To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Ona ma ten sztylet! — wyrzucił z siebie Murzyn. Dopiero teraz także i bej ujrzał w dłoni dziewczyny niebezpieczną broń. — Niech cię piekło pochłonie, tchórzu! — parsknął z wściekłością. — Szybko, odbierz go jej! — Ona… ona mnie nim dźgnie! — Posłuchasz mego rozkazu, ty psie, czy nie?! — wykrzyknął wyciągając w rozkazującym geście rękę. Murzyn zebrał w sobie całą odwagę i ponownie zaczął zbliżać się do Czity. Już miał ją złapać za rękę, gdy — dziewczyna uniosła dłoń ze sztyletem i w tym samym momencie przerażony strażnik uciekł z powrotem pod drzwi. — Spróbuj sam, panie! — Dobrze, sam ją rozbroję, ale potem wbiję ci ten sztylet w brzuch, ty szubrawcu! Teraz i Ibrahim zaczął się zbliżać małymi kroczkami do Czity. — Oddaj mi ten sztylet! — rozkazał. — Ta zabawka nie jest dla ciebie! — mówił usiłując schwycić ją za ramię. W następnej chwili, błyskawicznym ruchem — Ibrahim nie miał nawet czasu, aby odskoczyć — Czita przecięła sztyletem rękaw jego kaftana. Odrobinę dalej, a byłby już trupem. — Ty żmijo! — syknął. — Chcesz zamordować swego pana? Odpokutujesz za to! Jeżeli nie będziemy się mogli do ciebie zbliżyć, zostaniesz zamknięta na tak długo, aż głód zniszczy twe ciało, a pragnienie pożre twą duszę. Wtedy chętnie będziesz posłuszna, aby tylko pozostać przy życiu. — Tak samo jak ja! — rozległ się nagle głos Cykimy, która niespodziewanie stanęła w drzwiach. — Zamknij nas, jeżeli chcesz! Podziękujemy ci nawet za to, bo nie będziemy cię musiały więcej oglądać. — Jesteś siostrą diabła! — wrzasnął z wściekłością Ibrahim. — Tak, ta siostra diabła potrafi bowiem otwierać od wewnątrz zamknięte drzwi. Niepotrzebnie wydałeś pieniądze na zakup Czity, Ibrahimie. Zawarłam z nią przymierze. Została moją siostrą, więc nigdy nie będzie twoją kobietą. — Jeszcze będziecie musiały mnie obie słuchać! Mam wystarczające możliwości, aby was zmusić. Teraz na razie ukarzę tego psa. Marsz! Nauczę cię, abyś w przyszłości lepiej wykonywał moje rozkazy! Z tymi słowy Ibrahim popchnął przed siebie Murzyna, aby wymierzyć mu chłostę w pięty. Już po krótkiej chwili w całym domu usłyszeć można było ryk bitego niewolnika. PIERWSZY ŚLAD Zakupiwszy na bazarze nowe ubrania Paul Normann, Hermann Wallert i sir Dawid Lindsay udali się na jacht Anglika, gdzie wspólnie zjedli kolację. Potem przebrali się i wyruszyli w drogę. Kiedy minęli Hasköj, skąd odchodziła droga do dzielnicy Piri Pasza, skończyła się już regularna zabudowa. Mogli teraz zgasić latarki, jakie zgodnie z miejscowymi obyczajami zabrali ze sobą wychodząc do miasta. Latarki zostały schowane do toreb. Wkrótce zbliżyli się do opisanego przez posłańca Cykimy strumienia; poszli w górę rzeki aż do rozwidlenia. Zapadł już co prawda wieczór, ale widać jeszcze było na kilka kroków. Obok nich płynął strumień, a po jego drugiej stronie wznosił się mur. Trudno było jednak wyraźnie rozpoznać, na ile był szeroki i wysoki. — Gdybym miał ze sobą swój parasol — powiedział Lindsay — mógłbym zmierzyć szerokość i głębokość wody. Muszę się jej dokładniej przyjrzeć. Well! Anglik podszedł bliżej brzegu i przykucnął. Potem wychylił się najdalej, jak mógł, do przodu, starając się zobaczyć przeciwległy brzeg. — I