To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Starając się zrzucić natrętnego „jeźdźca”, zaczął wić się i przewracać, niczym wielki, pokryty łuskami pień. Conan czuł, że trwa to za długo. Ani razu nie wynurzył się na tyle, by móc zaczerpnąć więcej powietrza, a gdyby zwierzę uderzyło o dno albo brzeg dołu, niechybnie zmiażdżyłoby Cymmerianina. Achilea wykorzystywała każdą okazję, by uderzyć bestię. Pamiętała, co mówił Conan, by atakować brzuch i gdy krokodyl zaczął się obracać, starała się podejść dostatecznie blisko, by wbić mu miecz. Obroty były jednak za szybkie. Widziała tylko blady spód brzucha, ale nie zdołała zadać ciosu. W końcu jednak krokodyl zmęczył się i obracał się wolniej. Achilea przygotowała się do ostatecznego precyzyjnego pchnięcia, wiedząc, że okazja może się nie powtórzyć. Ściskając rękojeść oburącz wzniosła broń ponad głowę niczym wielki sztylet. Raz jeszcze nad wodą ukazało się blade podbrzusze krokodyla. Achilea całym ciałem rzuciła się do przodu prowadząc ostrze w dół. Wbiła je głęboko, tuż obok ściskających krokodyla nóg Conana. Bestia pociągnęła ją za sobą, lecz ona nie wypuszczała rękojeści z rąk. Owinęła się wokół tułowia i ciągnęła miecz dalej, aż zrobiła ogromną ranę. Krew i wnętrzności przemieszane z wodą zaczęły ją otaczać. Teraz Conanowi udało się uwolnić ostrze sztyletu. Poczuł, że ruchy zwierzęcia zaczynają słabnąć, ale nie mógł dostrzec przyczyny. Wynurzył się na krótko, odchylił rękę jak tylko mógł najdalej i uderzył z siłą meteoru. Zakończony diamentem sztylet wbił się głęboko w źrenicę przebijając prymitywny, zwierzęcy mózg. Krokodyl rzucał się w ostatnich konwulsjach chcąc uwolnić się od ściskających go natrętów. Conan zanurkował pod wodę, by odzyskać miecz. Achilea nadal mocno trzymała rękojeść swojego miecza nie pozwalając odrzucić się nawet przy najsilniejszych wstrząsach umierającego potwora. W kilka chwil później oboje stali obok siebie, trzymając w rękach swoją broń i patrząc, jak życie opuszcza potężne zwierzę. Szczęki klapnęły i ciało rzucało się coraz wolniej, a z rozprutego brzucha wylewały się wnętrzności jeszcze długo po tym, jak skonał. W końcu znieruchomiał i tylko woda poruszała ogon leniwie. Conan i Achilea uśmiechnęli się do siebie triumfalnie. Ku jego wielkiemu zdziwieniu zarzuciła mu ręce na szyję i złożyła głośny pocałunek na jego ustach. Potem odsunęła się i stanęła znów w pełni gotowości. — To był wspaniały wyczyn — powiedziała. — Na Croma, kobieto! — odparł. — Cieszę się, że nie wszystkie kobiety są tak zarozumiałe. Roześmiała się niemal beztrosko. — Ja nie jestem jak inne kobiety. Co będzie dalej, jak myślisz? — Byle to nie były te same stwory, które spotkałem na pustyni — rzekł gorączkowo. Na szczęście ani Achilea, ani Conan nie ucierpieli bardzo w walce. Mieli kilka zadrapań i sińców od ostrych łusek krokodyla. — Jednego jednak jestem pewien, krokodyl nie przyszedł tu sam przez pustynię. Musi tu gdzieś być podziemna rzeka i zamierzam ją znaleźć. — Najpierw zajmijmy się tym, co tu mamy — przypomniała mu. — Wciąż jeszcze jesteśmy w dole. Conan spojrzał na podium i ku swojemu zdziwieniu zobaczył Omię i Abbadasa rozmawiających z ożywieniem. Z tego, co mógł wywnioskować z ich zamaskowanych twarzy, śmiali się szeroko szczerząc zęby przy każdym wypowiadanym słowie. W końcu mężczyzna podszedł do klatki i zaczął przypatrywać się kobietom Achilei