To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Z całym szacunkiem, wasza wielebność - odrzekłem oschle - nie mogłem znieść, jak obrzucasz niesprawied- liwymi oszczerstwami najlepszego z władców, który god- nie podjął dzieło swoich przodków. Czymże jest władza duchowa bez wsparcia świeckiego miecza? Jedynie iluzją ze słów utkaną. Tym właśnie były twoje obelżywe kaza- nia i niczym nie uzasadnione klątwy... - Niczym nie uzasadnione?! - podniósł głos biskup, tracąc panowanie nad sobą. - Wasz książę zaraz na po- czątku swych rządów okradł, tak jest, nie waham się użyć tego słowa, okradł dominikański klasztor, wyłudziwszy podstępnie przechowywaną tam sumę dziewięćdziesięciu 300 Witold Jabłoński srebrnych grzywien. Dobrze o tym wiesz, zdradziecka, dwujęzyczna gadzino, ponieważ sam wziąłeś udział w owym spisku! - Ach, zawsze myślisz tylko o pieniądzach, wielebny - odparłem z westchnieniem. - Słusznie rzekł nasz przyja- ciel, arcybiskup Jakub, prawdziwy anioł pokoju, że powi- nieneś nauczyć się spoglądać szerzej na wiele spraw tego świata, poza czubek własnego nosa. Tomasz spurpurowiał na twarzy, podczas gdy Paweł z Przemankowa przypatrywał się nam z wyrazem rozba- wienia, jakby oglądał właśnie walkę rozjuszonych kogu- tów. Istotnie, zanosiło się na zażartą kłótnię, nie zamie- rzałem bowiem znosić cierpliwie podważania honoru me- go najdroższego księcia. Zaniepokojony takim obrotem sprawy franciszkanin wtrącił się pospiesznie, tak jak to zresztą wcześniej umówiliśmy, na wypadek podobnych trudności. Swoim łagodnie brzmiącym głosem począł na- mawiać nas do chrześcijańskiej zgody, w imię wyższych wartości. - Trzymacie się wzajem w szachu - stwierdził Henryk z Brenny, popatrując wyrozumiale na siedzących przed nim adwersarzy. - Książę grozi ci mieczem, biskupie, ty zaś nie chcesz odwołać klątwy. Upierając się dalej, stra- cisz poparcie gnieźnieńskiego metropolity, wrocławski władca natomiast utraci dobre imię, jeśli zastosuje wobec ciebie otwartą przemoc. Najwyższa pora zatem znaleźć kompromisowe rozwiązanie, dogodne dla obu stron. Rozpoczęliśmy zatem naszą trudną rozmowę od począt- ku i dopiero blisko północy doszliśmy do względnego po- rozumienia. Biskup Tomasz musiał się zadowolić, że zaję- te wsie zostaną zwrócone Kościołowi w przyszłości na mo- cy książęcego testamentu. Naturalnie, skoro tylko zdej- mie klątwę z naszego pana, przyrzekliśmy oddać mu jego zamki i miasto Nysę oraz wypłacić odszkodowanie w po- staci ufundowania nowej świątyni w samym Wrocławiu. Co najważniejsze, wrocławski dostojnik zobowiązał się nie występować odtąd publicznie przeciwko naszemu władcy i jego dalszym politycznym dążeniom. Na koniec omówili- śmy jeszcze sposób, w jaki dojść miało do zgody, dzięki OGRÓD MIŁOŚCI 301 któremu obie strony mogły wyjść z tego konfliktu bez uszczerbku dla swej godności. Można by rzec, iż owej kra- kowskiej nocy obmyśliliśmy wspólnie doskonałe i wielce pouczające widowisko dla ludu. Wkrótce potem Tomasz wrócił do Raciborza, ja zaś po- zostałem w królewskim grodzie, gdyż uznałem, że najwyż- szy czas załatwić ostatecznie kwestię małopolską. Za- jąłem tymczasowo wraz z mymi sługami ustronną kom- natkę w domostwie przy ulicy Rzeźniczej, u mego młod- szego przyrodniego brata Zygfryda, spokojnie czekając na dalszy rozwój śląskich wydarzeń. Nie trzeba zresztą było zbyt długo czekać. Z początkiem września Henryk Probus wyruszył z wiel- ką armią pod Racibórz. Nadal życzliwy wrocławskiemu władcy Bolesław Opolski przepuścił go bez żadnych prze- szkód przez swoje ziemie. Na wieść o tym książę Mieszko opuścił miasto razem z siostrą Konstancją, która i tak nie miała nadziei na odegranie w tej wojennej tragikomedii roli Heleny Trojańskiej. Oboje wyjechali do Cieszyna, po- zostawiając obronę w rękach najmłodszego brata. O tym, co się dalej stało, dowiedziałem się z listów kanclerza Bernarda i Henryka z Brenny, mogłem zatem wyobrazić sobie dokładnie przebieg wydarzeń. Nasz książę otoczył gród żelaznym pierścieniem, odci- nając wszelkie dostawy żywności. Nie przypuszczał jed- nak szturmu, licząc, iż weźmie miasto głodem. Kiedy w oblężonej twierdzy zaczęto odczuwać niedostatki poży- wienia, lud zaś począł sarkać na nędzę, biskup, naradza- jąc się z młodym księciem Przemysłem i jego rycerzami, miał rzec do niego i swoich kanoników: - Raczej niechaj ja i moje duchowieństwo wpadniemy w ręce tyrana, niż żeby ginęli niewinni