co? — zapytał Paul Normann. — Jest głęboko — odparł Anglik. — Bardzo głęboko. — Skąd pan to wnioskuje? — Bo trzymam rękę w wodzie i czuję, że płynie bardzo spokojnie i wolno. Musi być więc głęboka. — A szerokość? — Hm. Jest zbyt ciemno, aby coś stwierdzić. — A mniej, więcej? — Well. Muszę się więc jeszcze bardziej wychylić. Jeżeli tylko uda mi się utrzymać równowagę… Na Jowisza! Zaraz potem rozległ się głośny plusk i szanowny sir Dawid Lindsay zniknął z powierzchni ziemi. — Wpadł do wody! — zawołał przerażony Hermann. — Tu jest głęboko i może się utopić. — Ściągajmy więc ubrania! Musimy mu pomóc! Słyszysz?! Tuż przed nimi rozległ się cichy plusk. — Czy to pan, sir Dawidzie? — zapytał Paul. W odpowiedzi usłyszał jedynie sapanie i parskanie. — Czy pan nas słyszy, sir? — Yes — zabulgotał głos Anglika. — Jest pan ranny? — Nie. Wiem już za to, jak tu jest głęboko. — A więc? — Woda sięga mi dokładnie po brodę. — A jak szeroki jest strumień? — Ponad trzy metry. — Czy można stanąć na tamtym brzegu na ziemi? — Nie. Wszędzie jest woda. — A więc mur wznosi się bezpośrednio z wody. — To nader nieprzyjemna sprawa… Słuchajcie! Musi pan natychmiast wyjść… ktoś nadchodzi! — Dlaczego mam wyjść? — Nikt nie może nas tu zobaczyć. — Well! A więc pozostanę w wodzie. Tutaj jestem bezpieczny. Nikt mnie tu nie będzie szukał. Tylko nie odchodźcie za daleko! Obaj przyjaciele zniknęli bez słowa, a sir Dawvid starał się zachować kompletną ciszę. Kroki zbliżyły się. Przechodzień już miał minąć Lindsaya, gdy w pewnej chwili, ku swej radości, lord, którego głowa znajdowała się na tej samym poziomie co brzeg, rozpoznał w nim młodzieńca, który po południu ostrzegł już raz Hermanna Wallerta. — Pst! — syknął sir Dawid. Młody człowiek zatrzymał się, schylił i zobaczył głowę wystającą z wody. — Maszallah! To człowiek! Kim jesteś i co tu robisz? — Fuj! Jak tu śmierdzi szlamem! Co za okropieństwo! Nie jestem w stanie wyciągnąć stąd nóg. — Chcę wiedzieć, kim jesteś! Jeden mówił po angielsku, drugi zaś po turecku; stąd obaj nie byli w stanie się zrozumieć. W końcu Lindsayowi z najwyższym trudem udało się wyciągnąć nogi ze szlamu i wyjść na brzeg. — Nie wiem, co masz na myśli, mały. Psst! Hej tam! Normann! Wallert! Odezwijcie się! — zawołał ostrożnie stłumionym głosem. Obaj przyjaciele oddalili się tylko o kilka kroków i położyli na ziemi. — To pan, sir Dawidzie? — zapytał Paul. — Kto jest obok pana? — To ten mały, odważny młodzieniec, który rozmawiał z wami dzisiaj! — Ach, to ty, Said — ucieszył się Hermann. — To dobrze. Czy rozmawiałeś z nią? — Tak. — Co powiedziała? — Że masz przyjść jutro o północy, ale sam. — To świetnie. A dokąd? — Tutaj, w pobliże tego ogrodu. Sposób dostania się do niego musimy jednak pozostawić twojej pomysłowości. — Przyjdę, choćbym miał się przebić przez ten mur. — I masz uważać na derwisza. Obserwuje cię; sam to widziałem. — Wiemy już o tym. Czy masz mi jeszcze coś do przekazania? — Nie. I tak straciłem już dużo czasu. Mój pan czeka. — Na kogo? Czyżby na ciebie? — Tak. I na osła, którego mam mu przyprowadzić z najbliższego placu. — Ach, a więc Ibrahim jest w domu? — Tak. I chce wrócić z powrotem do swego pałacu. Zostałem wysłany, by sprowadzić dla niego osła i poganiacza