obojętnymi oczyma osadzonymi pod idealnie równymi brwiami. Czerwona Dziewiątka pchała Marię do gry. Dziewczyna za- topiła paznokcie w dłoniach i mówiła sobie, że jeszcze nie czas. Podeszła do stołu i obserwowała. Kobieta z lewej strony trzy- mała bank; była czarnoskóra, miała platynowe włosy i diamen- ty wszczepione w ramiona i piersi