To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Moje nazwisko nic im nie mówi³o. NajwyraŸniej byli tu nowi. — Ma pan umówione spotkanie z jog¹ Squaresem? — Z jog¹ Squaresem? — powtórzy³em. Wytrzeszczyli oczy. — Powiedzcie mi — zachêci³em. — Czy Yogi Squares jest sprytniejszy od zwyczajnego Squaresa? Nie rozbawi³o to dzieciaków. Co za niespodzianka. Ona wystuka³a coœ na terminalu. Oboje zmarszczyli brwi, patrz¹c na monitor. On podniós³ s³uchawkê i zacz¹³ gdzieœ dzwoniæ. DŸwiêki sitara by³y potwornie g³oœne. Czu³em, ¿e rozboli mnie g³owa. — Will? Cudowna w lawendowym, dopasowanym stroju do aerobiku, uwydatniaj¹cym rowek miêdzy piersiami, Wanda z wysoko uniesion¹ g³ow¹ wp³ynê³a do pokoju i b³yskawicznie oceni³a sytuacjê. By³a najlepsz¹ z zatrudnianych przez Squaresa instruktorek i jego kochank¹. ¯yli ze sob¹ ju¿ od trzech lat. Wanda by³a zjawiskowa — wysoka, d³ugonoga, gibka, piêkna do bólu i czarnoskóra. Tak, czarnoskóra. Wszyscy, którzy wiedzieli o — wybaczcie ¿art — przesz³oœci Squaresa, dostrzegali zabawn¹ stronê tej sytuacji. Objê³a mnie na powitanie, a jej uœcisk by³ ciep³y jak dym ogniska. Chcia³oby siê, ¿eby nigdy siê nie skoñczy³. — Jak siê masz, Will? — zapyta³a ³agodnie. — Lepiej. Cofnê³a siê i zmierzy³a mnie badawczym spojrzeniem. By³a na pogrzebie mojej matki. Ona i Squares nie mieli przed sob¹ sekretów. Squares i ja te¿ niczego nie ukrywaliœmy. Tak wiêc, w wyniku logicznego rozumowania mo¿na by³o dojœæ do wniosku, ¿e Wanda i ja nie mieliœmy przed sob¹ ¿adnych tajemnic. — Koñczy zajêcia — wyjaœni³a. — Æwiczenia w oddychaniu pranayama. Skin¹³em g³ow¹. Spojrza³a na mnie, jakby nag³e coœ przysz³o jej do g³owy. — Masz chwilkê czasu? Mia³o to zabrzmieæ ca³kowicie obojêtnie, ale niezupe³nie jej wysz³o. . — Jasne — powiedzia³em. Pop³ynê³a — gdy¿ Wanda by³a zbyt zjawiskowa, ¿eby po prostu chodziæ — korytarzem. Poszed³em za ni¹, nie odrywaj¹c oczu od ³abêdziej szyi. Minêliœmy fontannê tak du¿¹ i tak ozdobn¹, ¿e mia³em chêæ wrzuciæ do niej pensa. Zajrza³em do jednej z mijanych klas. Kompletna cisza, nie licz¹c g³oœnych oddechów. Wygl¹da³o to jak scena z filmu. Urodziwi ludzie — nie wiem, gdzie Squares znalaz³ tyle piêknych osób — stoj¹cy ramiê w ramiê w wojowniczej pozie, z pogodnymi twarzami, wyci¹gniêtymi rêkami i rozstawionymi nogami (przednia zgiêta w kolanie pod k¹tem prostym). Gabinet, który Wanda dzieli³a ze Squaresem, znajdowa³ siê po prawej. Opad³a na krzes³o, jakby by³o zrobione z pianogumy, i skrzy¿owa³a nogi w pozycji kwiatu lotosu. Ja usiad³em naprzeciw niej w bardziej konwencjonalny sposób. Przez chwilê nic nie mówi³a. Zamknê³a oczy i widzia³em, ¿e próbowa³a siê rozluŸniæ. Czeka³em. — Nie by³o tej rozmowy — zaznaczy³a na wstêpie. — W porz¹dku. — Jestem w ci¹¿y. — Hej, to wspaniale! Zamierza³em wstaæ, ¿eby pogratulowaæ i j¹ uœciskaæ. — Squares Ÿle to przyj¹³. Zastyg³em. — Jak to? — Chce siê z tego wywin¹æ. — Jak? — Nie wiedzia³eœ, prawda? — Prawda. — On mówi ci o wszystkim, Will. Wie o tym od tygodnia. — Zrozumia³em, o co jej chodzi. — Pewnie nie chcia³ mi nic mówiæ ze wzglêdu na moj¹ matkê. Spojrza³a na mnie surowo i powiedzia³a: — Nie krêæ. — Taak, przepraszam. Umknê³a wzrokiem w bok. Ta fasada spokoju. Teraz widaæ by³o na niej pêkniêcia. — Myœla³am, ¿e bêdzie uszczêœliwiony. — A nie by³? — S¹dzê, ¿e chce, ¿ebym... — Na chwilê zabrak³o jej s³ów. — ¯ebym usunê³a. To zbi³o mnie z nóg. — Tak powiedzia³? — Nic nie powiedzia³. Wiêcej pracuje po nocach. Wzi¹³ dodatkowe zajêcia. — Unika ciê. — Tak. Drzwi pokoju