To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Przez całyczasjej odwiedzin niepowiedział anisłowa, zmagając się z ogarniającym go znużeniem i próbując wytrwaćnagranicy świadomości. "Będziesz zdrowy,zobaczysz,będziesz zdrowy" powtarzała, chwytającgo za rękę, jakby lękając się, że od niejodejdzie. Nie zauważył, gdy zniknęła. Zapewne poszła zaalarmować dyżurnego lekarza. Niski, gruby doktor o wyglądzie rzeźnika przyczłapałzaraz do łóżka Piotra. Osłuchał go i zarządził punkcje. Diabelnie szybko to sięu pana posuwa mruczał niechętnie. Znów ten okropny bólpod prawą łopatką. Piotr siedział na łóżku,byłychwile, gdy ręką musiał opierać się o ścianę, takbył słaby i takbardzo znużony. Strużki potu płynęły mu po skroni, ściekały na szyjęi na barki. Wczorajlitr,a dziś trzyczwarte litra powiedział lekarz wyciągając igłę zpleców Piotra. Gdyby dalej szło w takim tempie, 51. zamieniłby się pan w ropny płyn. Na szczęście antybiotyki zatrzymają tenproces. Po punkcji Piotr poczuł się lepiej, ale ciągle jeszcze trwał w oszołomieniu spowodowanym wysoką temperaturą. Na kolację zjadł pólbułki z masłem. "Muszę jeść, bo zdechnę zgłodu" rozumował,wolno żując kęsy, które rosły mu w ustach jak ciasto. Przebity nożem obudził się z narkozy. Długo jednak milczał,bardzopowoli uświadamiając sobie,gdzie się znalazł. Dopiero wieczoremodezwał się po raz pierwszy. Jedynymjego rozmówcą mógł być wąsacz leżący na sąsiednim łóżku. Piotra bowiem miał za swoją głową. Pokażęim. Niech się wyliżę, to im pokażę. Niechpan opowie, jakto było? zaproponował wąsacz. Ranny nie udzielił wyjaśnień. Znowu zamilkł na długo. Zamykałi otwierał oczy, jakby prześladowałygo jakieś widma, błądził rękamipo swoich piersiach. Potem począł mówić, aleokazało się to majaczeniem. Dwadzieścia tysięcyzłotych. Niech się im wiedzie. Maryśka,kurwa, mówię. Resorkę niech sobie kupią, a bez pół litra się nieobejdzie. Nie będę się żenił. Mamuśka kochana, nie będę się żenił. Łóżko pod nim zaczęłoskrzypieć, ręce coraz szybciej błądziły popiersiach, cośnim rzucało, próbował usiąść. Wąsacz zadzwonił popielęgniarkę. Przywiązała rannego pasami i pobiegła po lekarza. Gdyprzyszedł, oddech choregostawał się coraz głośniejszy i świszczący,czasami przechodzący w charkot, który nagle urywał się lub tylkocichł. Piotr starał się niesłuchać świszczącego oddechu i nie myślećo tym, co dziejesię na sąsiednim łóżku. Zresztą wkrótce nastąpił tamspokój, lekarz odszedł, długą chwilę pozostała tylkopielęgniarka. Chory odzyskał przytomność. Więcjak to było? Niech pan powie? zagadywał wąsacz. A jak miało być? Najzwyczajniej. Jak to na zabawie. Złość namnie mieli, bo im kiedyś zrobiłem bańki, żepo trzy tygodnie leżeliw szpitalu. Zemścili się. W czterech na mnie napadli. Ale ja niebędęleżał trzy tygodnie, prawda? zaniepokoił się. Nie będę leżał trzytygodnie? niecierpliwiepytał pielęgniarki. Milicja u nas była odrzekła. Chcą spisać protokół. A ja nie wiem, kto mnie uderzył powiedział chory. I odtąd znowu nie chciałrozmawiać. Kobiety w separatce zaczęłyśpiewać litanię,ale pielęgniarka nakazała im ciszę. Potem zmieniły się 52 pielęgniarki. Nocny dyżur przyjęta ta sama ładnai rosła dziewczyna,którą Piotr chwycił wczoraj ustami za palce. Przechodzącmimo Piotranawetna niego nie spojrzała, choć czekał na to i wodził za nią wzrokiem. Flaki z nich wypruję ni stąd,ni zowąd odezwał się przebitynożem. Po chwili zawołał: Siostro, umieram. umieram! Nadbiegł lekarz. Na wózku nadjechałabutla z tlenem. Piotrowitakże zrobiło się duszno, bo wydawało mu się, że w separatce dzieje sięcoś strasznego. Może rozpoznał to z postawy lekarza,który z początku kręcił się kołochorego, poprawiał dreny, osłuchiwal serce, aterazstanąłobokłóżka, jakby zupełnie bezradny i zrezygnowany. Raz tylkoodezwał się do pielęgniarki: Proszę choremu przytrzymać język, bo mu sięzapada i dusi. Od czasu do czasu ustawał świst i charkot dobiegający z separatki. Wówczas Piotr słyszał szept. Siostro, umieram. umieram. umieram. Dlaczego wołał właśnie tę dziewczynę, a nie lekarza? On bardziejniż ona władny był ratować mu życie. Piotr widział wyraźnie, jak dłońchorego,ciągle błądząca po piersiach ściśniętych bandażem, raptemchwyciła przegub ręki pielęgniarki i odtąd nie puściła jej ani na moment. Umieram. umieram powtarzał. Mówił tona jednym tonie,bez skargi, jakby po prostu stwierdzałfakt, który w nim następował. Dziewczyna stałaobok łóżkanieruchoma i wyprostowana, z ręką w jegodłoni,z pochyloną głową, z oczamiutkwionymi w twarzyumierającego. Piotr dostrzegał jejgoły karki jasnewłosy ujęte czepkiem, małe różowe uszy. Umieram. umieram tłumaczył jej chory. Nie umrze pan powiedziała. Proszę oddychać równoi spokojnie. Lekarz odszedł. Oddech rannego cichł. Po chwili odeszła takżepielęgniarka. Chory zasnął. Sigmamycynę podawano Piotrowi co sześć godzin. Obudził się jużkołopierwszejw nocy i aż do drugiej czuwałudając, że śpi. Wiedział,żepielęgniarka musi przyjśćdo jego łóżka