To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Jej samochód został szczęśliwie wyciągnięty z rowu, zapłaciła kierowcy i odzyskała torebkę. - Wygląda mi to na proste złamanie - powiedział Scott, skończywszy mocowanie tektury do skrzydła za pomocą taśmy. - Będzie zdrowa. - Ona? - My, lekarze, wiemy takie rzeczy. Jenny się roześmiała. - Jak będzie przebiegało leczenie, doktorze? - Chciałbym zabrać ją do domu, odkarmić, żeby nabrała sił. - Skubał zębami dolną wargę w głębokim namyśle, ale w końcu potrząsnął głową. -Nie mogę. Mieszkam teraz z rodzicami. Ojciec nie zdzierży, kiedy do domu przywlecze się kolejny ptak z przetrąconym skrzydłem. Zrobiło się jej żal Scotta, po raz kolejny, ale tym razem miała coś lepszego do powiedzenia niż „tak mi przykro”. - Ja zabiorę ją do domu, jeżeli powiesz mi, co robić. Przenieśli gołębicę w kocu na tylne siedzenie samochodu Jenny, Scott udzielił jej wskazówek dotyczących karmienia i pielęgnacji. Usiadła za kierownicą. - Nie wiem, jak ci dziękować za pomoc - powiedziała, kiedy wsparł się ramieniem o drzwi. - Uratowałeś mi dzisiaj życie. Ruchem głowy wskazał ptaka na tylnym siedzeniu. - Teraz twoja kolej. Sięgnęła do klamki, żeby zamknąć drzwi, ale przytrzymał je z głupawym uśmiechem. - Tak mi wstyd - powiedział - ale zapomniałem twojego nazwiska. - Jennifer Lodge. - Jenny. 7 Była dziesiąta rano, kiedy Jenny weszła do biurowej windy. Nigdy jeszcze nie stawiła się do pracy tak późno. Ale był to pierwszy dzień życia po Intellitech i uznała, że zdobyła pewne prawa. Szła korytarzem do swojego gabinetu witana przez każdego, kto ją spotkał. Straciła anonimowość nowej pracownicy. Niewykluczone, że gdzieś we wnętrzach firmy Bili Moran rzucał strzałkami w jej zdjęcie, ale teraz to on był anonimowy. Jej gwiazda właśnie wschodziła. Na biurku znalazła kompozycję kwiatową z kartą gratulacyjną od firmy. Obok stał wazon z tuzinem róż od Gordona St. Jamesa, który natychmiast przeniosła na biurko swojej sekretarki. - Dzięki - powiedziała Marilyn. - To memorandum przyszło przed chwilą. Było od Arta Lessina. Najwyraźniej zasłużyła sobie nie tylko na spóźnienie. Została odwołana z zespołu RTC, od tej chwili mogła sama wybierać sprawy. Zamierzała robić to bardzo ostrożnie i wcale się z tym nie spieszyć. Najlepsi adwokaci w mieście mogli liczyć najwyżej na jedną wielką wygraną w roku. Ona zaliczyła już swoją i zamierzała odczekać pełny rok na następną. Zadzwonił telefon. - Aloha! - Usłyszała w słuchawce. - Leslie! Wróciłaś! - Brązowa i szeroko uśmiechnięta. - Było cudownie! - Och! - jęknęła Leslie. - Lepiej niż w najdzikszych marzeniach. - Oczywiście zwiedziłaś wszystkie muzea i zrobiłaś mnóstwo zdjęć obiektom historycznym? - Oczywiście! - zachichotała Leslie. - Możesz wpaść i pokazać pamiątki? - zapytała Jenny. - Co powiesz na niedzielne śniadanie? - Och, z przyjemnością! Możemy kogoś przyprowadzić? - zapytała przymilnie. - Kogo? - Nie wiem... Może jakiegoś przyjaciela Bruce’a. - Jasne. O jedenastej? - Do zobaczenia. Kiedy odłożyła słuchawkę, Marilyn czekała w drzwiach. - Pan Boenning prosił, żebyś dołączyła do niego w sali konferencyjnej. Chce ci przedstawić swoją klientkę. - Po co? - Żeby się tobą pochwalić, rzecz prosta - odparła Marilyn. - Musisz być teraz przygotowana na takie sytuacje. Zaprowadziła Jenny do sali konferencyjnej na drugim końcu korytarza. Walt Boenning otworzył drzwi, ledwo zdążyła zapukać. Był siwy, wąsaty i tak krępy, że całkowicie zasłaniał osobę siedzącą przy stole. - Jennifer! Dziękuję, że przyszłaś. Chciałbym ci przedstawić... Elegancka blondynka w różowym kostiumie Chanel podniosła się z miejsca. - Witam. Jestem Cassie von Berg. - Prowadzę drobną sprawę dla pani von Berg - powiedział Boenning. - Ma na myśli mój rozwód. - Kobieta zmarszczyła zgrabny nosek. - Ale wrodzona galanteria nie pozwala mu powiedzieć tego wprost. - Matka Cassie była moją długoletnią klientką - wyjaśnił Boenning. - Miło mi panią poznać. - Jenny wychyliła się zza Boenninga, żeby podać kobiecie rękę. - Dziękuję, że zechciała się pani ze mną zobaczyć, choć nie byłam umówiona. - Pani von Berg wyciągnęła gładką białą dłoń. - Właśnie wspomniałam Walterowi, jak bardzo panią podziwiałam w sprawie Gordona St. Jamesa. - Może usiądziemy? - zaproponował Boenning. Kobieta opuściła się lekko na krzesło, z takim wdziękiem, że Jenny po dwudziestu latach baletu nadal mogła jej zazdrościć. - Śledziła pani przebieg procesu? - Jenny zajęła miejsce naprzeciwko niej. Boenning usadowił się u szczytu stołu, ale było jasne, że jest jedynie obserwatorem. - Czy go śledziłam? Rozkoszowałam się nim! Jestem pod wrażeniem. Do tego stopnia, że chciałabym, żeby to pani poprowadziła moją sprawę. Jenny popatrzyła skonsternowana na Boenninga. - Pani rozwód? - Och, nie! - pospieszył z wyjaśnieniem Boenning. - Nie o to chodzi. - Inną sprawę - powiedziała Cassie. - Zostałam ograbiona z dwóch milionów dolarów. Ukradziono je z funduszu powierniczego mojej matki. Nazwiska, fakty przemknęły przez umysł Jenny, doprowadzając ją do jedynego możliwego wniosku. Odchyliła się gwałtownie na krześle. - Pani jest Catherine Chapman! Kobieta skłoniła głowę. Siostrzenica Curtisa Masona i ofiara Scotta Sterlinga ze sprawy Dana Caselli. Miała wrażenie, że niebo wali się jej na głowę. - Obawiam się, że nie mogę pani pomóc, pani von Berg. Występuje konflikt interesów. - O co chodzi? - rzucił ostro Boenning. - Zanim przeszłam tutaj, byłam zatrudniona w Foster Bell & McNeil, reprezentujących Harding & McMann. Przez pewien czas pracowałam właśnie nad tą sprawą. - To świetnie - orzekła Cassie. - Będziemy mieli lepsze rozeznanie w sytuacji. Nie widzę tu żadnego konfliktu. - Chce pani, żebym wystąpiła przeciwko swojemu dawnego klientowi. Na twarzy Cassie ukazał się cień uśmiechu. - Pani mnie źle zrozumiała. Chcę, żeby wystąpiła pani przeciwko Curtisowi Masonowi