otworzy³y siê bez pukania. Squares wetkn¹³ swoj¹ nieogolon¹ gêbê do pokoju. Pos³a³ Wandzie przelotny uœmiech. Odwróci³a siê. Squares uniós³ kciuk w znajomym geœcie. — Zaczynamy rock and rolla. Nie zamieniliœmy s³owa, dopóki nie znaleŸliœmy siê w furgonetce. — Powiedzia³a ci — mrukn¹³ Squares. Nie by³o to pytanie, wiêc nie potwierdzi³em ani nie zaprzeczy³em. Wetkn¹³ kluczyk w stacyjkê. — Nie bêdziemy o tym rozmawiaæ — zdecydowa³. Nie by³o wiêc o czym rozmawiaæ. Furgonetka Covenant House wje¿d¿a prosto w trzewia molocha. Niektóre dzieciaki same przychodz¹ do naszych drzwi. Inne przywozimy samochodem. Nasza praca wymaga kontaktu z miêkkim podbrzuszem spo³eczeñstwa: spotykania siê ze zbieg³ymi z domów dzieæmi i ulicznikami, czêsto okreœlanymi mianem „wyrzutków". Dzieciak z ulicy trochê przypomina — wybaczcie mi to porównanie — chwast. Im d³u¿ej przebywa na ulicy, tym trudniej go z niej wyrwaæ. Tracimy wiele tych dzieci. Wiêcej, ni¿ ratujemy. Zapomnijcie o tym porównaniu z chwastami. Jest g³upie, poniewa¿ sugeruje, ¿e pozbywamy siê czegoœ z³ego, a zachowujemy to, co dobre. W rzeczywistoœci jest dok³adnie odwrotnie. Mo¿e spróbujmy innego porównania: ulica jest jak rak. Wczesne wykrycie i podjêcie leczenia s¹ kluczem do sukcesu. Niewiele lepsza analogia, ale rozumiecie, co mam na myœli. — Federalni przesadzili — oznajmi³ Squares. — Z czym? — Z kartotek¹ Sheili. — Mów dalej. — Wszystkie te aresztowania mia³y miejsce dawno temu. — Chcesz o tym pos³uchaæ? — Tak. Wje¿d¿aliœmy w coraz ciemniejsze zau³ki. Dziwki wci¹¿ zmieniaj¹ tereny ³owieckie. Czêsto mo¿na je znaleŸæ w pobli¿u Lincoln Tunnel lub Javitz Center, ale ostatnio policja je stamt¹d przegoni³a. Dziwki przenios³y siê na po³udnie, do dzielnicy licznych przetwórni miêsa po zachodniej stronie Osiemnastej. Dziœ wieczorem wyleg³o ich mnóstwo. Squares wskaza³ na nie ruchem g³owy. — Sheila mog³a byæ jedn¹ z nich. — Pracowa³a na ulicy? — Uciek³a z domu, z ma³ej miejscowoœci na Œrodkowym Zachodzie. Wysiad³a z autobusu i wpad³a. Zetkn¹³em siê z tym zbyt wiele razy, ¿eby mia³o mnie zaszokowaæ. Tylko ¿e tym razem nie chodzi³o o nieznajom¹ spotkan¹ na ulicy, ale o najbardziej zdumiewaj¹c¹ kobietê, jak¹ zna³em. — Dawno temu — powiedzia³ Squares, jakby czyta³ w moich myœlach. — Po raz pierwszy zosta³a zatrzymana, gdy mia³a szesnaœcie lat. — Prostytucja? Kiwn¹³ g³ow¹. — Potem jeszcze trzykrotnie w ci¹gu nastêpnych osiemnastu miesiêcy. Wed³ug akt pracowa³a dla alfonsa, niejakiego Louisa Castmana. Podczas ostatniego zatrzymania mia³a przy sobie dwie uncje i nó¿. Próbowali wrobiæ j¹ w handel narkotykami i napad z broni¹ w rêku, ale odst¹pili od oskar¿enia. Wyjrza³em przez okno. Niebo szarza³o, jaœnia³o. Na tych ulicach widzi siê zbyt wiele z³a. Ciê¿ko pracujemy, ¿eby choæ czêœciowo je zwalczyæ. Wiem, ¿e odnosimy sukcesy, ¿e ratujemy ludziom ¿ycie. Mam jednak œwiadomoœæ, ¿e to, co siê dzieje w tej mrocznej kloace nocy, ju¿ nigdy ich nie opuœci. Pozostawia œlad. Mo¿na o tym zapomnieæ i ¿yæ dalej, ale tego piêtna nie da siê zupe³nie zatrzeæ. — Czego siê obawiasz? — zmieni³em temat, ale Squares w lot poj¹³, o co pytam. — Nie bêdziemy o tym mówiæ. — Kochasz j¹, a ona ciebie. — Jest czarna. Odwróci³em siê do niego. Wiedzia³em, ¿e nie mia³ na myœli tego, o co mo¿na by go podejrzewaæ. Ju¿ nie by³ rasist¹. Tyle ¿e jest tak, jak wspomnia³em. Piêtna nie da siê zatrzeæ. Zna³em ich oboje i wyczuwa³em panuj¹ce miêdzy nimi napiêcie. Nie by³o tak silne, jak ich mi³oœæ, ale istnia³o. — Kochasz j¹ — powtórzy³em