wzrokiem kupca. — Czy daliśmy wam odpowiednią rozrywkę? — spytał Conan. — O, tak! — odrzekła Omia. — Byliście nawet lepsi, niż się spodziewaliśmy! — Z kim lub z czym więc będziemy walczyć teraz? — spytał. — Dopiero się rozgrzałem i jestem gotów do prawdziwej walki! Achilea roześmiała się i zawadiacko odrzuciła mokre włosy do tyłu. — O nie! — rzekła Omia. — Nie będziemy was więcej narażać. Dla takich okazów jak wy mamy daleko lepsze przeznaczenie. Również dla tych trzech. — Wskazała dzikie kobiety, z którymi wciąż rozmawiał Abbadas. W ich oczach widać było grozę. Inną jednak od tej, jaką powoduje obawa przed bliską śmiercią lub bólem. — Co masz na myśli, przeklęta? — spytał Conan. Rozległ się trzask i woda zaczęła odpływać. Martwe ciało krokodyla unosiło się z prądem. — Wszystko w swoim czasie — rzekła. — Straże! Gdy woda odpłynie, rozbroić ich i odprowadzić do cel. Ale przedtem zaprowadźcie ich do łaźni. Oboje potrzebują kąpieli. — Roześmiała się wesoło, wstała i podeszła do stojącego przy klatce Abbadasa. Ona również zaczęła przyglądać się trzem kobietom. W kilka minut później woda odpłynęła całkiem i weszły straże. Szybko okrążyły Conana i Achileę. Zmęczeni nie mieli wyboru i rzucili broń na ziemię. ROZDZIAŁ XII Tym razem w łaźniach czekał na nich lekarz. Był w masce przypominającej ducha, bez żadnych udziwnień. Kazał dwóm niewolnikom opatrzyć zadrapania. Na długich stołach natarto im ciała wonnymi olejkami. Cały czas mieli zakute ręce i nogi w pierścienie na rogach stołu. Potem zaprowadzono ich do celi, gdzie mieli czekać na dalsze decyzje. — Tym razem troskliwie się nami zajęli — powiedziała Achilea, z nieufnością patrząc na mizerne sienniki, które dano im do spania. — Jakoś nie wydaje mi się, żeby nagle nas pokochali — odparł Cymmerianin potrząsając łańcuchami. — Nie narzekam jednak na maści, którymi nas wysmarowali. — Ślady po pazurach zaczynały się goić, a ból zniknął prawie zupełnie. Ruszał ramionami i nie czuł żadnego zesztywnienia. — Ci ludzie naprawdę wiedzą, jak leczyć. — I to jest chyba jedyny powód, dla którego tacy degeneraci mogą w ogóle istnieć — rzekła wyniośle. Gdzieś w pobliżu słychać było łkania i płacz. — Twoje kobiety nie zawsze są takie wrażliwe — zauważył Conan. — Co im jest? — Payna! Ekun! Lombi! — zawołała Achilea. — Co się stało? — Moja królowo! — załkała Payna. — Czy ludzie–mrówki nie powiedzieli ci, co chcą z nami zrobić? — Może chcą nas zjeść — zażartował Conan. — Łatwo można sobie wyobrazić, że mają ochotę na zmianę diety po tych wszystkich grzybach. — Moja królowo! — odezwała się Lombi, nie zwracając na niego uwagi. — Oni chcą się z nami połączyć! Ten człowiek, Abbadas, powiedział nam, że ma zamiar osobiście zapłodnić nasz pierwszy miot! A my spodziewałyśmy się tylko tortur! — I chcą, byś ty była główną klaczą! — dodała Ekun. — Wielki Cymmerianin będzie ogierem! — To ma sens — rzekł Conan z niezmąconym spokojem. — Wszyscy widzieliśmy, jak bardzo są zdegenerowani żyjąc pod ziemią od pokoleń. Nieczęsto zdarza im się natknąć na tak wspaniały materiał rozpłodowy, jak my. — Ty możesz być spokojny! — warknęła Achilea. — I tak pewnie pozwalasz sobie na takie zabawy między wojnami! Dla nas to co innego! Pochodzimy z narodu kobiet! — Nie mów głupstw — zaśmiał się Conan. — Wasze plemię rozmnaża się jak każde inne, a nie za pomocą czarów. Inaczej już dawno byście wymarli. — Tak — rzekła